Выбрать главу

Przypomniał sobie przyjęcie, które zgotowali ich czworgu Trynidadczycy.

— Tutaj ludzie cię kochają — stwierdził. Chociaż nie czuł się najlepiej, świetnie zauważył, że dugla powitali równie entuzjastycznie jak jego pozostałą trójkę marsjańskich ambasadorów; a zwłaszcza Maję.

— Są szczęśliwi, że przeżyliśmy — odparła Rosjanka, zbywając jego stwierdzenie. — Im się wydaje, że wróciliśmy ze świata umarłych. Coś w rodzaju magii. Nie rozumiesz? Myśleli, że nie żyjemy. Od sześćdziesiątego pierwszego aż do zeszłego roku sądzili, że cała pierwsza setka nie żyje. Sześćdziesiąt siedem lat! I przez ten czas jakaś cząstka każdego z nas rzeczywiście była martwa. A teraz wróciliśmy, wraz z powodzią, gdy wszystko się zmienia. Tak. To jest jak mit. Powrót z podziemia.

— Ale nie dla was wszystkich.

— Zgadza się. — Maja prawie się uśmiechnęła. — Ziemianie muszą jeszcze wszystko to sobie poukładać. Sądzą, że Frank także żyje, i Arkady… może również John, chociaż zabito go na wiele lat przed sześćdziesiątym pierwszym i wszyscy o tym wiedzieli! Przez jakiś czas, w każdym razie. Tyle że ludzie zapominają o takich sprawach. Ludzie po prostu pragną, aby John Boone żył, toteż zapomnieli o Nikozji i mówią, że nadal się ukrywa. — Maja roześmiała się krótko. Myśl ta wyraźnie wytrąciła ją z równowagi.

— Tak jak z Hiroko — zauważył Nirgal, czując ściskanie w gardle. Oblała go fala smutku podobna tej w Trynidadzie, po której był zdeprymowany i zbolały. Zawsze wierzył, że Hiroko żyje i wraz ze swoimi ludźmi ukrywa się gdzieś na południowych wyżynach. Tak zareagował na wstrząsającą wiadomość ojej zniknięciu — miał całkowitą pewność, że udało jej się uciec z Sabishii i że ujawni się znowu, kiedy poczuje, że nadeszła odpowiednia pora; był co do tego przekonany. Teraz, z jakiegoś nieznanego powodu, jego pewność osłabła.

Siedzenie obok Mai zajmował Michel; miał smutną minę. Nirgal poczuł się, jak gdyby spojrzał w lustro; wiedział, że jego oblicze ma identyczny wyraz, czuł to w mięśniach. Obaj, on i Michel, żywili wątpliwości — może smutek Michela dotyczył Hiroko, może innych spraw. Trudno powiedzieć. Nirgal podejrzewał, że Michel nie ma ochoty o tym mówić.

Z przeciwnego końca samolotu obserwował ich obu Sax z przekrzywioną po ptasiemu głową i typowym dla siebie spojrzeniem.

Zaczęli obniżać lot równolegle z wielką północną ścianą Alp, po czym wylądowali na pasie startowym wśród zielonych pól. Poprowadzono ich przez zimny budynek w marsjańskim stylu, potem schodami w dół i do metalicznego pociągu, którym wyjechali z dworca. Popędzili przez zielone pola i już po godzinie znaleźli się w Bernie.

Na ulicach stolicy tłumnie zebrali się dyplomaci i reporterzy. Wszyscy mieli przypięte na piersi plakietki identyfikacyjne i palili się, by porozmawiać z przybyłymi. Miasto było małe, staroświeckie i robiło wrażenie solidnego jak skała. Nirgalowi wydawało się, że w powietrzu unosi się atmosfera nagromadzonej władzy. Po bokach wąskich, brukowanych uliczek stały blisko siebie kamienne budynki z arkadami. Całość wyglądała niezwykle trwale. Przez miasto przepływała rwąca rzeka Aare, wyginając się w kształt litery „S”; główna część stolicy leżała w jednym dużym łuku. Tłoczący się na ulicach tej dzielnicy byli przeważnie Europejczykami: biali ludzie o wyglądzie pedantów, nieco wyżsi niż większość Ziemian; kręcili się tu i ówdzie, rozmawiając. Spora grupka zawsze gromadziła się wokół Marsjan i przedstawicieli ich eskorty, którzy mieli obecnie na sobie błękitne mundury szwajcarskiej żandarmerii wojskowej.

Nirgal, Sax, Michel i Maja otrzymali pokoje w siedzibie Praxis, w małym kamiennym budynku nad rzeką Aare. Nirgal zdziwił się, że Szwajcarzy stawiają budynki tak blisko brzegu — wzrost poziomu wody w rzece nawet o dwa metry wróżył katastrofę. Najwyraźniej mieszkańcy stolicy nie przejmowali się tym albo ściśle kontrolowali bieg rzeki, mimo iż spływała z najbardziej urwistego pasma górskiego, jakie Nirgal kiedykolwiek widział. Terraformowanie, prawdziwe terraformowanie; nic dziwnego, że Szwajcarzy świetnie sobie radzili na Marsie.

