Выбрать главу

— Spójrz na jego pierś, rozbudowana jak u charta.

— Przez całe życie wdycha opary.

Mgła prawie się rozproszyła i pojawiło się białe niebo. Na jego tle słońce wyglądało jak jaskrawszy, jeszcze bielszy pas. Nirgal ponownie poczuł swój zwiększony ciężar, odetchnął więc kilka razy głęboko, aby zmusić organizm do szybszej pracy. Żołądek podchodził mu do gardła, szczyty płuc nieco bolały przy każdym wdechu. Wszystko kołysało mu się przed oczyma nie tylko z powodu poruszającej się wody. Niebo stało się cynkowe, a kwadrant słońca zmienił się w surowy, oślepiający błysk. Nirgal nadal siedział, oddychając szybciej i płycej.

— Podobało ci się?

— Tak! — odparł. — Szkoda, że nie czuję się tak samo na lądzie.

Ziemianie roześmiali się na to stwierdzenie.

— Proszę, filiżanka herbaty.

Nirgal zaczął podejrzewać, że zrobił błąd, decydując się na podwodną wyprawę, teraz bowiem grawitacja przeszkadzała mu jeszcze bardziej. Oddychał z trudem. Powietrze w zalanym magazynie było bardzo wilgotne, toteż Marsjanin miał wrażenie, iż z zaciśniętej pięści pociekłaby mu woda. Bolało go gardło i płuca. Wypijał kolejne filiżanki herbaty, ciągle jednak czuł pragnienie. Połyskujące ściany ociekały wilgocią. Nie rozumiał, co mówią otaczający go ludzie poza „aj”, „ech”, „o” i „nie”. Ich mowa zupełnie nie przypominała marsjańskiego angielskiego. Inny język; wszyscy nagle mówili innym językiem. Sztuki Szekspira nie przygotowały Nirgala na ten dialekt.

Spał znowu w małej koi na łodzi Bly’a. Następnego dnia przedstawiciele eskorty zezwolili na wyprawę do Sheerness, więc popłynęli na północ przez ujście Tamizy. Otaczała ich różowa mgiełka, jeszcze gęstsza niż poprzedniego dnia.

Za ujściem rzeki widać było jedynie mgłę i morze. Nirgal miał już wcześniej do czynienia z mgłą, zwłaszcza na zachodnim zboczu Tharsis, gdzie front atmosferyczny wznosił się po wypiętrzeniu, nigdy jednak nie otaczała go na wodzie. Zresztą wcześniej, na Marsie, za każdym razem temperatura wynosiła sporo stopni poniżej punktu zamarzania, chmury tworzyły więc coś w rodzaju fruwającego śniegu, bardzo białego, suchego i drobnego, który przetaczał się nad ziemią i okrywał ją białym pyłem. Właściwie Nirgal nigdy nie widział krajobrazu przypominającego ten płynny świat, który cechowała bardzo mała różnica między lekko wzburzoną wodą i przesuwającą się nad nią mgłą, w którym płyn i para stale się ze sobą mieszały. Łódź kołysała się w gwałtownym, nieregularnym rytmie.

Nagle na brzegach mgły pojawiły się ciemne obiekty, jednak Bly nie zwrócił na nie uwagi — przez zroszone wodą okno wpatrywał się intensywnie w mętną mgłę lub obserwował szereg stojących pod oknem monitorów.

W pewnej chwili wyłączył silnik i lekkie kołysanie łodzi stawało się coraz mocniejsze. Przytrzymując się ścianki kabiny, Nirgal spojrzał przez zawilgotniałe okno. Usiłował zobaczyć powód zatrzymania łodzi.

— To duży statek do Southend — zauważył Bly, ruszając bardzo wolno.

— Gdzie?

— Na bakburcie. — Bly wskazał na ekran, potem w lewo. Nirgal niczego nie dostrzegł.

Kapitan podpłynął do długiego, niskiego falochronu, przy którym z obu stron cumowało wiele łodzi. Falochron biegł na północ, do miasta Southendon-Sea, ledwie widocznego we mgle pokrywającej zbocze, na którym stały budynki.

Kilku mężczyzn pozdrowiło Bly’a.

— Cudowny dzień, nie? — mówili.

— Wspaniały — odpowiadał Bly.

Zaczęli wyjmować pudła z ładowni.

