Выбрать главу

Gonił więc za ułudą. Fortel, za pomocą którego usunięto go z Berna. Albo po prostu pomyłka. A może tylko czyjś głupi błąd.

Bly posadził go w kabinie łodzi obok poręczy.

— Dobrze, już dobrze — powiedział.

Łódź kołysała się i nurkowała w gęstej mgle. Kolejny mroczny, blady dzień na rzece. Woda i mgła mieszały się ze sobą. Nirgal stał się nieco senny. Hiroko, rzecz jasna, została na Marsie. Jak zwykle w sekrecie wykonywała tam swoją pracę. Absurdem było myśleć inaczej. Gdy wrócę, znajdę ją, powiedział sobie. Tak: taki cel, takie zadanie sobie wyznaczył. Znajdzie ją i skłoni do ponownego ujawnienia. Upewni się, że przeżyła. Tylko w ten sposób można nabrać pewności i usunąć straszliwy ciężar ze swego serca. Tak, znajdzie ją.

Potem, w miarę jak płynęli dalej przez lekko wzburzoną wodę, mgła podniosła się. Niskie, szare chmury pędzące w górze sprowadziły deszcz. Następował odpływ i kiedy posuwali przez wielkie ujście, Tamiza pędziła z całą mocą. Szarobrązowa woda wyglądała jak papka, fale nacierały ze wszystkich stron naraz — dzika podskakująca powierzchnia spienionej ciemnej wody przesuwała się gwałtownie na wschód ku Morzu Północnemu. Nagle wiatr zmienił się i natarł na fale, które natychmiast odwróciły się i popędziły do morza. Między długimi pasami piany unosiły się wszelkiego rodzaju przedmioty: pudła, meble, dachy, całe budynki, przewrócone do góry dnem łodzie, kawałki drewna. Szczątki domów i ich wyposażenia. Załoga Bly’a stała na pokładzie, przechylając się przez balustradę z bosakami i lornetkami, wołając do niego, jak powinien płynąć, aby na coś nie wpaść lub — wręcz przeciwnie — by się zbliżyć do jakiegoś ciekawego obiektu. Wszyscy zajęli się pracą.

— Skąd tu tyle śmieci? — spytał Nirgal.

— Z Londynu — odparł Bly. — Pieprzony Londyn, zmywany do morza.

Chmury nad łodzią pędziły na wschód. Rozejrzawszy się po rozszalałej wodzie wielkiego ujścia rzeki, Nirgal dostrzegł wiele innych małych łodzi, które wyławiały szczątki towarów lub po prostu łowiły ryby. Bly machał do niektórych mijanych łodzi, na inne buczał. Dźwięki syren niosły się na wietrze nad upstrzoną szarością wodą ujścia; najwyraźniej odgłosy sygnalizowały jakieś wiadomości, które komentowali między sobą członkowie załogi Bly’a.

— Hej, a co to znowu!? — nagle krzyknął Kev i wskazał w górę rzeki.

Z brzegu mgły zasnuwającej ujście Tamizy wyłonił się statek o wielu żaglach z osprzętem rejowym na trzech masztach; kształt żaglowca był staroświecki i w jakiś sposób świetnie Nirgalowi znany, mimo iż młody Marsjanin nigdy wcześniej go nie widział. Chór dźwięków syren pozdrawiał nowo przybyły statek — dały się słyszeć szalone buczenia i długie, piskliwe gwizdy; wszystkie odgłosy zlewały się w jeden i zdawały się trwać bez końca, jak gdyby w nocy rozbudzono sforę psów, które, ujadając, wypełniają powierzone im zadanie ochrony domu. Ponad dźwiękami wybuchł ostry i przeszywający odgłos syreny Bly’a, łącząc chór. Nirgal nigdy nie słyszał takiego szaleństwa dźwięków, wręcz raniły mu uszy! Powietrze wydawało się gęstsze, dźwięk łodzi Bly’a jakby mocno zbity. Kapitan uśmiechał się i przyciskał pięścią włącznik syreny. Mężczyźni z załogi łodzi stali przy balustradzie albo na niej, podobnie — członkowie eskorty Nirgala; wszyscy coś wykrzykiwali w stronę niezwykłego statku.

W końcu syrena Bly’a umilkła.

— Co to? — krzyknął Nirgal.

— „Cutty Sark”! — odkrzyknął Bly, po czym odrzucił głowę w tył i roześmiał się. — Stał w Greenwich! Przymocowany w parku! Jakieś szalone dranie musiały go uwolnić. Cóż za wspaniały pomysł. Musieli go zaholować przez barierę powodziową. Spójrzcie na jego żagle!

