Wspinali się od jednej komnatki do następnej, dziwiąc się ich maleńkiemu rozmiarowi.
— Ta wygląda jak nora pieska preriowego — stwierdziła Rosjanka, zaglądając do jednej z wydrążonych małych jaskiń. — Jak nasz parking przyczep w Underbill.
Kiedy wrócili na pochyły plac, zarzucony fragmentami wapienia, zatrzymali się, aby popatrzeć, jak lśni Morze Śródziemne. Michel zwrócił uwagę na jaśniejszy błysk Camargue.
— Niby wygląda jak woda — powiedział do Mai.
Jednak w chwilę później światło pociemniało do barwy mrocznej moreli i teraz wzgórze wyglądało jak forteca ponad jakimś przepastnym światem, ponad samym czasem.
Maja otoczyła Michela w pasie i z lekkim drżeniem uściskała go.
— Piękne. Tyle że nie potrafiłabym mieszkać tu na górze, tak jak ci ludzie. To miejsce jest chyba zbyt… obnażone.
Wrócili do Arles. Była sobotnia noc. Michel miał wrażenie, że w centrum miasta obchodzi się jakieś cygańskie lub północnoafrykańskie święto — aleje zatłoczone były straganami zjedzeniem i napojami, wiele stoisk wciśnięto w łuki rzymskiej areny, którą otwarto dla wszystkich chętnych; w środku grał zespół muzyczny.
Maja i Michel kręcili się wśród tłumu, atakowały ich zapachy smażonego jedzenia i arabskich przypraw. Wokół ludzie rozmawiali w dwóch czy trzech obcych językach.
— To miasto przypomina mi Odessę — oznajmiła Maja, kiedy obchodzili rzymską arenę — tyle że tutejsi ludzie są tacy mali. Sympatycznie jest przynajmniej raz nie czuć się karłem.
Tańczyli w środku areny, pili przy stole pod gwiaździstym niebem. Jedna z gwiazd była czerwona i Michel miał co do niej pewne podejrzenia, ale ich głośno nie wypowiedział. Później wraz z Mają wrócił do pokoju hotelowego, gdzie kochali się na wąskim łóżku. W pewnym momencie Michelowi wydało się, że jest w nim wiele osób naraz; krzyknął, zachwycony tym doznaniem… Maja zapadła w sen, a on leżał obok niej rozbudzony i pogrążony w melancholii, czuł tristesse rozciągający się gdzieś poza czasem.
Michel zatopił się w znajomym zapachu włosów Mai i słuchał cichnącej powoli kakofonii miasta. Nareszcie w domu!
W następnych dniach przedstawił Maję swojemu bratankowi i reszcie krewnych zaproszonych przez Francisa. Cała grupa natychmiast ją otoczyła i — używając translatora AI — wszyscy zadawali dziesiątki pytań. Ogromnie się też starali opowiedzieć jej całe swoje życie. Michel uświadomił sobie, że ludzie często postępują w ten sposób: pragną się zbliżyć do słynnego nieznajomego, którego historię znają (lub tak im się zdaje), i w zamian zarzucają go swymi opowieściami, aby i on dowiedział się o nich równie dużo. Tak czy owak, mówili jak podczas zeznania albo spowiedzi i wydawało im się, że jest to wzajemna wymiana opowieści. A do Mai ludzi wyjątkowo ciągnęło, jak gdyby w sposób naturalny. Rosjanka potrafiła słuchać ich historii, a przy tym — w najodpowiedniejszych miejscach — śmiała się i zadawała pytania. Francuzi opowiedzieli jej więc o posuwaniu się powodzi zatapiającej ich domy, o swoim trybie życia, gdy musieli zamieszkać na łasce przyjaciół lub rodziny, której nie widzieli od lat; mówili, że zmuszeni zostali żyć po nowemu i wśród innych ludzi, że roztrzaskał się poprzedni model ich życia, wypchnięto ich na dwór, w mistral… Michel widział, że ta walka o przetrwanie wzmocniła ich, szczycili się tym, że przeżyli i że potrafili współdziałać, a z drugiej strony oburzały ich obecnie wszelkie przejawy braku serca i gruboskórności, które stanowiły zupełne przeciwieństwo ich heroicznej postawy. Złościło ich, kiedy słyszeli, że ktoś wykorzystuje trudną sytuację innych.
