Выбрать главу

— To stary dok promowy. Ludzie odcięli jedną część i spławili ją, a teraz wypompowują wodę z biur poniżej i ponownie je zaludniają.

— Zaludniają? — powtórzył Marsjanin.

— Zobaczysz.

Bly zeskoczył do doku z rozkołysanej krawędzi nadburcia i wyciągnął rękę, aby pomóc Nirgalowi przejść. Niestety podczas skoku Nirgal uderzył kolanem.

— Chodź, Człowieku-Pająku — roześmiał się kapitan. — Zejdźmy.

Kotwiczący dok betonowy filar o cylindrycznym kształcie sięgał mu do piersi. Wyglądał na pusty, do jego wewnętrznego boku przymocowana była metalowa drabina. Elektryczne żarówki zwisały z oprawek na izolowanym gumą drucie, okręconym wokół jednego słupka drabiny. Betonowy cylinder kończył się mniej więcej trzy metry niżej, drabina ciągnęła się jednak dalej w dół, aż do dużej komory, ciepłej, wilgotnej i… nieco podejrzanej; słychać w niej było odgłosy szumu wielu generatorów pracujących w sąsiednich pomieszczeniach lub budynku. Ściany, podłogę, sufit i okna pokryto czymś, co okazało się warstwą przezroczystego plastiku. Nirgal miał wrażenie, że znajdują się wewnątrz przezroczystej bańki. Za oknami widać było wodę — mroczną, brązową, kipiącą; przypominała pomyje w zlewie.

Twarz Nirgala z pewnością oddawała jego zaskoczenie, ponieważ Bly, spojrzawszy na niego, uśmiechnął się i powiedział:

— To dobry, silny budynek, a izolator przypomina używane przez was na Marsie materiały do stawiania namiotów, tyle że nasz twardnieje. Ludzie zaludniają ponownie całkiem sporo takich budynków jak ten, jeśli tylko budowle odpowiadają im rozmiarem i wysokością. Wystarczy włożyć rurę i tyle, nadmuchuje się je jak szkło. Dlatego też wiele osób z Sheerness wróciło. Odpływają od doku albo od swoich dachów. Nazywamy ich ludźmi fali. Uważają, że lepiej tak żyć niż błagać o pomoc w Anglii…

— Czym się zajmują?

— Łowią ryby, tak jak zawsze. I ratują innych. Witaj, Karno! Oto mój Marsjanin, przywitaj się. Malutki, co? Nazywaj go Człowiekiem-Pająkiem.

— Ale ma na imię Nirgal, no nie? Niech mnie weźmie cholera, jeśli nazwę Nirgala Pająkiem, skoro odwiedza mój dom. — Mężczyzna — czarnowłosy, ciemnoskóry, Azjata z wyglądu, choć nie z akcentu — potrząsnął delikatnie ręką Nirgala.

Pokój jaskrawo oświetlała para gigantycznych reflektorów wycelowanych w sufit. Lśniąca podłoga była zagracona: stały na niej stoły, ławy, maszyneria we wszystkich stadiach montażu — silniki łodzi, pompy, generatory, szpule, rzeczy, których Nirgal nie potrafił rozpoznać. Pracujące generatory znajdowały się w dole korytarza, lecz odległość bynajmniej nie zagłuszała ich warkotu. Nirgal podszedł do jednej ściany, aby dotknąć materiału, z którego zbudowano bańkę. Przyjaciele Bly’a powiedzieli mu, że gęstość „plastiku” wynosi zaledwie kilka molekuł, a jednak materiał wytrzymywał nacisk o wadze tysięcy funtów. Nirgal wyobraził sobie, że każdy z tych funtów ma siłę uderzenia pięścią, a przecież spadały ich tysiące naraz.

— Te bańki będą trwały, nawet gdy beton się zużyje.

Nirgal spytał o Hiroko. Karna wzruszył ramionami.

— Nigdy nie poznałem jej imienia. Myślałem, że jest Tamilką, z południa Indii. Podobno popłynęła do Southend.

— Pomagała budować?

— Tak. Przywiozła te bańki z Vlissingen, ona i grupka podobnych jej osób. Wspaniale się tutaj spisali, przed ich przyjazdem gnieździliśmy się w High Halstow.

— Skąd się wzięli?

— Nie wiem. Bez wątpienia tworzyli coś w rodzaju przybrzeżnej grupy ratunkowej. — Mężczyzna roześmiał się. — Chociaż na to nie wyglądali. Po prostu pływają wzdłuż wybrzeża, oblepiają takim paskudztwem szczątki budynków. Miałem wrażenie, że robią to dla czystej uciechy. Nazywali nas cywilizacją międzyfalową. Jak zwykle żartowali.

— Och, Karnasingh, och, Bly. Cudowny dzień, no nie?

— Tak.

— Masz ochotę na wątłusza?

