— Proszę, Maju, przyjedź. Chcę, żebyś to zobaczyła.
— Pracuję nad porozumieniem, Michelu. Porozumieniem między Organizacją Narodów Zjednoczonych i Marsem.
— Wiem.
— To jest ważne!
— Wiem.
— No cóż. Po to tu przyleciałam. Działam, jestem w samym środku. Nie mogę po prostu sobie pojechać na wakacje.
— Dobrze już, dobrze. Ale zrozum, ta praca nie ma końca. Polityka nigdy się nie kończy. Zrób sobie wakacje, a potem wróć. Zobaczysz, że nic się nie zmieni. A to… to jest mój dom, Maju. Chcę, żebyś go zobaczyła. Ty nie chcesz mi pokazać Moskwy, nie chcesz do niej polecieć…
— Nie, nawet gdyby pozostała ostatnim suchym miejscem ponad powodzią.
Michel westchnął.
— No cóż, ja odczuwam inaczej. Proszę, przyjedź i zobacz, co mam na myśli.
— Może za jakiś czas, kiedy skończymy tę fazę negocjacji. Jesteśmy w krytycznym okresie, Michelu! Właściwie, ty powinieneś być tutaj, a nie ja tam.
— Mogę obserwować na naręcznym komputerze. Nie ma powodu, żebym uczestniczył osobiście. Proszę cię, Maju!
Rosjanka umilkła; chyba w końcu coś w jego tonie dało jej do myślenia.
— W porządku, spróbuję. Ale to się nie stanie zbyt szybko.
— Będę czekał.
Następne dni Michel spędzał w oczekiwaniu na Maję, chociaż oszukiwał się, że jest inaczej. Całymi dniami podróżował po okolicy wynajętym samochodem, czasami z Sylvie, czasami sam. Mimo chwili wspomnień w gaju oliwkowym, a może właśnie z tego powodu, czuł się zmieszany. Z jakiegoś powodu ciągnęło go na nową linię wybrzeża i zafascynowała łatwość, z jaką tutejsi ludzie przystosowali się do nowego poziomu morza. Często zjeżdżał nad brzeg, wybierając boczne dróżki, które prowadziły go na niespodziewane klify i nowe bagniste doliny. Wielu przybrzeżnych rybaków było pochodzenia algierskiego. Ubolewali, że nie najlepiej im się teraz łowi. Zatopione fabryki zanieczyszczały Camargue, ryby w Morzu Śródziemnym pływały przeważnie w błękitnej wodzie, która znajdowała się daleko, za obszarami błotnistej wody brunatnej; aby się tam dostać, trzeba było płynąć przez cały ranek, a po drodze czyhało wiele niebezpieczeństw.
Kiedy Michel mówił po francusku i słuchał tego języka — nawet dziwnej nowej mowy — miał wrażenie, że ktoś przykłada mu elektrody do jakichś nie odwiedzanych od stulecia partii mózgu. Co jakiś czas powracały wspomnienia: momenty uprzejmości okazywanej mu przez kobiety, jego okrucieństwo wobec nich. Może dlatego poleciał na Marsa — aby uciec przed sobą, przed nieprzyjemnym facetem, jakim był.
No cóż, jeśli tego pragnął, udało mu się; bardzo się zmienił. Chętnie pomagał innym i był skłonny do współczucia. Nie obawiał się spojrzeć w lustro. Mógł wrócić do domu i zmierzyć się z własną przeszłością. Dzięki temu, kim był teraz, potrafił odważnie stanąć oko w oko z dawnym sobą. Owej zmiany dokonał w nim Mars.
Dziwne, jak działa pamięć. Fragmenty wspomnień były małe i ostre, przypominały kolce puszystego, małego kaktusa, które raniły znacznie dotkliwiej, niż wskazywałaby ich wielkość. Michel najlepiej pamiętał swoje życie na Marsie. Odessa, Burroughs, podziemne schrony na południu, kryjówki daleko na terenach chaotycznych. Nawet Underbill.
