Выбрать главу

CZĘŚĆ 4

Zielona Ziemia

Na Ziemi tymczasem wszystkie sprawy zdominowała wielka powódź.

Spowodowały ją gwałtowne wybuchy wulkaniczne zachodzące pod zachodnioantarktyczną pokrywą lodową. Póki leżący poniżej, przypominający basen północnoamerykański i krainę pasm, ląd znajdował się pod poziomem morza, przytłaczała go masa lodowca, a kiedy zaczęły się erupcje, lawa i gazy zmieszały się z lodem na wulkanach, powodując ogromne obsuwy; równocześnie, w różnych punktach szybko erodującej linii gruntu pod lód zaczęła się wlewać woda oceanu. Poruszyła ogromne lodowe wyspy, które poczęły się z trzaskiem odrywać od krawędzi Morza Rossa i Morza Ronne‘a, a następnie odpływać wraz z oceanicznym prądem, rozpadając się na coraz mniejsze tafle; turbulencja powodowała przyspieszenie tego procesu. W miesiącach, które nastąpiły po pierwszych dużych pęknięciach, Morze Antarktyczne wypełniło się ogromnymi płytami gór lodowych, przesuwającymi tak duże ilości wody, że na całej planecie podniósł się poziom mórz. Masy pędzącej wody nadal wpływały do obniżonego basenu w zachodniej Antarktyce, wypełnionego niegdyś przez lodowiec, i rozbijały resztę warstwy na mniejsze lodowe góry, aż warstwa całkowicie zniknęła, a jej miejsce zajęło nowe płytkie morze mącone ciągłymi podwodnymi erupcjami, które ze względu na siłę dawały się porównać z wybuchami trapów dekańskich w okresie późnej kredy.

W ten sposób w rok po pierwszych erupcjach, z pierwotnej Antarktyki zostało już niewiele ponad połowę lądu — wschodnia Antarktyka wyglądała jak półksiężyc, Półwysep Antarktyczny przypominał skutą lodem Nową Zelandię, a między nimi leżało wypełnione lodowymi górami kipiące płytkie morze. Natomiast na pozostałej części planety poziom mórz był obecnie siedem metrów wyższy.

Od ostatniej epoki lodowcowej, czyli od dziesięciu tysięcy lat, ludzkość nie doświadczyła naturalnej katastrofy o takiej skali. W dodatku, obecnie klęska żywiołu nie dotknęła kilku milionów myśliwych-zbieraczy z koczowniczych plemion, lecz piętnaście miliardów cywilizowanych obywateli, żyjących na szczycie niestałej socjotechnologicznej budowli, która już i tak chwiała się niebezpiecznie, grożąc zawaleniem. Zatopione zostały wszystkie duże przybrzeżne miasta, pod powierzchnią wody znalazły się nawet całe państwa, takie jak Bangladesz, Holandia czy Belize. Ponieważ fala wody nadchodziła powoli, większość nieszczęśników, którzy mieszkali na tak nisko położonych terenach, miała wystarczająco dużo czasu, aby się ewakuować w wyższe okolice. Po całym świecie wędrowali teraz uciekinierzy, stanowiąc od jednej dziesiątej do jednej piątej części ziemskiej populacji.

Ludzka społeczność nie była niestety przygotowana na taką sytuację. Nawet w okresach największej prosperity z trudem poradziłaby sobie z następstwami żywiołu, a na początku dwudziestego drugiego stulecia nie działo się najlepiej. Populacje stale się rozrastały, wszelkie zasoby — malały, wszędzie zaostrzały się konflikty między bogatymi i biednymi, między rządami i metanarodowcami… Jednym słowem, katastrofa trafiła w sam środek kryzysu.

Do pewnego stopnia zresztą powstrzymała ten kryzys. W obliczu wszechświatowej rozpaczy walka o jakiegokolwiek rodzaju władzę straciła na znaczeniu, wiele osób traktowało ją jak czy sta fantasmagorię. Całe populacje potrzebowały obecnie wsparcia i w porównaniu z tym problemem bledły takie kwestie, jak prawo do posiadania lub czyjś zysk. ONZ podniosła się niczym jakiś wodny feniks z chaosu i przybrała formę izby rozrachunkowej dla rzeszy organizacji ratunkowych, które pomagały ludziom migrować w głąb lądu i przechodzić granice państw, budowały awaryjne mieszkania i rozprowadzały środki pierwszej potrzeby, zwłaszcza jedzenie i ubrania. W ratownictwie i niesieniu pomocy najbardziej wspierały Organizację Narodów Zjednoczonych Szwajcaria i Praxis. „Zmartwychwstało” UNESCO wraz ze Światową Organizacją Zdrowia. Indie i Chiny, jako największe spośród ogromnie zniszczonych państw, stały się ostatnio bardzo wpływowe. Cały świat obserwował, w jaki sposób rozwiązują problemy. Dwa kraje zawarły przymierze ze sobą oraz z ONZ i jej nowymi sojusznikami, lecz odmówiły przyjęcia pomocy od Grupy Jedenastu i metanarodowców, którzy obecnie stale mieszali się w sprawy większości rządów z G11.

