Tak wyglądała sytuacja latem 2128 roku: bezprecedensowa katastrofa, nieprzerwany powszechny kryzys. Świat przed potopem wydawał się już tylko niezbyt przyjemnym snem, z którego wszyscy mieszkańcy zostali brutalnie zbudzeni w jeszcze bardziej niebezpieczną rzeczywistość. Z deszczu pod rynnę, właśnie tak! Z patelni w ogień… Tyle że niektórzy ludzie próbowali wejść z powrotem na patelnię, podczas gdy inni usiłowali zejść z pieca. Nikt nie umiał przewidzieć, co będzie dalej.
Z każdym kolejnym dniem ciało Nirgala coraz mocniej ściskało niewidoczne imadło. Maja jęczała i stękała, natomiast Michelowi i Saxowi najwyraźniej nic nie przeszkadzało — Francuz był bardzo szczęśliwy, że leci na Ziemię, a Saxa bez reszty pochłaniało obserwowanie raportów z kongresu na Pavonis Mons. Mieszkali w wirującej komorze statku kosmicznego „Atlantyda”. Przez ponad pięć miesięcy podróży komora obracała się coraz szybciej, aż siła odśrodkowa zmieniła się z równoważnej marsjańskiej na ziemską; taka pozostała przez prawie połowę lotu. Metodą ową posługiwano się od lat, adaptując w ten sposób emigrantów, którzy decydowali się na powrót do domu, dyplomatów podróżujących w tę i z powrotem oraz nielicznych marsjańskich tubylców, którzy pragnęli odbyć podróż na Ziemię. Dla wszystkich podróż była tak samo nieprzyjemna. Wielu tubylców rozchorowało się na Ziemi; niektórzy zmarli. Podczas lotu należało pozostawać w komorze grawitacyjnej, wykonywać ćwiczenia i poddawać się wszystkim niezbędnym szczepieniom.
Sax i Michel często ćwiczyli na urządzeniach sportowych, Nirgal i Maja natomiast siadywali w łaźniach, żaląc się na swój los. Maja wyraźnie znajdowała przyjemność w swojej niedoli (cieszyła się chyba wszystkimi swymi emocjami, łącznie z wściekłością czy melancholią), podczas gdy Nirgal czuł się naprawdę marnie. Miał wrażenie, że czasoprzestrzeń wygina mu ciało, a wszystkie jego komórki krzyczą z bólu. Był przerażony wysiłkiem, jaki musiał włożyć w każdy wdech, i myślą o wielkiej planecie, ku której zmierzał. Jej masywność wydawała mu się wręcz niesamowita.
Próbował porozmawiać z Michelem, lecz Francuz był roztargniony, ciesząc się i przygotowując na spotkanie z Ziemią. Sax, z kolei, całkowicie się skupił na wydarzeniach na Marsie. Nirgala nie interesowało spotkanie na Pavonis, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Mimo władzy ZT ONZ tubylcy już dawno żyli na otwartej przestrzeni, tak jak chcieli, i zdaniem Nirgala niczego nie trzeba było ustalać. Przyszło mu do głowy, że Jackie może wywalczyć dla siebie stanowisko prezydenta planety. Nie byłoby to najlepsze wyjście. Niezależnie od rozwoju zdarzeń, czuł dziwne pokrewieństwo z Jackie, które od pewnego czasu zmieniło się w jakiś telepatyczny związek, nierzadko przypominający stary, namiętny romans, choć równie często — zjadliwą rywalizację dwojga rodzeństwa lub nawet wewnętrzne rozdarcie osoby cierpiącej na rozdwojenie jaźni. Może byli bliźniakami… Któż może wiedzieć, jakie alchemiczne eksperymenty prowadziła Hiroko w zbiornikach ektogenicznych… chociaż nie — przecież matką Jackie była Esther. Nirgal dobrze o tym wiedział. Ale czy miało to jakieś znaczenie? Ku własnej konsternacji czasem wydawało mu się, że Jackie jest jego drugim ja; nie pragnął tego, nie chciał, by jego serce nagle biło szybciej na jej widok. Między innymi z jej powodu zdecydował się wziąć udział w wyprawie na Ziemię. Uciekał więc od Jackie z prędkością pięćdziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, a jednak jej postać ciągle pojawiała się na monitorze. Dziewczyna była szczęśliwa, że kongres się odbywa, i brała w nim czynny udział. Nikt nie miał wątpliwości, że Jackie powinna zostać jednym z siedmiu członków nowej rady wykonawczej.
