Выбрать главу

Miedzy tym majestatycznym białym pasmem i Bernem ciągnął się szereg niskich pasm zielonych wzgórz, trawiastych turni przywodzących na myśl zielenie na Trynidadzie; lasy iglaste były nieco ciemniejsze. Tak wiele zieleni… Nirgal znowu dziwił się, że tak dużą część Ziemi porastało życie roślinne; litosfera oblana gęstą starożytną osłoną biosfery.

— Tak — przyznał Michel, gdy pewnego dnia obserwował wraz z nim krajobraz. — Biosfera w tym miejscu pleni się nawet na bardzo wysoko położonych warstwach skał. Wszędzie roi się życie, wszędzie jest obfite…

Michel bardzo chciał pojechać do Prowansji. Byli niedaleko, godzinę lotu czy też noc pociągiem. Francuza nie interesowały rozmowy w Bernie, twierdził, że to tylko nie kończące się kłótnie typowe dla polityki.

— Powódź, rewolucja czy też przemiana słońca w supernową będą się zdarzały ciągle! Ty i Sax możecie się tym zajmować, potraficie podejmować właściwe decyzje… znacznie lepiej niż ja.

— A Maja jeszcze lepiej.

— No cóż, tak. Ale chciałbym, żeby pojechała ze mną. Musi zobaczyć, inaczej nie zrozumie.

Jednak Maję całkowicie pochłaniały negocjacje z ONZ, coraz poważniejsze, odkąd na Marsie uchwalono nową konstytucję. Organizacja Narodów Zjednoczonych wciąż jeszcze była niestety bardzo mocno zależna od metanarodowców, natomiast Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości nadal wspierał nowe, młode demokracje. Dyskusje odbywały się w różnych salkach konferencyjnych i poprzez system wideo. Prowadzono je z wigorem, czasem pewną dozą wesołości, zdarzało się też, że i wrogo. Jednym słowem, rozmowy wkroczyły w ważną fazę i Maja każdego ranka ruszała do „walki”, nie miała więc cierpliwości wysłuchiwać o wyjeździe do Prowansji. Powiedziała Michelowi, że odwiedziła południe Francji w młodości i nie chce tam wracać, nawet z życiowym partnerem.

— Maja mówi, że nie ma już plaż! — żalił się Francuz. — Jak gdyby w Prowansji najważniejsze były plaże!

W końcu, po kilku tygodniach próśb, zasmucony Michel wzruszył ramionami, skapitulował i zdecydował się samotnie odwiedzić rodzinny kraj.

W dniu jego wyjazdu Nirgal odprowadził przyjaciela na stację kolejową przy końcu głównej ulicy, a potem stał, machając i patrząc na powoli oddalający się pociąg. W ostatnim momencie Michel wysunął głowę przez okno i z uśmiechem pomachał Nirgalowi, zaskoczonemu tą niezwykłą zmianą w wyrazie twarzy Francuza, który szybko się pogodził z nieobecnością Mai. Nirgal zrozumiał, że Michel jest szczęśliwy, i poczuł zadowolenie, a potem ukłucie zazdrości, uświadomił sobie bowiem, że na żadnej z planet nie istnieje miejsce, do którego on sam tak bardzo pragnąłby pojechać.

Gdy pociąg zniknął, Nirgal, jak zwykle w otoczeniu eskorty i przedstawicieli mediów, zszedł Kramgasse i „wepchnął” swoje ważące tu dwa i pół razy więcej ciało w górę po dwustu pięćdziesięciu czterech spiralnych schodkach Potwora, skąd na południu miał widok na ścianę Berner Oberland. Spędzał na górze dużo czasu. Czasami opuszczał wczesnopopołudniowe zebrania; pozwalał, by wszystkim zajmowali się Sax i Maja. Szwajcarzy prowadzili spotkania jak zawsze solidnie. Miały swój program i zawsze rozpoczynały się zgodnie z planem. Skrupulatność i drobiazgowość Szwajcarów czasami nie pozwalała wypełnić całego porządku dziennego. Tak jak ich rodacy na Marsie — Jürgen, Max, Priska i Sibilla — potrafili wyznaczać sobie zadania i dobrzeje wypełniać. Cechowała ich też pedantyczność oraz twarde, pozbawione sentymentów umiłowanie komfortu, przyzwoitości i dobrych obyczajów. Taką postawę Kojot wyśmiewał lub nią pogardzał, twierdząc, że zagraża życiu. Jednakże leżące w dole eleganckie kamienne miasto przepełnione kwiatami i kwitnącymi jak kwiaty ludźmi mówiło samo za siebie. Nirgal długo był bezdomny. Michel miał swoją Prowansję, ale dla Nirgala wszystkie miejsca były takie same. Jego rodzinne miasto roztrzaskała czapa polarna, matka zniknęła bez śladu. Od tamtego czasu każda miejscowość była jedynie punktem na mapie. Jego domem pozostawał stale się zmieniający Mars. Nirgal uświadomił to sobie, przyglądając się Szwajcarii. Pragnął znaleźć dom o kamiennych, solidnych jak tysiąclecie ścianach, pokryty dachówką.

