— Jest cudownie — powiedziała Maja, stojąc pewnego błękitnego wieczoru w wieży areny. Patrzyła ponad pokrytymi dachówką domami; miała na myśli wszystko, całą Prowansję. A Michel był szczęśliwy.
Niestety wtedy właśnie odebrała rozmowę na nadgarstku i dowiedziała się, że Nirgal jest bardzo chory. Dzwonił Sax, był zdenerwowany, mówił, że zabrał już młodego Marsjanina z Ziemi i umieścił go w marsjańskiej grawitacji, w sterylnym środowisku, na statku krążącym po ziemskiej orbicie.
— Obawiam się, że chodzi o jego system odpornościowy i grawitacja nie ma nic do rzeczy. Nabawił się jakiejś infekcji, ma obrzęk płucny i bardzo wysoką gorączkę — mówił.
— Reakcja alergiczna na Ziemię — odpowiedziała Maja z ponurą miną. Ustaliła plan działania i zakończyła rozmowę zwięzłymi instrukcjami dla Saxa, każąc mu się uspokoić. Potem podeszła do małej szafy w pokoju i zaczęła wyrzucać swoje rzeczy na łóżko.
— Dalej! — krzyknęła, kiedy zobaczyła, że Michel nie rusza się z miejsca. — Musimy jechać!
— Doprawdy?
Machnęła na niego ręką i dalej myszkowała w szafie.
— Ja jadę. — Wrzucała do walizki naręcza bielizny, wreszcie podniosła na niego oczy. — I tak już czas opuścić Ziemię.
— Czyżby?
Nie odpowiedziała. Wystukała numer na naręcznym komputerze i poprosiła lokalny oddział Praxis o załatwienie transportu w przestrzeń kosmiczną. Tam mieli się spotkać z Saxem i Nirgalem. Jej głos był chłodny, spięty, rzeczowy. Już zapomniała o Prowansji.
Kiedy zobaczyła, że Michel nadal stoi bez ruchu, wybuchnęła:
— Och, daj spokój, nie zachowuj się tak teatralnie! Fakt, że odlatujemy, nie oznacza, że nigdy tu nie wrócimy! Będziemy żyć tysiąc lat, możemy przylecieć, kiedy tylko zechcemy, sto razy. Mój Boże! A zresztą, czy to miejsce jest lepsze od Marsa? Mnie przypomina Odessę, a tam byłeś szczęśliwy, prawda?
Michel zignorował jej słowa. Potykając się o walizki, podszedł do okna i wyjrzał. Zobaczył zwykłą ulicę Arles, lśniła błękitnie w półmroku: pastelowe, stiukowe ściany, kocie łby, drzewa cyprysowe, popękane dachówki na dachach domów po drugiej stronie ulicy — w kolorze Marsa. Pod nim głosy krzyczały coś po francusku, gniewnie.
— No i? — wrzasnęła Maja. — Jedziesz?
— Tak.
CZĘŚĆ 6
Wyprawa Ann w teren
Zrozum, jeśli nie poddasz się kuracji przedłużającej życie, zdecydujesz się na samobójstwo.
— No i?
— Cóż. Samobójstwo uważa się zwykle za oznakę dysfunkcji psychologicznej.
— Zwykle.
— Raczej bardzo często. Jesteś co najmniej nieszczęśliwa.
— Co najmniej.
— Ale dlaczego? Czego ci teraz brakuje?
— Świata.
— Nadal każdego wieczoru wychodzisz oglądać zachód słońca.
— Nawyk.
— Twierdzisz, że źródłem twojej depresji jest zniszczenie pierwotnego Marsa. Osobiście uważam, że psychologiczne powody przytaczane przez ludzi cierpiących na depresję to maski, które chronią ich przed cięższymi i bardziej osobistymi ranami.
— One mogą być prawdziwe.
— Masz na myśli powody?
— Tak. Co stwierdziłeś u Saxa? Monocausotaxophilie?
— Touche. Jednak te sprawy zwykle mają początek wśród przyczyn rzeczywistych. Często trzeba zawrócić do tego punktu w swojej podróży i rozpocząć wszystko od nowa.