Gdyby wrócił na Ziemię podczas lat przeżytych w Underbill, otoczyłyby go tu tłumy dziennikarzy. Ale nie kontaktował się z nimi od chwili swego wyjazdu w towarzystwie Hiroko i chociaż od czasu rewolucji nie próbował się ukrywać, chyba niewiele osób we Francji zauważało jego istnienie. Ostatnie katastrofalne wydarzenia na Ziemi pociągnęły najwyraźniej za sobą częściowe załamanie się kultury mediów — a może winą należy obarczyć tylko upływ czasu. Większość Francuzów urodziła się już po jego zniknięciu, pierwsza setka kojarzyła im się z historią starożytną, choć jednocześnie niedostatecznie starą, aby ich naprawdę zainteresowała. Gdyby nagle pojawili się Wolter, Ludwik XIV albo Karol Wielki, może poświęcono by im trochę uwagi — być może — ale jakiś psycholog z poprzedniego stulecia, który wyemigrował na Marsa, do jakiejś nowej Ameryki? Nie, ktoś taki nie zasłużył sobie na ich uwagę. Michel otrzymał parę telefonów, kilka osób przyszło do hotelu w Arles, aby z nim porozmawiać w holu albo na dziedzińcu, pojawił się też ktoś z paryskich mediów… Jednak wszystkich bardziej interesowała opinia Duvala na temat Nirgala niż on sam. Nirgal jako jedyny fascynował tutejszych ludzi, symbolizował dla nich Marsa.
Bez wątpienia, tak było lepiej. Chociaż, kiedy Michel siadywał w kafeteriach, aby zjeść posiłek, czuł się tak samotnie, jak gdyby sam jeden przemierzał pustą przestrzeń marsjańskich południowych wyżyn i musiał przyznać, że całkowite zlekceważenie trochę go rozczarowało: był tylko jednym vieux wśród całej reszty, jednym z tych, których nienaturalnie długie życie powodowało raczej — prawdę mówiąc — wszelkiego rodzaju problemy niż lefleuve blanc…
A jednak, naprawdę tak było lepiej. Zbytnia popularność z pewnością nie pozwoliłaby mu się zatrzymywać w małych wioskach wokół Vallabrix, takich jak Saint-Quentin-la-Poterie, Saint-Victor-des-Quies albo Saint-Hippolyte-de-Montaigu, i gawędzić ze sklepikarzami, którzy wyglądali identycznie jak ci sprzed stu lat i zapewne byli ich potomkami albo może nawet tymi samymi ludźmi; posługiwali się oni starszą, ładniejszą francuszczyzną i nie pytając o nic Michela, chętnie opowiadali o własnym życiu. Nie dbali o Duvala, był dla nich nikim. Podobnie na przedmieściach, na wąskich uliczkach, gdzie sporo osób wyróżniało się cygańskim wyglądem — mieli w sobie bez wątpienia domieszkę krwi północnoafrykańskiej, jak wielu ludzi od czasów najazdu Saracenów przed tysiącem lat. Od mniej więcej dziesięciu wieków stale przybywali tu Afrykanie, stanowiąc jedną z charakterystycznych cech Prowansji. Tutejsze młode kobiety były piękne: z wdziękiem spacerowały w grupkach po ulicach, ich czarne, długie włosy stale połyskiwały i migotały wśród niesionego przez mistral kurzu. Michel znał takie wioski. Zakurzone, plastikowe znaki, wszystko postrzępione i zrujnowane…
Przez cały czas drżał między swojskością i alienacją, między pamięcią i zapomnieniem. Najbardziej jednak ciążyła mu samotność. W jednej z kafeterii zamówił cassis i przy pierwszym łyku przypomniał sobie, że kiedyś siedział w tym samym lokalu, a nawet przy tym samym stoliku! Naprzeciwko Eve. Pomyślał, że Proust miał absolutną rację, mówiąc, że smak jest podstawowym czynnikiem odruchów pamięci, ponieważ najstarsze wspomnienia człowieka tkwią albo przynajmniej układają się w mózgu, w ciele migdałowatym, tuż ponad sferą związaną ze smakiem i zapachem, toteż zapachy żywo przeplatały się ze wspomnieniami, a także z odpowiedzialną za emocje siecią układu limbicznego. Obie sfery miały na siebie spory wpływ — istniał neurologiczny porządek: zapach wyzwalał wspomnienie, które wyzwalało nostalgię. Nostalgię, czyli intensywny ból za własną przeszłością, pragnienie, by wróciła przeszłość — nie dlatego, że była cudowna, ale po prostu dlatego, że istniała, a teraz zniknęła. Michel przypomniał sobie twarz Eve siedzącej naprzeciw niego i mówiącej coś w zatłoczonej sali. Nie pamiętał jednak, co powiedziała ani z jakiego powodu znaleźli się w kafeterii. Niemożliwe. To tylko odosobniony moment, kolec kaktusa, jak obraz widziany podczas błyskawicy, który wraz z nią znikał. Reszta stanowiła pustkę, niezależnie, jak bardzo Michel wytężał umysł. Tak wyglądały jego wspomnienia, w ten właśnie sposób się zmieniały, gdy stały się wystarczająco stare — błyski w ciemnościach, chaotyczne, niemal nic nie znaczące, a w dodatku czasem przepełnione jakimś nieokreślonym bólem.