Spróbował się skupić na zebraniach w siedzibie Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i w szwajcarskim Bundeshausie. Praxis ciągle przewodziła organizacjom zwalczającym skutki powodzi, świetnie potrafiła działać bez planów; niemal zmieniła się w spółdzielnię skoncentrowaną na produkcji podstawowych dóbr i usług, łącznie z kuracją przedłużającą życie. Wiodła prym i pokazywała wszystkim wokół, jak należy się zachować w tak trudnej sytuacji. Czworo podróżników widziało skutki działalności Praxis na Trynidadzie, gdzie większą część pracy wykonywali wprawdzie przedstawiciele ruchów lokalnych, lecz konsorcjum — jak wszędzie na świecie — wspomagało ich projekty. Mówiło się, że William Fort jest nastawiony krytycznie do „spółdzielczego transnarodowca”, jak nazywał teraz swoje dawne przedsiębiorstwo, które obecnie było jedną z setek ratowniczych agencji usługowych, które wszędzie na świecie zajmowały się przemieszczaniem populacji przybrzeżnych oraz budową bądź przesuwaniem na wyższy teren nowej infrastruktury przybrzeżnej.

Ta luźna sieć wysiłków związanych z odbudową normalnego życia spotkała się jednakże z pewnym oporem ze strony innych metanarodowców, którzy skarżyli się, że dużą część ich infrastruktury, kapitału i siły roboczej znacjonalizowano, zlokalizowano, przywłaszczono, przekazano lub rozkradziono. Dochodziło do potyczek i starć, zwłaszcza tam, gdzie zdarzały się już wcześniej; w końcu powódź pojawiła się w samym środku jednego z ogólnoświatowych ataków klęsk i kryzysów, i chociaż wiele się zmieniło, walki nadal trwały, czasami pod przykrywką akcji ratunkowych.

Szczególnie Russell interesował się tym problemem, przekonany, że wojny globalne roku 2061 wcale nie rozstrzygnęły podstawowych kwestii związanych z niesprawiedliwością ziemskiego systemu ekonomicznego. Jak to było w zwyczaju Saxa, nalegał na omówienie tego punktu na zebraniach i po pewnym czasie najwyraźniej udało mu się (przynajmniej tak sądził Nirgal) przekonać sceptycznych słuchaczy z ONZ i konsorcjów metanarodowych, że zastosowanie metody Praxis jest niezbędne dla przetrwania ich samych i ich cywilizacji. Sax wyjaśnił Nirgalowi na osobności, że nie ma zbytniego znaczenia, o co tamci bardziej dbają: o siebie czy o cywilizację, ważne, aby wprowadzili choćby jakiś makiaweliczny pozór programu Praxis — wszyscy potrzebowali pięknego okresu pokojowej współpracy.

Podczas każdego spotkania Nirgal musiał się koncentrować aż do bólu, stale myśleć logicznie i angażować się, co było tym trudniejsze, że od przylotu na Ziemię czuł się ogromnie roztargniony. Sądził jednak, że Sax Russell musi mieć rację — był przecież dla Ziemian Wielkim Terraformerem Marsa, współczesnym żywym awatarem Wielkiego Mędrca, kimś w rodzaju dalajlamy nauki, trwałą reinkarnacją ucieleśnionego ducha nauki — czyli największym aktualnie naukowcem. Metanarodowcy uważali go również za głównego twórcę najrozleglejszego nowego rynku zbytu w historii, za co byli mu bardzo wdzięczni. Poza tym, jak zauważyła Maja, Russell uosabiał „zmartwychwstałą” grupę, był jednym z przywódców pierwszej setki.