Z drugiej strony jednakże powódź zaostrzyła kryzys. Metanarodowcy znaleźli się w dziwnym położeniu. Przedtem absorbowało ich coś, co komentatorzy nazywali trójmetawładzą — walczyli między sobą o ostateczną kontrolę światowej ekonomii, kilka dużych metanarodowych supergrup usiłowało zapanować nad największymi państwami uprzemysłowionymi i zwiększyć wpływy w nielicznych krajach, które nadal znajdowały się poza ich władzą: w Szwajcarii, Indiach, Chinach, Praxis, tak zwanych krajach Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i innych. Teraz natomiast, gdy większość ludności Ziemi zajęta była walką z potopem, metanarodowcy przeważnie starali się odzyskać dawną kontrolę. Popularne były opinie, że ich powstanie stało się jedną z przyczyn powodzi lub że katastrofa jest karą za ich „grzechy”. Był to przykład wygodnego magicznego myślenia, często spotykany wśród Marsjan oraz innych przedstawicieli sil antymetanarodowych, którzy starali się wykorzystać okazję i zniszczyć swoich wrogów, zwłaszcza póki nie mieli czasu dla Czerwonej Planety. Grupa Jedenastu i inne przemysłowe rządy, poprzednio związane z metanarodowcami, martwiły się obecnie o życie własnych obywateli i usiłowały przede wszystkim pomagać największym konglomeracjom. Ludzie na Ziemi często porzucali swe poprzednie zajęcia i przyłączali się do różnych organizacji pomocy. Na popularności zyskiwały przedsiębiorstwa pracownicze w stylu Praxis, które podejmowały się działalności ratowniczej i oferowały wszystkim swoim członkom kurację przedłużającą życie. Niektórzy z metanarodowców w ten sam sposób zatrzymywali u siebie silę roboczą. Nadal zatem trwała walka o władzę, lecz z powodu katastrofy jej charakter nieco się zmienił.

Z tych wszystkich przyczyn większości Ziemian w ogóle nie interesowały sprawy Marsa. Och, oczywiście, uważali, że dzieją się tam interesujące rzeczy, jednakże wielu z nich przeklinało mieszkańców Czerwonej Planety jak niewdzięczne dzieci, które opuściły swoich rodziców w godzinie potrzeby; mówiono, że na ziemską katastrofę Mars zareagował absolutnie niewłaściwie (dla kontrastu podawano mnóstwo przykładów reakcji pozytywnych). Szukano stale bohaterów oraz złoczyńców i większość Ziemian umieszczała Marsjan w tej drugiej kategorii, określając ich mianem szczurów uciekających z tonącego okrętu. Niektórzy nazywali ich potencjalnymi zbawicielami — ci również myśleli w sposób magiczny. Wszyscy jednak zgodnie przyznawali, że powstawanie nowego społeczeństwa na sąsiedniej planecie budzi nadzieję na lepsze jutro.

Najważniejsza dla Ziemian była wszakże walka z powodzią i jej skutkami. Z powodu katastrofy dochodziło obecnie do gwałtownych zmian klimatycznych — pojawiła się grubsza pokrywa chmur, która odbijała więcej światła słonecznego, powodując spadek temperatury i ulewy, które doszczętnie niszczyły tak niezwykle potrzebne obecnie uprawy; czasami deszcze spadały w miejscach, w których wcześniej należały do rzadkości: na Saharze, Mojave, północnym Chile, przenosząc tym samym wielką powódź daleko w głąb kontynentów; obszar dotknięty klęską rozszerzał się. Ludziom na Ziemi zaczął zagrażać głód, utrudniając wszelką międzynarodową współpracę — ponieważ nie wszystkich można było nakarmić, trzeba było znowu dzielić ludzi na lepszych i gorszych. Na Ziemi panował chaos; planeta przypominała przysłowiowe mrowisko zmącone przez kogoś, kto włożył w nie kij.