Выбрать главу

Zeyk był starym znajomym Nadii. Rosjanka lubiła go i wiedziała, że Arabowie bardzo go szanują, traktując jako kogoś w rodzaju ich stałego reprezentanta w świecie innych kultur (na razie wygrywał z Antarem w walce o tę „pozycję”). Był życzliwy, bystry i uprzejmy, zgadzał się z Nadia w wielu kwestiach, łącznie z najważniejszymi. Świetnie się rozumieli i powoli zaczęła ich łączyć przyjaźń. Ariadnę — kolejna przedstawicielka rady — wywodziła się z „boginek” dorsabrevianskiego matriarchatu i idealnie potrafiła odgrywać tę rolę wobec wszystkich: była kobietą władczą, o surowych zasadach. Prawdopodobnie tylko dlatego, że interesowała się raczej ideologią i teorią, nie potrafiła zagrozić Jackie. Piąty członek rady — Marion, przedstawicielka „czerwonych”, także była ideologiem. Bardzo się zmieniła od wczesnego radykalnego okresu, chociaż ciągle jeszcze potrafiła się długo spierać, a podczas debaty niełatwo było odeprzeć jej argumenty. Peter, kiedyś mały synek Ann, wyrósł na osobnika wpływowego, który cieszył się szacunkiem wielu różnych ugrupowań marsjańskiej społeczności — kosmicznego zespołu z Krateru Da Vinciego, podziemia „zielonych”, grupy związanej z kablem, a nawet (do pewnego stopnia i z powodu Ann) niektórych „czerwonych” o bardziej umiarkowanych poglądach. Ten talent do zjednywania sobie ludzi z różnych środowisk leżał w naturze Petera i Nadia wiedziała, że warto zabiegać o jego poparcie. Tak jak jego rodzice, był człowiekiem skrytym i Nadia miała wrażenie, że trzymał się z dala od niej i innych przedstawicieli pierwszej setki; jako prawdziwy nisei najwyraźniej chciał się wobec nich zdystansować. Ostatni radny — Michaił Jangieł — należał do issei, którzy najwcześniej, tuż za pierwszą setką, przybyli na Marsa. Odkąd się zjawił na Czerwonej Planecie, pracował z Arkadym, między innymi pomagał rozpocząć rewolucję 2061 roku. Był wówczas jednym z najbardziej radykalnych „czerwonych”. Nadia znała jego przeszłość i teraz — mimo iż bardzo się zmienił (można go było nazwać bogdanowistą skłonnym do kompromisów) — czasem strasznie się na niego denerwowała, choć wiedziała, że nie powinna, ponieważ własny gniew utrudniał jej rozmowy z nim. Obecność Michaiła w radzie była dla niej zaskoczeniem. Jego mianowanie uważała za (bardzo wzruszającą) oznakę pamięci o Arkadym.

W takim właśnie otoczeniu znajdowała się Jackie, być może najpopularniejszy i najpotężniejszy polityk na Marsie. Przynajmniej do czasu, aż Nirgal nie wróci z Ziemi.

Dzień po dniu Nadia musiała się spotykać z pozostałą szóstką członków rady i podczas omawiania kolejnych punktów porządku dziennego poznawać ich opinie oraz metody pracy. Od spraw istotnych do trywialnych, od ogólnych po niemal osobiste. Nadia dostrzegała, że wszystkie łączą się ze sobą, tworząc całość. Działalność w radzie z pewnością nie była zajęciem „niepełnoetatowym”. Poza kilkoma godzinami snu Rosjanka poświęcała jej całą dobę; praca ta wypełniała jej życie. A w dodatku minęły dopiero dwa miesiące z wyznaczonego trzyletniego terminu.

Art obserwował, jak Nadię męczą zajęcia w radzie wykonawczej, i robił, co mógł, aby pomóc. Niczym hotelowy boy, każdego ranka przychodził do jej mieszkania ze śniadaniem. Często gotował sam i zawsze smacznie. Wchodził z tacą i włączał na AI Rosjanki muzykę jazzową, która służyła jako ścieżka dźwiękowa ich wspólnego poranka. Nadia słyszała nie tylko utwory swego ukochanego Louisa — chociaż Artowi udawało się wyszukać jego niezwykłe piosenki, które ją rozbawiały, takie jak Dajcie szansę pokojowi albo Wspomnienia gwiezdnego pyltt — lecz także nagrania z późniejszych odmian jazzu, których Nadia kiedyś nie lubiła; nazywała je frenetycznymi i musiała przyznać, że pasowały do tempa ostatnich dni. Czasem więc rozbrzmiewała w pokoju niesamowicie poruszająca, szalona muzyka Charliego Parkera, a Charles Mingus zagrywał z zespołem brzmiącym jak Duke Ellington na pandorfmie (zdaniem Nadii właśnie tej lekkości brakowało Ellingtonowi i innym przedstawicielom swingu) — muzyka bardzo zabawna i cudowna. Najpiękniejsze były poranki, gdy Art włączał nagrania Clifforda Browna, którego odkrył podczas jazzowych poszukiwań; był z tego bardzo dumny i stale proponował Nadii jego muzykę, nazywając go „logicznym następcą Armstronga”. W te dni sypialnia drżała od wibrującego brzmienia trąbki — radosne i melodyjne jak Satcha, a jednocześnie genialnie szybkie, zręczne i trudne — taki szczęśliwy Parker. Na owe zwariowane czasy była to idealna muzyka ilustracyjna: pobudzająca i mocna, jednak równocześnie maksymalnie pozytywna.

