Na konferencji omawiano też trudną kwestię zakończenia topienia lodowca na Morzu Północnym. Kiedy całe morze stanie się płynne, albedo lodu powinno powodować wysyłanie sporej ilości energii w przestrzeń i powstałby żywy cykl wodny. Gdyby udało się stworzyć płynny albo — biorąc pod uwagę, jak daleko na północy leżał — płynny w porze lata ocean, wtedy nie byłoby mowy o epoce lodowcowej i można by uznać, że zakończono proces terraformowania — istniałyby wówczas silne prądy, fale, parowanie, chmury, opady atmosferyczne, topnienie, strumienie, rzeki, delty: cały cykl hydrologiczny. Na razie proponowano różnorodne metody przyspieszające topnienie lodu: wysyłanie do oceanu ciepła odpadowego z elektrowni atomowych, rozrzucanie na lodzie dużych ilości czarnych glonów, stosowanie mikrofalowych i ultradźwiękowych nadajników jako grzejników, a nawet rejsy dużych lodołamaczy po płyciznach.
Rzecz jasna, wzrost emisji gazów oranżeriowych również tu byłby pomocny: gdyby powietrze osiągnęło stan ponad dwustu siedemdziesięciu trzech stopni Kelvina, powierzchniowy lód oceanu stopiłby się w końcu sam. Jednak w trakcie konferencji naukowcy stopniowo wskazywali na wiele problemów związanych z planem emisji gazów oranżeriowych i nazywano go kolejnym ogromnym przedsięwzięciem przemysłowym, niemal dorównującym takim monstrualnym projektom metanarodowców, jak sprowadzanie azotu z Tytana czy też soletta. W dodatku w wyższych partiach atmosfery promieniowanie ultrafioletowe stale niszczyło gazy, toteż aby osiągnąć pożądany poziom, trzeba było ich produkować bardzo dużo, a później stale kontynuować produkcję. Wymagało to ciągłej eksploatacji surowców, budowania nowych fabryk przekształcających owe surowce w pożądane gazy oraz wykorzystania potężnych automatów, samokierujących i replikujących się maszyn górniczych, samobudujących i regulujących warsztatów, bezzałogowych, zdalnie sterowanych samolotów latających w wyższych partiach atmosfery i tym podobnych urządzeń. Jednym słowem — wielkie przedsięwzięcie maszynowe.
Właściwie kwestie techniczne nie stanowiły problemu. Nadia zwróciła uwagę przyjaciołom z konferencji, że marsjańska technologia od samego początku była wysoce zautomatyzowana. Wystarczyło zatem zbudować tysiące małych automatycznych pojazdów i wysłać je na powierzchnię. Będą wędrowały, szukając odpowiednich pokładów węgla, siarki czy fluorytu, przemieszczając się od miejsca do miejsca niczym krążące niegdyś po Wielkiej Skarpie stare arabskie karawany poszukiwawcze. Później, gdy roboty znajdą nowe, bogate pokłady surowców, mogą się zatrzymać i — z gliny, żelaza, magnezu oraz metali śladowych (plus przywiezione części zmontowane w innym miejscu) — zbudować fabryczki przetwórcze, które z kolei wyprodukują szereg automatycznych koparek i wózków, a te przetransportują przetworzone surowce do położonych centralnie fabryk. Tam przywiezione produkty zostaną przekształcone w gaz i uwolnione w atmosferę wysokimi ruchomymi kominami. Rosjanka podkreślała, że taka operacja niewiele się będzie różniła od wcześniejszych poszukiwań gazów atmosferycznych; po prostu wymaga większego wysiłku.