Budynek Praxis stał zaledwie kilka kroków od starego centrum miasta. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości zajmował szereg biur obok szwajcarskich biurowców federalnych, blisko środka rzecznego półwyspu. Każdego ranka schodzili więc brukowaną główną ulicą, Kramgasse, która wydawała się niewiarygodnie czysta, goła i — w porównaniu z główną ulicą Port of Spain — nie było tłoku. Przechodzili pod średniowieczną wieżą z zegarem o ozdobnym cyferblacie i mechanicznymi figurkami; przypominała jeden z alchemicznych diagramów Michela przekształconych w obiekt trójwymiarowy. Później Marsjanie wchodzili do biura Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, gdzie z kolejnymi grupami osób omawiali sytuację na Marsie i na Ziemi: z urzędnikami ONZ, członkami rządów narodowych, kierownikami konsorcjów metanarodowych, organizacjami pomocy, przedstawicielami środków przekazu. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się dzieje na Czerwonej Planecie, co Mars zamierza teraz zrobić, co ich czwórka myśli o sytuacji na Ziemi, jaką pomoc Mars może zaoferować Ziemi. Nirgal stwierdził, że z większością ludzi, którym go przedstawiano, naprawdę łatwo mu się rozmawia. Wszyscy wydawali się dobrze rozumieć wydarzenia na obu planetach, realistycznie oceniali „ratownicze” możliwości Marsa wobec Ziemi; chyba nie oczekiwali, że kiedykolwiek jeszcze uda im się przejąć kontrolę nad tą planetą ani też nie spodziewali się powrotu metanarodowego porządku sprzed potopu.

Niestety, niektórzy rozmówcy czwórki Marsjan byli do nich nastawieni bardziej wrogo. Maja była przekonana, że wielu negocjatorów i reporterów cechuje swoisty geocentryzm. Nie interesowali się żadnymi tematami, które nie łączyły się ze sprawami ich planety; Mars niby ich interesował, lecz właściwie nie wydawał im się ważny. Gdy Maja po raz pierwszy napomknęła mu o swoim spostrzeżeniu, Nirgal zaczął coraz częściej zauważać niechęć różnych osób. Ich nastawienie uznał w pewien sposób za… pocieszające, uświadomił sobie bowiem, że kojarzą mu się z młodymi Marsjanami, których cechowało stanowisko zdecydowanie areocentryczne; równocześnie byli konsekwentni i autentyczni. Miało to sens; i miało w sobie pewien rodzaj realizmu.

Powoli Nirgal zaczął dochodzić do przekonania, że ci Ziemianie, którzy okazują zbyt wielkie zainteresowanie jego planetą, są raczej kłopotliwi: niektórzy metanarodowi kierownicy z korporacji, które sporo zainwestowały w terraformowanie Marsa, albo członkowie rządów z gęsto zaludnionych państw, którzy pragnęli się pozbyć ogromnej liczby swoich obywateli. Na spotkaniach z przedstawicielami Armscoru, Subarashii, Chin, Indonezji, Ammexu, Indii, Japonii i japońskiej rady metanarodowej Nirgal przysłuchiwał się z wielką uwagą dyskusjom, a jeśli już się odzywał, starał się głównie zadawać pytania. Widział, że niektórzy z najwierniejszych marsjańskich sojuszników, zwłaszcza Indie i Chiny z powodu liczebności swych obywateli, łatwo mogą się stać dla Marsa zagrożeniem. Gdy Nirgal mówił Mai o swoich obserwacjach, kiwała głową z naciskiem i ponurą miną.

— Miejmy nadzieję, że uratuje nas sama odległość — oświadczyła. — Szczęśliwym trafem, aby do nas dotrzeć, trzeba odbyć podróż kosmiczną. Niezależnie od zaawansowania metod transportu, zawsze to jakieś utrudnienie. Stale musimy się jednak mieć na baczności. Ale… Nie mówmy tutaj o tych kwestiach. W ogóle nie mówmy zbyt wiele.

Podczas przerwy obiadowej Nirgal poprosił swoją grupę eskortującą (tuzin albo i więcej Szwajcarów, którzy przebywali z nim przez cały dzień), aby poszła z nim do katedry, podobno nazywanej w Szwajcarii „Potworem”. Na jednym końcu katedry znajdowała się wieża, na którą trzeba się było wspiąć wąskimi, spiralnymi schodami. Nirgal prawie codziennie brał kilka głębokich wdechów, po czym ruszał w górę. Gdy się zbliżał do wierzchołka, był zasapany i spocony. W bezchmurne dni, które nie zdarzały się zbyt często, przez otwarte łuki szczytowego pomieszczenia dostrzegał daleką, stromą ścianę Alp. Ta wyszczerbiona biała ściana (słyszał, że nazywano ją Berner Oberland) zajmowała cały horyzont, w czym przypominała jedną z wielkich marsjańskich skarp, tyle że niemal cała była pokryta śniegiem — z wyjątkiem trójkątnych, północnych płaszczyzn obnażonej skały w kolorze jasnoszarym nie występującego na Marsie granitu. Granitowe góry powstały w następstwie zderzenia tektoniki płyt i nadal były świetnie widoczne ślady ich gwałtownych początków.