Art wnosił więc śniadanie, śpiewając całkiem niezłym głosem Weź mnie — tekst znanego z intuicji Satchma, który lubił sobie żartować z banalnych amerykańskich piosenek — „Weź mnie, całego weź mnie, wszak widzisz, że bez ciebie więdnę?”. Potem Art włączał jakąś muzykę i siadał odwrócony plecami do okna. Takie poranki sprawiały Nadii prawdziwą przyjemność.

Dni zaczynały się pięknie, jednak Nadia czuła, że praca w radzie zabiera jej cenne chwile. Coraz bardziej się zniechęcała, męczyły ją kłótnie, negocjacje, ugody i pojednania, ciągłe spory z ludźmi i stały kontakt z nimi — dzień w dzień, minuta po minucie. Powoli zaczynała nienawidzić swojej pracy.

Art to dostrzegał i martwił się. Pewnego dnia przyprowadził Ursulę i Włada. We czwórkę zjedli w mieszkaniu Nadii przygotowaną przez Arta kolację. Rosjanka cieszyła się towarzystwem starych przyjaciół, którzy przyjechali do miasta w interesach. Zaproszenie ich okazało się dobrym pomysłem. Obserwując kręcącego się po kuchni organizatora tego przyjemnego wieczoru, Nadia pomyślała, że Art jest naprawdę przemiłym mężczyzną. Mądry dyplomata, odgrywający rolę szczerego prostaczka, a może odwrotnie. Ktoś w rodzaju dobrotliwego Franka albo ktoś z talentami Franka i wesołym charakterem Arkadego. Roześmiała się na myśl, że zawsze, kiedy określa ludzi, porównuje ich do któregoś z przedstawicieli pierwszej setki — jak gdyby każdy człowiek stanowił kombinację cech pierwszej rodziny. To mój zły nawyk, pomyślała.

Wład i Art rozmawiali o Ann. Okazało się, że Saxem wstrząsnęła rozmowa z Ann i zadzwonił do Włada z wahadłowca podczas swego powrotu z Ziemi. Zastanawiał się, czy Wład i Ursula mogliby poddać Ann tej samej kuracji zwiększającej plastyczność mózgu, którą zaaplikowano jemu po wstrząsie.

— Ann nigdy by się na to nie zgodziła — oświadczyła Ursula.

— I cieszę się z tego — odparł Wład. — To byłoby zbędne. Jej mózg nie został przecież uszkodzony. Nie wiemy jeszcze, jak taka kuracja działa na zdrowy mózg. Człowiek nie powinien ryzykować, chyba że jest naprawdę zdesperowany.

— Może tak się stało w przypadku Ann — ostrożnie zauważyła Nadia.

— Nie. To Sax jest zdesperowany. — Wład uśmiechnął się. — Chce po powrocie zastać inną Ann.

— Byłeś także przeciwny, by poddać Saxa kuracji — zwróciła Władowi uwagę Ursula.

— To prawda. Na sobie chyba bym jej nie sprawdzał. Ale Sax jest człowiekiem odważnym. I impulsywnym. — Wład spojrzał na Rosjankę i powiedział: — Powinniśmy zająć się twoim palcem, Nadiu. Teraz potrafimy sobie z nim poradzić.

— Co jest nie tak z moim palcem? — spytała zaskoczona Nadia.

Przyjaciele zaśmiali się.

— Nie masz go, nie zauważyłaś? — zażartowała Ursula. — Jeśli chcesz, pomożemy ci go wyhodować na nowo.

— Hej, Ka! — krzyknęła Nadia. Wyprostowała się na krześle i popatrzyła na słabą lewą rękę i na kikut utraconego małego palca. — No cóż, właściwie go nie potrzebuję.