- Dzięki za pomoc - powiedział, choć ton jego głosu nie sugerował wdzięczności. - Ale dotknij ją jeszcze raz, a… wiesz, że coś wymyślę. Coś paskudnego. Zrozumiałeś?
Eros zrozumiał.
tydzień do premiery
Loki zastukał cichutko i wśliznął się do mieszkania. Zanim wszedł do salonu, zsunął buty i wyrównał wstążki na trzymanym w ręce bukiecie.
- To dla mnie? - Siedzący przy stoliku Eros uniósł głowę. - Nie trzeba było.
Na kolanach miał rozłożony biały ręcznik, a obie dłonie trzymał w misce z wodą. Teraz wyciągnął je, strzepnął i wytarł starannie.
- Jeżeli szukasz Jenny, to wyszła - wyjaśnił. Znowu włożył ręce do miski. - Powiedziała, że musi wrócić do swojego mieszkania i porozmawiać z Olą. Wiesz, jak aktorka z aktorką. Jak ci poszło z Knoxem? Bardzo się pieklił?
Kłamca wzruszył ramionami.
- Trochę - przyznał. - Ględził coś, że to nieodpowiedzialne, że on nie urnie tak pracować. Ale mu wyjaśniłem, że muszę wyjechać, a przecież widział, jak sobie radzę z rolą. No i ostatecznie musiał się poddać. Nawet on nie znajdzie odtwórcy głównej roli w tydzień.
Podszedł do stolika i wrzucił bukiet do miski Erosa.
- Ej! - oburzył się bóg miłości. - Ja tu ćwiczę przecież.
- Co ćwiczysz? - zapytał zdziwiony Loki.
- No… umywanie rąk. Wszystko inne mam już zrobione, ale to wychodzi mi średnio.
- No tak - westchnął Loki. Mógł się przecież domyślić. Przez te ostatnie tygodnie, od kiedy grali u Knoxa, całą trójkę ogarnęło prawdziwe wariactwo. Nie mówili o niczym innym, jak tylko o przedstawieniu, reżyserze lub własnych rolach. Obejrzeli wszystkie chyba filmy o Jezusie i rozmawiali z każdym, kto przedstawiał się jako aktor. Totalne wariactwo. Kłamca był naprawdę bardzo szczęśliwy, że został im niespełna tydzień do premiery. Był to też najwyższy czas, by wdrożyć ostatnią część planu. Miał nadzieję, że nie pojawi się więcej niespodziewanych kłopotów. Jak na przykład ta nadplanowa robota.
- Gdzie jest Bachus? - mruknął.
Eros ponownie wyciągnął ręce, strzepnął wodę palcami, zaklął niezadowolony i włożył je z powrotem do miski.
- O co pytałeś? Aha, biega w parku.
- Co? - Loki nie dowierzał własnym uszom.
- No, biega. - Bóg miłości wzruszył ramionami. - Zmienił się ostatnio. Schudł, zmężniał… i ciągle się drapie. To przez tę brodę. Podobno strasznie swędzi.
Wzdrygnął się.
Kłamca pokręcił głową z niedowierzaniem. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej zwinięte w rulon kartki.
- Jak się oboje pojawią, daj im po jednym egzemplarzu - polecił. - To są poprawki do scenariusza. Michał powiedział, że ta nowa robota zajmie mi pewnie z kilka dni, więc spotkamy się dopiero na próbie generalnej.
- Co za poprawki? - Wzrok Erosa ociekał pogardą. Zupełnie jakby patrzył na zdrajcę. Stanowczo za bardzo się zaangażował w ten projekt.
- Konieczne - stwierdził stanowczo Loki. - Są dalszą częścią mojego planu. I radzę ci się do nich zastosować, jak przyjdzie co do czego.
Bóg miłości sięgnął po scenariusz z miną, jakby miał dotknąć zdechłego szczura.
dzień premiery
Podwójne drzwi otworzyły się z impetem i do Wieczernika wpadli Szymon Piotr i Juda Tadeusz, ciągnąc po ziemi skatowanego Judasza.
Jezus, który właśnie jadł wieczerzę z pozostałymi uczniami, nawet nie spojrzał w kierunku przybyłych. Zamoczył w misie kolejny kawałek chleba i włożył go do ust.
- Znaleźliśmy zdrajcę, Panie - powiedział Piotr. - Pochwyciliśmy go, gdy wychodził od faryzeuszy.
- To nieprawda, Panie - wybełkotał Judasz. - Ja wcale…
Kolejny cios Piotra sprawił, że przerwał w pół zdania.
- Przestań, Szymonie - polecił Jezus. Podniósł się i mrugnął do siedzącej nieopodal Marii Magdaleny. - Czyż nie powołałem jego tak samo jak i ciebie?
