Ptaki odważnie walczyły z wichurą. Ann stała przez chwilę i obserwowała: były to wydrzyki, które polowały ponad ciemnymi smugami otwartej wody — plonami, powierzchniowymi oznakami ogromnych złóż soczewkowatych płynącej pod lodem wody. Ann słyszała, że nieprzerwany kanał podlodowej wody otoczył obecnie cały glob; przesuwał się na wschód ponad starymi Vastitas i rozrywał częste powierzchniowe płony, tworząc szczeliny, które na godzinę lub tydzień pokrywały się wodą. Powietrze było wprawdzie zimne, lecz powierzchnię pod wodą ogrzewały zatopione mohole Vastitas oraz ciepło powstałe z tysięcy termonuklearnych wybuchów, które wywoływali na przełomie stulecia metanarodowcy. Bomby te na szczęście umiejscowiono głęboko w megaregolicie, toteż radioaktywny pył nie wydostał się na zewnątrz, ciepło jednak nie zostało uwięzione i wznosiło się ponad skałę w termalnym rytmie, trwającym całymi latami. Nie, nie — pomyślała Ann; Michel mógł sobie rozprawiać o marsjańskiej wodzie, ale to nowe morze z pewnością nie powstało naturalnie.
Wędrowała w górę pasma, aby uzyskać lepszy widok na okolicę. Morze — lód, przeważnie płaski, czasami potrzaskany, a w dodatku nieruchomy niczym motyl na gałązce, jak gdyby biel mogła nagle wznieść się i odlecieć. Po kołujących ptakach i pędzących chmurach można było ocenić ogromną siłę wiatru; wszystko w powietrzu przesuwało się na wschód. Lód pozostał nieruchomy. Odgłosy szurającego po miliardzie lodowatych krawędzi wiatru były bardzo donośne. Wiatr mącił taflę szarej wody, siła każdego podmuchu była świetnie widoczna, a każdy silniejszy poryw natychmiast powodował większe fale pokryte grzywami. Woda. Pod jej smaganą wiatrem powierzchnią znajdował się plankton, kryle, ryby i kałamarnice; Ann słyszała gdzieś, że w wylęgarniach hoduje się wszystkie te stworzenia niezwykle krótkiego antarktycznego łańcucha pokarmowego, a potem wypuszcza je do morza. Żyjąca woda!
W górze kołowały wydrzyki. Stado w kształcie chmury opadło właśnie w jedno miejsce na brzegu, za skałami. Ann powędrowała ku nim i nagle w rozpadlinie na krawędzi lodu dostrzegła cel ptaków: w większości zjedzone focze zwłoki. Foki! Ciało leżało na tundrowej trawie, od strony zawietrznej pasa piaskowych wydm, osłoniętych drugim pasmem, które kończyło się tuż przy lodzie. Biały szkielet sterczał z ciemnoczerwonego mięsa, otoczonego tłuszczem i czarnym, rozdartym u góry, futrem. Oczy wydziobane.
Minęła martwą fokę i poszła dalej, w górę kolejnego małego pasma, które tworzyło coś w rodzaju rozszerzającego się w lód przylądka; za nim znajdowała się zatoka. Okrągła zatoka — wypełniony lodem krater, wcześniej najwyraźniej leżący na poziomie morza; w jego stożku, od strony morza zapewne znajdował się wyłom, do którego wlała się woda i zestaliła w lód. Tak powstała idealna na port okrągła zatoka o średnicy około trzech kilometrów.
Ann pomyślała, że pewnego dnia zostanie tu zbudowany port. Usiadła na głazie narzutowym leżącym na przylądku i przyjrzała się nowej zatoce, mimowolnie ciężko wdychając i wydychając powietrze; jej klatka piersiowa poruszała się gwałtownie, niczym podczas skurczów porodowych. Szlochała. Odsunęła od twarzy maskę, wysiąkała nos, przyciskając go palcem, wytarła oczy, przez cały czas gwałtownie łkając. To było jej ciało. Przypomniała sobie, jak podczas pewnej samotnej wycieczki wiele lat temu po raz pierwszy natknęła się na zalane Vastitas. Wtedy nie płakała, lecz Michel wyjaśnił jej później, że przeżyła szok, który spowodował specyficzne odrętwienie, jak gdyby odniosła jakieś cielesne obrażenia — odwróciła się od własnego ciała i uczuć. Dzisiejszą reakcję Duval z pewnością uznałby za zdrowszy objaw, ale dlaczego? Ann czuła bóclass="underline" jej ciało dygotało w sejsmicznej drżączce. Nagle uspokoiła się. Michel powiedziałby, że poczuła się lepiej. Była… pusta. Napięcie zniknęło… tektonika układu limbicznego — Ann pogardzała proponowanymi przez Michela upraszczającymi analogiami. Kobieta jako planeta, cóż za absurd! Niemniej jednak siedziała nieruchomo, pociągając nosem wypatrywała na lodową zatokę pod pędzącymi chmurami i czuła się pusta.