— Jackie liczy na to, że historia potoczy się zwykłym biegiem — oświadczyła Maja, gdy siedzieli w łaźni i oglądali wiadomości. — Władza jest jak materia. Ma własną grawitację, zbija się w masę, a wtedy jedne cząsteczki wciągają do środka inne. Hm, ta lokalna władza, która „rozkłada” się na namioty… — Wzruszyła cynicznie ramionami.
— Może ma przypominać wybuch supernowej — zasugerował Nirgal.
Maja roześmiała się.
— Tak, może. Jednak później wszystko znowu zaczyna się zbijać w masę. Tak wygląda ciążenie historii — władzę ciągnie do centrum, aż — co jakiś czas — dojdzie do wybuchu gwiazdy. Potem powraca przyciąganie do jakiegoś centrum. To samo będzie się działo na Marsie, zapamiętaj moje słowa. A Jackie znajdzie się w samym środeczku… — Z szacunku dla uczuć Nirgala Maja powstrzymała się przed dodaniem słowa „suka”. Przyglądała się swemu młodemu rozmówcy spod zmrużonych powiek, jak gdyby się zastanawiała, w jaki sposób Nirgal może pomóc zwyciężyć jej w nieskończonej wojnie z Jackie. Małe, supernowe serca.
Mijały ostatnie tygodnie jednego G. Nirgal przez cały ten okres czuł się źle. Wrażenie ogromnego ciśnienia przygważdżającego mu pierś i utrudniającego myślenie budziło w nim lęk. Bolały stawy. Na monitorach widział obrazy małej, niebiesko-białej marmurkowej kuli — Ziemi — obok której znajdował się przypominający kościany guzik Księżyc; wyglądał dziwacznie płasko i martwo. Te ekranowe wizerunki nic nie znaczyły w porównaniu z chorymi stopami Nirgala i jego zbyt mocno bijącym sercem. Nagle błękitny świat rozkwitł i całkowicie wypełnił ekrany. Jego zaokrąglona krawędź stanowiła białą linię, błękitną wodę zdobiły białe wiry chmur, kontynenty wystawały spod chmur niczym małe rebusy, na wpół przypominając mit: Azja, Afryka, Europa, Ameryka.
Na czas końcowego opadania i hamowania areodynamicznego przerwano rotację komory grawitacyjnej. Unosząc się w powietrzu, Nirgal poczuł się uwolniony od powłoki cielesnej; miał wrażenie, że jest balonem. Odepchnął się i przesunął do iluminatora, aby zobaczyć Ziemię. Mimo szyby i tysięcy kilometrów odległości ostra klarowność szczegółów wstrząsnęła nim.
— Oko ma wielką siłę — powiedział do Saxa.
— Hmm — odparł Sax i podleciał do okna, aby również popatrzeć.
Przez chwilę obserwowali leżącą przed nimi błękitną planetę.
— Czy ty się kiedykolwiek boisz? — spytał Nirgal.
— Co takiego?
— No wiesz. — Od początku wyprawy Sax nie był zbyt skupiony; wiele kwestii trzeba mu było dokładnie wyjaśniać. — Strach. Obawa. Przerażenie.
— Tak. Sądzę, że tak. Bałem się, tak… Ostatnio, kiedy stwierdziłem, że się… zgubiłem.
— Ja boję się teraz.
Sax popatrzył na niego z zaciekawieniem. Potem podfrunął i klepnął Nirgala w ramię czułym gestem, który nie bardzo do niego pasował.
— Dolatujemy — rzucił.
Opadanie, opadanie. Obecnie na Ziemię zjeżdżało dziesięć kosmicznych wind. Wiele z nich zbudowano na tak zwanym kablu rozszczepionym, który w postaci dwóch rozwidlających się pasm opadał w dwa punkty końcowe: na północ i na południe od równika (na samym równiku nie udało się znaleźć odpowiedniego miejsca na „gniazdo”). Jeden z kabli rozgałęział się do Virac na Filipinach i do Oobagooma w zachodniej Australii, inny do Kairu i Durbanu. Podróżnicy z Marsa znajdowali się aktualnie dziesięć tysięcy kilometrów ponad Ziemią, opuszczając się po kablu, którego północny koniec dotykał Port of Spain w Trynidadzie, podczas gdy południowy lądował w Brazylii, blisko Aripuana, dużego miasta przy dopływie Amazonki o nazwie Rzeka Theodore’a Roosevelta.
Marsjanie wybrali północne rozwidlenie, sięgające do Trynidadu. Z wagonika windy widzieli większą część zachodniej półkuli, której środek stanowił basen Amazonki — brązowa woda sączyła się żyłkami przez zielone płuca Ziemi.