Minął stół i przykucnął przy Judaszu. Chwycił go za podbródek i lekko uniósł głowę pobitego. Przez chwilę przyglądał mu się z czułością, po czym pocałował go w usta.
- Wybaczam ci, synu - powiedział.
Wstał i ruszył na swoje miejsce.
- Zabierzcie go stąd - polecił, siadając. - I niech to wygląda na wypadek. Albo lepiej… samobójstwo.
Nagle Judasz szarpnął się, uderzył tyłem głowy w twarz Piotra i błyskawicznie skoczył do wyjścia. Ktoś chwycił go za szatę, urwał rękaw, ale nie powstrzymało to uciekiniera. Pchnięte ramieniem drzwi otworzyły się szeroko i…
- Dobrze, wystarczy! - zawołał Knox. - Znakomicie. A już się bałem, panie Val Hallen, że te dni wolne panu zaszkodzą. Ale talentu nie da się stłamsić. Piotrze, przyłóż sobie coś do tego nosa, by nie zachlapać krwią kostiumu. Myślę, że jesteśmy już gotowi. Co uważasz, Erneście?
Odwrócił się do kierownika sceny, który gorliwie pokiwał głową.
- Myślę, że powalimy ich na kolana, panie Knox. Wszystkich.
Reżyser uśmiechnął się tak do niego, jak i do własnych myśli. Chwilę trwał w zadumie.
- Dobrze, robimy próbę generalną, potem dwie godzinki przerwy na obiad, który radzę wam zjeść w kantynie, bo na ulicę nie da się już wyjść. No a potem damy światu kolejną porcję prawdziwej sztuki. Dziś jest nasz wielki dzień, kochani. To będzie dzieło naszego życia.
* * *
Ktoś zapukał cichutko do drzwi garderoby. Martha Thomas, kolegom z grupy bardziej znana jako Marta siostra Łazarza, oderwała wzrok od lustra.
- Proszę - powiedziała głośno.
Drzwi uchyliły się i do środka wszedł Ernest Thumb. W rękach miętosił jakieś kartki.
Martha, jak większość aktorów, lubiła kierownika sceny. Uważała, że w przeciwieństwie do reżysera był on całkiem miłym facetem, z którym można było normalnie pogadać. Teraz, widząc jego zbolałą minę, obdarzyła go najładniejszym ze swych uśmiechów.
- Cóż takiego wymyślił znowu nasz kochany reżyser? - zapytała.
Ernest podszedł, wręczając jej plik kartek.
- Doznał objawienia w czasie obiadu - powiedział. Jego głos był równie zbolały jak mina. - I stwierdził, że musi zmienić scenariusz. Oto on, poprawiony.
- Teraz? - zdumiała się aktorka. - Na pół godziny przed premierą? Zwariował?
Kierownik sceny wzniósł oczy ku niebu.
- Stwierdził, że tak dobrze siedzicie w tych postaciach, że nie sprawi wam to większego problemu. Dacie radę.
Pomimo całego swego wzburzenia i niepokoju Martha Thomas nie potrafiła nie docenić komplementu pochodzącego od największego reżysera wszech czasów. Uśmiechnęła się lekko.
- No skoro on tak twierdzi, to wybaczy pan, ale muszę przejrzeć te poprawki.
Ernest wybaczył. Wycofał się grzecznie z dziwnym, zupełnie do niego niepodobnym uśmiechem.
* * *
- Sługa Metatrona powrócił do domu! - zawołał radośnie Loki, wchodząc do ich wspólnej garderoby. Wcześniej wymusił na Thumbie, by całą czwórką mogli zajmować jeden pokój. Oczywiście największy. - Wszystko już załatwione. Idzie jak po maśle… Co jest z wami?
Miny pozostałych Sług sugerowały, że nie podzielają jego entuzjazmu.
- Uważam, że robimy mu świństwo - powiedziała Jenny. - To w końcu jego przedstawienie i nie powinniśmy niczego zmieniać.
- Zgadzam się z nią - stwierdził Bachus. - Każdy ma prawo do własnej opinii, na tym polega sztuka. Nieważne, czego dotyczy.
- Teraz was naszło?! - warknął Loki. - Teraz, gdy wszystko już gotowe?
- Właściwie to myśleliśmy nad tym od tygodnia - wyjaśnił Eros. W stroju Piłata, czerwonym płaszczu na białej todze, wyglądał bardziej jak cesarz niż zwykły namiestnik. - Od kiedy dałeś nam te scenariusze, tylko nie było jak pogadać. Zgodnie uważamy, że tak nie wolno. Nawet Jenny zgodziła się już zagrać w tych wszystkich scenach… no, w których grać nie chciała. Dla dobra sztuki, prawda, Jenny?