Z każdego z trzech masztów starego klipera rozpościerało się cztery albo pięć żagli, między masztami widać było również kilka żagli trójkątnych; sięgały do przodu, do bukszprytu. Żaglowiec płynął środkiem odpływu, popychał go silny wiatr, toteż przecinał pianę i szczątki towarów, rozszczepiając wodę ostrym dziobem, ciągnąc za sobą białe fale. Nirgal widział stojących przy żaglach mężczyzn, większość z nich wychylała się przez noki rei, machając rękoma ku nierównej flotylli mijanych łodzi motorowych. Wimple rozciągały się od szczytów masztów — duże niebieskie flagi z czerwonymi krzyżami. Kiedy słynny statek przepływał tuż obok łodzi Bly’a, kapitan Nirgala ponownie wdusił przycisk syreny, a mężczyźni znowu zaczęli krzyczeć. Żeglarz przy końcu rei zamachał do nich obiema rękoma, pochylając do przodu pierś i opierając ją o duży polerowany walec z drzewa. Nagle mężczyzna stracił równowagę. Wszyscy dostrzegli jego upadek; poruszał się jak w zwolnionym tempie. Z ustami otwartymi w małe „O” przechylił się do tyłu i wpadł w białą wodę, która pieniła się przy burcie statku.

Marynarze z łodzi Bly’a krzyknęli jednocześnie:

— Nie!

Bly przeklął głośno i włączył silnik, który nagle — w ciszy, zapadłej po wyłączeniu syreny — zabrzmiał niezwykle głośno. Od wody odbił się ryk łodzi podpływającej ku mężczyźnie za burtą. Nieszczęśnik wyglądał teraz jak jedna czarna kropka wśród innych; szaleńczo machał podniesionym ramieniem.

Wszystkie łodzie buczały, trąbiły, dzwoniły, „Cutty Sark” jednakże nie zwolniła. Pożeglowała w dal na pełnej prędkości, wszystkie żagle były mocno wydęte i stanowiły z tyłu piękny widok. Gdy łódź Bly’a dotarła do pływającego żeglarza, rufa klipera znajdowała się już daleko na wschodzie; biel żagla i czerń takielunku widoczne były przez jakiś czas, póki nie zniknęły nagle w kolejnej ścianie mgły.

— Cóż za wspaniały widok — ciągle powtarzał jeden z mężczyzn. — Cóż za wspaniały widok!

— Tak, tak, wspaniały, ale wyciągajmy tego biednego faceta.

Bly zwolnił. Jego ludzie rzucili na bok drabinkę i pochylili się, aby pomóc przemoczonemu żeglarzowi wejść na szczeble. W końcu dotarł do góry i przedostał się przez balustradę, lekko pochylony w mokrym ubraniu. Trzymał się balustrady i drżał.

— Ach, dzięki — zdołał powiedzieć, jednocześnie wymiotując przez burtę. Kev i inni członkowie załogi zdjęli z niego mokre ubranie i okryli go grubymi, brudnymi kocami.

— Jesteś głupim, pieprzonym idiotą — krzyknął Bly ze sterówki. — Mogłeś opłynąć świat na „Cutty Sark”, a teraz tkwisz tutaj, na „Pannie młodej z Faversham”. Jesteś głupim, pieprzonym idiotą.

— Wiem — odparł niedoszły topielec.

Mężczyźni zarzucili mu na grzbiet kurtkę, śmiejąc się.

— Ha, ha, kretyn, machający do nas jak ciapa!

Przez całą drogę z powrotem do Sheerness marynarze wypowiadali się na temat niemądrego zachowania żeglarza, który tymczasem, chroniąc się przed wiatrem, wysychał za sterówką. Ubrano go w o wiele za małe zapasowe ubrania. Żeglarz śmiał się wraz z marynarzami, przeklinał swój brak szczęścia, opisywał upadek, aż się uspokoił. Po powrocie do Sheerness pomogli mu zejść do podwodnego magazynu, gdzie nakarmili go gorącym gulaszem i napoili kolejnymi półkwartami mocnego piwa, a przy okazji każdej napotkanej w środku osobie i wszystkim, którzy schodzili po drabinie, opowiadali całą historię pechowego upadku.

— Patrzcie na tego głupiego ciamajdę, co spadł z „Cutty Sark” dziś po południu. Niezdarny drań, który mógł pod pełnymi żaglami dopłynąć na Tahiti!

— Do Pitcairn — poprawił swego marynarza Bly.

Sam żeglarz, straszliwie pijany, opowiadał swoją historię równie często jak jego ratownicy.