Rozmówcy Nadii zauważyli jednak, że większość znanych pokładów już wyeksploatowano. Górnictwo powierzchniowe powinno też zmienić metody działania; wszędzie wokół wyrastały teraz elektrownie, a w wielu miejscach znajdowano opuszczone chodniki powstałe w rezultacie hydratacji, działania bakterii lub chemicznych reakcji zachodzących w glinach. Ani ekologowie, ani politycy nie akceptowali już rozdzierania powierzchni w celu dotarcia do niższych pokładów surowców, zwłaszcza że powszechnie starano się redukować częstotliwość burz pyłowych, które nadal jeszcze stanowiły problem. „Czerwoni” członkowie izb parlamentu domagali się wręcz oficjalnego zakazu powierzchniowego górnictwa za pomocą automatów i tym razem przyznali im rację nawet zwolennicy terraformowania. Pewnej nocy po wyłączeniu monitora Nadia zamyśliła się nad rozmaitymi, czasem sprzecznymi rezultatami ich działań. Kwestie środowiskowe tak ściśle się ze sobą przeplatały, że nie sposób było ich od siebie oddzielić. Jak postępować, by nikogo nie urazić? Trudno przestrzegać jedynie własnych zasad. Poszczególne organizacje nie mogły pracować niezależnie od siebie, ponieważ wiele ich działań zahaczało o kwestie globalne. Istniała zatem konieczność ogólnej regulacji spraw ekologicznych; globalny sąd ekologiczny miewał już do czynienia z problemami wymykającymi się spod kontroli. Zapewne, na tej konferencji też powstaną jakieś generalne plany. Minęły już dni spontanicznego terraformowania.
Jako członek rady wykonawczej Nadia musiała uważać wzrost gazów oranżeriowych za dobry pomysł. W przeciwnym razie musiałaby się trzymać z dala od tej sprawy lub wejść na terytorium sądów ekologicznych, gdzie bardzo energicznie poczynała sobie Iriszka. Nadia spędzała wieczory na wideotelefonicznych rozmowach z grupą projektantów nowych automatycznych maszyn górniczych, które jedynie w stopniu minimalnym niszczyły powierzchnię, albo z zespołem pracującym nad utrwalaczami pyłowymi; można je było rozpylić lub rozkrzewić na powierzchni, zostały nazwane „rozrzedzonymi, szybkimi chodnikami” i stanowiły dość zawiły problem.
Niewiele więc czasu i energii mogła Nadia poświęcić konferencji naukowej, którą sama zwołała. Jednak, tamtejsze problemy technnologiczne ściśle się wiązały z politycznymi, którymi Rosjanka zajmowała się w Sheffield. Zresztą, w Sabishii wykonano kawał prawdziwej roboty i dla nikogo nie miało znaczenia, że Nadia tylko przypatrywała się z daleka.
Tymczasem w Sheffield rada borykała się z ogromną ilością własnych spraw, takich jak: nieprzewidziane trudności we wprowadzaniu eko-ekonomii, zażalenia, że Globalny Sąd Ekologiczny (GSE) przekracza przyznane mu uprawnienia, skargi na postępowanie nowej policji i na kryminalny system prawny, niezdyscyplinowane i niemądre zachowania w obu izbach parlamentu, problemy z „czerwonymi” i innymi ruchami oporu działającymi w terenie… Problemy mnożyły się w nieskończoność — od naprawdę ważnych po nieprawdopodobnie drobne — aż Nadia zaczęła kompletnie tracić wyczucie i ledwie odróżniała od siebie poszczególne kwestie.
Na przykład sporo czasu zmarnotrawiła, dając się wciągnąć w wewnętrzne walki członków rady; uważała je za trywialne, ale nie udało jej się ich uniknąć. Większość kłótni dotyczyła oporu wobec Jackie, która stale usiłowała narzucić radnym głosowanie po jej myśli; Jackie wykorzystywała radę dla załatwiania spraw po partyjnej linii ugrupowania „Uwolnić Marsa” albo, innymi słowy, własne sprawy. Aby osiągnąć swój cel, starała się poznać lepiej pozostałych członków rady i każdego przeciągnąć na swoją stronę w inny, odpowiedni sposób.