Nic się nie poruszało z wyjątkiem chmur nad głową i wiatru na obszarach otwartej wody — podmuch za podmuchem; migotliwa szarość, fiołkowy róż, znowu szarość. Woda poruszała się, twardy grunt natomiast pozostawał nieruchomy.
W końcu Ann wstała i zeszła grzbietem z twardego starego stiszowitu. Grzbiet tworzył obecnie wąski dział wodny między dwiema długimi plażami. Prawdę mówiąc, ponad lodem kraina niewiele się różniła od pierwotnego stanu. Co innego na dole, przy linii zanurzenia. Tu wiejące codziennie latem ponad otwartą wodą zatoki pasaty stworzyły fale wystarczająco wielkie, aby mogły one roztrzaskać pozostałe kawały lodu w coś, co nazywali lodowym rumowiskiem. Linie tych fragmentów wystawały obecnie ponad aktualnym poziomem lodu, niczym lodowe rzeźby przedstawiające wyrzucone na brzeg drewno. Latem lód mieszał się z piaskiem nowych plaż, tworząc papkę z lodu, błota i piasku, która teraz zamarzła i przypominała brązowy lukier na ciastku.
Ann szła powoli po tym nierównym terenie. Dalej znajdowała się mała zatoka, zapchana lodowymi głazami, które wcześniej osiadły na płyciznach, a potem zamarzły na powierzchni morza. Promienie słoneczne i wiatr wyrzeźbiły te głazy w barokowe fantazje przezroczystego, błękitnego lub mętnego czerwonego lodu; wyglądały jak masy szafiru i krwawnika. Południowe stoki lodowych brył częściowo się stopiły, po czym topnina zamarzła w kostki lodu, lodowe sople, tafle i kolumny.
Stojąc na brzegu i patrząc w tył, Ann dostrzegła ponownie, że piasek został zorany i porozdzierany; uszkodzenia były przerażające, żłobienia miały czasem głębokość dwóch metrów. Jakiej trzeba było niewiarygodnej siły, aby wyorać takie bruzdy! Pomyślała, że osady piasku zmieniły się prawdopodobnie w less złożony z luźnych, lekkich pokładów eolskich. Teraz ta niczyja ziemia zamarzniętego błota i brudnego lodu wyglądała, jak gdyby bomby spustoszyły jakieś liche wojskowe okopy.
Stąpała dalej po nieprzezroczystym lodzie. Znajdowała się na powierzchni zatoki! Niczym w świecie pokrytym nasieniem! Lód trzaskał jej pod butami.
Kiedy dotarła niemal do środka lodowej zatoki, zatrzymała się i rozejrzała wokół. Horyzont był blisko, naprawdę blisko! Wspięła się na górę o płaskim wierzchołku, z której mogła patrzeć daleko ponad taflą lodu, aż do kręgu kraterowego stożka, tuż pod pędzącymi chmurami. Pod lodem, chociaż był popękany, potrzaskany i pokryty rzędami grzbietów zwałów, wyraźnie widziała płaski obszar wody. Na północy dostrzegła prowadzącą do morza szczelinę. Stołowe góry lodowe sterczały z lodu niczym zdeformowane pałace. Biała pustynia.
Ann uznała, że nie uda jej się wspiąć na góry, zawróciła więc i ruszyła z powrotem na brzeg, kierując się do pojazdu. Kiedy mijała mały pasmowy przylądek, przyciągnął jej oko jakiś ruch w dole, przy krawędzi lodu. Biała figurka poruszyła się. W pierwszej chwili Ann pomyślała, że to człowiek na czworakach w białym walkerze, ale nie. To był niedźwiedź. Niedźwiedź polarny. Szedł wzdłuż krawędzi lodu.