Bly spytał o Azjatkę z Vlissingen, ale mężczyźni kręcili głowami.

— Japonka? Nie ma tu nikogo takiego, kolego.

— W Sheerness mówili, że wraz ze swoją grupą popłynęła do Southend.

— Skąd to wiedzieli?

— Tak przypuszczali.

— Niczego się nie dowiesz, słuchając ludzi mieszkających pod wodą.

— Pakistańska babcia? — spytali mężczyźni przy wysokoprężnej pompie paliwowej na drugim końcu falochronu. — Udała się do Shoeburyness, jakiś czas temu.

Bly spojrzał na Nirgala.

— To tylko kilka mil stąd, na wschód. Gdyby tam była, ci ludzie wiedzieliby.

— Jednak spróbujmy — zaproponował Nirgal.

Zatankowali, po czym opuścili falochron i popłynęli przez mgłę w kierunku wschodnim. Od czasu do czasu po lewej stronie widać było zabudowane wzgórze. Skręcili i skierowali się na północ. Bly podpłynął do kolejnego ruchomego doku, w którym stało więcej mniejszych łodzi niż przy falochronie w Southend.

— Chodzi wam o grupę Chińczyków? — krzyknął jakiś bezzębny mężczyzna. — Popłynęli do Zatoki Świni! Wcześniej postawili nam oranżerię! I coś w rodzaju kościoła.

— Zatoka Świni to następna przystań — stwierdził Bly, patrząc w zamyśleniu podczas wypływania z doku.

Znowu popłynęli na północ. Tutaj linia brzegowa składała się całkowicie z zatopionych budynków. Postawili je tak blisko wody! Kiedyś najwyraźniej nie istniało zagrożenie, że zmieni się poziom morza. A później woda wystąpiła z brzegów i teraz powstała ta dziwna strefa ziemno-wodna, cywilizacja międzyfalowa, mokra i kołysząca się w mgle.

Budynki błyskały oknami. Domy wypełniono przezroczystym pęcherzykowatym materiałem, wypompowano z nich wodę i zaludniono; ich górne piętra znajdowały się tuż ponad spienionymi falami, dolne pod powierzchnią wody. Bly skierował łódź do szeregu umocowanych ruchomych doków, gdzie przywitał się z grupą kobiet w fartuchach i żółtych płaszczach przeciwdeszczowych, które naprawiały dużą czarną sieć. Zgasił silnik.

— Czy przybyła do was pewna Azjatka?

— Och, tak. Jest na dole tego budynku na końcu.

Nirgal poczuł, jak jego tętno przyspiesza. Miał kłopoty z równowagą i musiał się przytrzymać poręczy. Więc była tak blisko niego! Ostatni budynek, chyba pensjonat plażowy, został częściowo rozebrany; wszystkie szczeliny lśniły od pęcherzykowatej materii. Wewnątrz było powietrze oraz — widoczne przez błotnistą szarą wodę — zamazane plamy zielonych roślin. Bly położył Nirgalowi rękę na ramieniu, potem poprowadził go przez drzwi i wąskimi schodami w dół, do pokoju, którego cała jedna przezroczysta ściana ukazywała morze; pomieszczenie wyglądało jak brudne akwarium.

Drobna kobieta w kombinezonie rdzawego koloru przeszła przez dalsze drzwi. Była białowłosa, czarnooka, szybka i dokładna; ptasia. Nie Hiroko. Popatrzyła na niego.

— Czy to ty przyjechałaś z Vlissingen? — spytał Bly, spojrzawszy na Nirgala. — To ty zbudowałaś te podwodne domy?

— Tak — odparła kobieta. — W czym mogę wam pomóc? — Mówiła wysokim głosem z brytyjskim akcentem. Bez wyrazu popatrzyła na Nirgala. W pokoju znajdowali się także inni ludzie, wchodziło ich coraz więcej. Oblicze Azjatki przypominało twarz, którą Nirgal widział wyrzeźbioną w urwisku Medusa Vallis. Może istniała druga Hiroko, inna, która wędrowała po obu planetach i umacniała budynki…

Potrząsnął głową. Zapach powietrza przywodził na myśl zepsutą oranżerię. Światło było przyćmione. Nirgal ledwie zdołał wspiąć się z powrotem po schodach. Bly pożegnał się za nich obu. Wyszli na zewnątrz, w jaskrawą mgłę. Wrócili na łódź.