— Czy potrafisz uwierzyć? Nie dość, że mu nie pomogli, to wyrzucili go w nocy na ulicę, a całe pieniądze zabrali.
— To nas obudziło, rozumiesz? Gdyby nie powódź, spalibyśmy dalej.
Mówili do Michela po francusku, obserwowali, jak kiwa głową, a potem patrzyli na Maję, czekając, aż AI przetłumaczy na angielski całą opowieść i Rosjanka im odpowie. Maja także kiwała głową, przejęta ich słowami tak samo jak kiedyś, gdy rozmawiała z młodymi tubylcami w okolicach Basenu Hellas. Twarz miała skupioną, mina świadczyła, że zainteresowały ją i głęboko poruszyły opowieści ludzi. Tak, Maja i Nirgal należeli do tego samego typu osób, posiadali charyzmę; potrafili się skupiać na sprawach innych, potrafili słuchać. Michel pomyślał, że może charyzma jest właśnie czymś w rodzaju zwierciadła, w którym odbijają się słowa innych ludzi.
Niektórzy z krewnych Michela wypływali na łodziach. Maja patrzyła zafascynowana na szalejący Rodan i łodzie spływające ku dziwnej lagunie Camargue. Rosjanka podziwiała upór osób, które postanowiły ponownie skanalizować rzekę. Krewni Michela wypłynęli na błękitną wodę — rozjaśniony promieniami słońca błękit; małe łodzie skakały na przybrzeżnych grzywiastych falach szarpanych przez mistral. Póki nie zniknęli z pola widzenia, płynąc na rozjaśnionej słońcem błękitnej tafli wody, Maja patrzyła zdumiona. Michel rozebrał się i wskoczył do zimnej, słonej wody. Popływał trochę, napił się także trochę, przypominając sobie specyficzny smak z dawnych czasów.
Gdy wrócił na ląd, postanowili się wybrać na przejażdżkę. Pojechali zobaczyć Pont du Gard, który wyglądał tak samo jak zawsze — akwedukt, największe dzieło rzymskiej sztuki — trzy kondygnacje z kamienia, grube, niższe łuki w rzece, z dumą stawiające od dwóch tysięcy lat opór pędzącej wodzie, w górze: lżejsze, wyższe łuki, wreszcie najmniejsze, na szczycie tamtych. Forma podążała za funkcjonalnością, tworząc piękno; kamień wykorzystany, by pokonać wodę. Kamień ten był obecnie nierówny i pokryty dołkami, miał kolor miodowego blondu — bardzo marsjański — a całość wyglądała jak pasaż Nadu w Underbill, stojący w zapylonej, zielono-wapiennej przełęczy Gard w Prowansji. Michelowi widok ten wydał się niemal bardziej marsjański niż francuski.
Maję urzekła elegancja budowli.
— Zobacz, jakie to ludzkie, Michelu. Tego właśnie brakuje naszym marsjańskim budowlom. Są za duże. A ta… została zbudowana rękoma człowieka, przy użyciu narzędzi skonstruowanych przez niego. Bryła, przybory, ludzka matematyka i może kilka koni. Nie to, co nasze maszyny kierowane metodą teleoperacji i jakieś tajemnicze materiały. Roboty wykonują z nich rzeczy, których nikt z nas nawet nie potrafi zrozumieć.
— Tak.
— Zastanawiam się, czy moglibyśmy zacząć budować w sposób mechaniczny. Nadia powinna zobaczyć tę budowlę, strasznie by jej się spodobała.
— I ja tak pomyślałem.
Michel był szczęśliwy. Zjedli piknikowy lunch.
W następnych dniach zwiedzili fontanny Aixen-Provence, wyszli na punkt widokowy nad Wielkim Kanionem du Gard, objechali uliczne doki Marsylii, obejrzeli rzymskie budowle w Orange i Nimes, przejechali obok zatopionych kurortów Lazurowego Wybrzeża. Pewnego wieczoru udali się nawet do zrujnowanego masu Michela i chodzili po starym gaju oliwkowym.
Nocami po każdym z tych kilku cennych dni wracali do Arles i jedli kolację w hotelowej restauracji albo — jeśli było ciepło — na dworze, pod platanami w ulicznych kafeteriach; potem wracali do pokoju i kochali się, a o świcie budzili i znowu się kochali albo od razu schodzili na śniadanie złożone ze świeżych croissantów i kawy.