Następnym dużym pomieszczeniem była kuchnia wraz z jadalnią zastawioną stołami i ławami, na których siedziało około pięćdziesięciu osób. Karna zawołał do nich „Hej!” i głośno przedstawił Nirgala. Marsjanina powitały niewyraźne pomruki. Ludzie byli zajęci jedzeniem: na stołach stały duże misy z rybnym gulaszem, nalanym z ogromnych czarnych rondli, które wyglądały, jak gdyby nieprzerwanie używano ich od stuleci. Nirgal usiadł i zaczął jeść. Gulasz smakował wybornie; maczał w nim twardy, brązowy chleb. Twarze zgromadzonych były szorstkie, dziobate, czerstwe, czerwonawe lub brązowe. Nigdy nie widział takich surowych i brzydkich fizjonomii, zniszczonych i zmęczonych pracowitym życiem w ciężkim ziemskim powietrzu. Głośne rozmowy, wybuchy śmiechu, krzyki; generatory ledwie było słychać. Potem ludzie zaczęli podchodzić, chcąc mu uścisnąć dłoń i przypatrzyć się. Wielu z nich spotkało Azjatkę i jej przyjaciół; o kobiecie mówili z entuzjazmem. Nawet nie podała im swego imienia. Jej angielski był dobry, flegmatyczny i czysty.

— Sądziłem, że jest Pakistanką. Jej oczy wyglądały dość orientalnie, jeśli wiesz, co mam na myśli. Hm, nie tak jak twoje, miała taką fałdę obok nosa.

— Mongolską fałdę, ciemny nieuku.

Nirgal poczuł, że serce bije mu mocniej. Pomieszczenie było gorące i zaparowane, powietrze — ciężkie.

— A ludzie, którzy z nią byli?

— Niektórzy z nich mieli rysy orientalne. Azjaci, z wyjątkiem dwojga białych.

— Był ktoś bardzo wysoki? — spytał Nirgal. — Taki jak ja?

Nikt. A jednak… Jeśli grupa Hiroko wróciła na Ziemię, istniała możliwość, że młodsi z nich po prostu zostali na Marsie. Nawet Hiroko nie była w stanie zmusić ich do przylotu. Czy Frantz opuściłby Marsa? Albo Nanedi? Nirgal bardzo w to wątpił. Powrót na Ziemię, która była w potrzebie… Tak, starsi polecieliby. W ogóle cała sytuacja pasowała do Hiroko; Nirgal mógł sobie wyobrazić swoją matkę, jak podejmuje taką decyzję, a potem pływa tu wzdłuż nowych wybrzeży Ziemi i organizuje kwatery dla ludzi…

— Popłynęli do Southend. Później zamierzali ruszyć dalej w górę wybrzeża.

Nirgal popatrzył na Bly’a, który pokiwał głową, dając do zrozumienia, że mogą popłynąć na północ, za tamtymi.

Przedstawiciele eskorty Nirgala chcieli jednak najpierw wszystko sprawdzić. Na załatwienie spraw potrzebowali jeden dzień. Tymczasem Bly rozmawiał z przyjaciółmi o podwodnych projektach ratowniczych i kiedy usłyszał o planowanej zwłoce, spytał Nirgala, czy chce zobaczyć taką akcję, która miała się odbyć następnego ranka.

— …Chociaż nie jest to, rzecz jasna, przyjemny widok — dodał.

Nirgal zgodził się, a jego „opiekunowie” nie zgłaszali sprzeciwów, jeśli oczywiście kilku z nich będzie mogło towarzyszyć młodemu Marsjaninowi. Nirgalowi i Bly’owi ich towarzystwo nie przeszkadzało.

Wieczór spędzili w wilgotnym, hałaśliwym magazynie łodzi. Bly i jego przyjaciele szukali sprzętu, z którego mógłby skorzystać ich gość. Noc przespali na krótkich, wąskich kojach w łodzi Bly’a, kołysząc się, jak gdyby leżeli w dużej, niezgrabnej kołysce.

Następnego dnia o świcie wypłynęli w lekko zamglone, marsjańskie kolory: barwy różu i oranże unosiły się w powietrzu nad płynącą leniwie, szklistą, fiołkowo-różową wodą. Był prawie odpływ i ekipa ratownicza oraz trzech członków eskorty Nirgala podążyło za większym statkiem Bly’a w trzech małych otwartych łodziach motorowych; lawirowali między wierzchołkami kominów, znakami drogowymi i słupami wysokiego napięcia. Często się naradzali przez radio. Bly wyjął postrzępiony plan miasta i wykrzykiwał nazwy mijanych ulic Sheerness. Podpływał też do określonych magazynów lub sklepów. W strefie nabrzeżnej wiele z nich ocalono, ale wiele leżało w sporym rozproszeniu na równinie za plażą i na ten ranek ratownicy wyznaczyli sobie jeden z nich.