— Czas to nie przestrzeń. Metafora przestrzeni jest naprawdę możliwa w czasie. Nigdy nie daje się zawrócić.
— Nie, nie. Można zawrócić, metaforycznie. W swojej duchowej podróży możesz się cofnąć w przeszłość, wrócić po śladach, sprawdzić, w których miejscach skręcałaś i dlaczego, a następnie udać się dalej naprzód w innym kierunku, innym, ponieważ obejmuje już te nowe przemyślenia. Zwiększone zrozumienie powiększa znaczenie. Jeśli nadal będziesz się upierać, że najbardziej obchodzi cię los Marsa, powiem, że mamy do czynienia z tak potężnym przeniesieniem, że aż wprawia cię w zakłopotanie. To także metafora. Może prawdziwa, tak, może. Trzeba jednak rozróżniać obie kategorie metafory.
— Wiem, co widzę.
— W pewnym sensie — nie. Widok przesiania ci zbyt wielka ilość czerwonego Marsa. Powinnaś wyjść i popatrzeć! Wyjdź, opróżnij swój umyśl i po prostu przyjrzyj się temu, co się znajduje na zewnątrz. Stań na niskiej wysokości i idź swobodna w wietrze, z samą tylko maską przeciwpyłową na twarzy. Przyda ci się to w sensie psychologicznym. Dostrzec korzyści z terraformowania! Doświadczyć wolności, jaką nam daje, poczuć więź z tym światem… Dzięki niemu możemy chodzić po jego powierzchni nadzy i nie umrzemy. Zadziwiające! Właśnie tak stajemy się częścią ekosystemu. Ów proces zasługuje na ponowne przemyślenie z twojej strony. Powinnaś wyjść, rozważyć wszystko, studiować cały proces jako areformowanie…
— To tylko słowo. Wzięliśmy sobie planetę i orzemy ją. A ona topi nam się pod stopami.
— Lecz topi się w tutejszą wodę. Nie importowaną z Saturna czy z innego miejsca. Jak gdyby była tu od początku, prawda? Stanowi część pierwotnego przyrostu. Odgazowana z pierwszej bryły, która była Marsem. A teraz stanie się częścią naszych dal. Nawet same ciała są wzorami w marsjańskiej wodzie. Ona płynęła już kiedyś po powierzchni Marsa, zgadza się? Wydobywamy ją w artezyjskiej apokalipsie. Te kanały są takie duże!
— Przez dwa miliardy lat miała postać wiecznej zmarzliny.
— Pomożemy jej zatem wrócić na powierzchnię. Majestat wielkich wybuchowych powodzi… Byliśmy w niej, widzieliśmy ją na własne oczy, prawie w niej umarliśmy…
— Tak, tak…
— Czułaś, jak porywała pojazd. Jechaliśmy…
— Tak! Ale zamiast rovera zmiotła Franka.
— Tak.
— Zmiotła cały świat. A nas porzuciła na plaży.
— Ten świat ciągle jest tutaj. Możesz wyjść i sama go zobaczyć.
— Nie chcę patrzeć. Widziałam go już!
— To nie byłaś ty, ale jakaś inna, wcześniejsza osoba. Teraz jesteś kimś innym.
— Tak, tak.
— Myślę, że się boisz. Boisz się próby przemiany — metamorfozy w coś nowego. Tam na zewnątrz, wokół ciebie jest alembik. Ogień jest gorący. Stopisz się, potem odrodzisz i kto wie, czy ciągle jeszcze tam będziesz.
— Nie chcę się zmieniać.
— Nie chcesz przestać kochać Marsa.
— Tak Nie.
— Nigdy nie przestaniesz go kochać. Po metamorfozie skała ciągle istnieje. Jest zwykle twardsza niż macierzysta, prawda? Zawsze będziesz kochać Marsa. A teraz twoim zadaniem jest zobaczyć Marsa, który wszystko przetrwa, pod gęstym czy rzadkim, gorącym czy zimnym, mokrym czy suchym. To są tymczasowe zmiany i planeta przetrwa j e wszystkie. Powodzie zdarzyły się już przedtem, nieprawdaż?