- To jednak nadal nie załatwia sprawy brudnego szkła - powiedział. - Ohyda! Zobacz, tu nawet…
Nie dokończył, bo nagle ktoś potrącił jego krzesło. Bachus szarpnął się, łapiąc równowagę i przy okazji wylewając na siebie zawartość kieliszka. Zaklął pod nosem.
- Tak bardzo mi przykro - rozległ się za jego plecami kobiecy głos mówiący po angielsku i zaraz potem smukła dłoń podała mu chusteczkę. - Proszę, niech się pan powyciera, ja tak bardzo… ja nie chciałam i teraz…
Pachniała słodko - wanilią z lekką domieszką pomarańczy. Zbyt słodko, zdaniem Bachusa, który przedkładał kwaśną woń wina nad wszelkie perfumy. Ale w jej zapachu było coś jeszcze, coś dziwnie ostrego, jak imbir albo…
Bóg opilstwa odwrócił głowę… i zamarł. Tuż obok niego stała bowiem najpiękniejsza kobieta na świecie.
Była doskonała. Miała ciemnoniebieskie oczy, twarz o idealnych rysach, z wyraźnymi kośćmi policzkowymi i pełne, naturalnie czerwone usta. Rozpuszczone blond włosy opadały jej na odkryte ramiona.
Ubrana była w kwiecistą sukienkę z dużym dekoltem, sięgającą nie dalej jak do pół uda.
Bachus zmuszał się, by patrzeć jej w twarz. Jego wzrok przypominał piłeczkę na sznurku - sam zjeżdżał w dół i trzeba było sporego wysiłku woli, żeby go podciągnąć.
- Nic się nie stało - powiedział. - Niech się pani nie przejmuje. To tylko białe wino. Nie zostawi nawet śladu.
Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.
- Naprawdę bardzo mi przykro - wyszeptała, powoli cofając się w stronę baru.
Gruby bóg chciał ją zatrzymać, ale ona wyglądała na naprawdę zażenowaną sytuacją i wolała jak najszybciej zniknąć mu z oczu.
Wzruszył ramionami i odwrócił się do stolika. Westchnął ciężko.
- Możesz ją mieć dziś w nocy, jeśli chcesz - rzucił z rozbawieniem Eros.
Jego towarzysz wyprostował się gwałtownie i przyłożył palec do ust.
- Zamknij się, może cię usłyszeć - wycedził. - I nie potrzebuję twojej pomocy. Jeśli będę chciał…
Eros parsknął.
- Przyjacielu, kiedy ostatni raz patrzyłeś w lustro, co? - zapytał, poprawiając marynarkę. - Bez obrazy, ale gdyby ziemniaki miały bogów, wyglądaliby jak ty. Mały, gruby, kanciasty i…
- Zrozumiałem! - warknął Bachus. Przez chwilę wpatrywał się z wściekłością w Erosa, po czym szybkim ruchem podniósł kieliszek, dopił resztkę wina i energicznie odstawił go na stół. - Nie wierzysz, że mi się uda? Więc patrz… Tylko się nie wtrącaj.
Bóg miłości uniósł ręce i zrobił niewinną minę. Zaraz potem kolejny raz parsknął śmiechem.
- Zatem bierz ją, tygrysie! - zadrwił. - Pokaż, na co cię stać.
Arktyka
- Mogłeś mnie uprzedzić, że wybieramy się na cholerny biegun północny - syknął Loki, trzęsąc się z zimna. - Wziąłbym choć rękawiczki.
Gabriel strząsnął śnieg z bluzy i owinął się skrzydłami.
- Pomyślałem, że skoro jesteś nordyckim bogiem, takie temperatury nie robią na tobie żadnego wrażenia - zakpił.
Kłamca westchnął ciężko.
- Na pewno nie tak wielkie jak anielska głupota - odparł. - Ale czy mam ci przypomnieć, że przeniosłeś mnie tu z cholernego Rzymu? Tam w dzień jest teraz przeszło trzydzieści stopni w cieniu!
Archanioł uśmiechnął się tylko.
- Spokojnie, zaraz się ogrzejesz, musimy tylko przejść parę metrów.
Loki rozejrzał się. Co prawda porywany potężnymi podmuchami wiatru śnieg mocno ograniczał widoczność, nie na tyle jednak, by nie można było stwierdzić, że otaczały ich jedynie lodowce. No i woda, cały cholerny ocean za ich plecami.
- Jeżeli masz w planach zrobić igloo - powiedział Kłamca - to ostrzegam, że piłę do śniegu zostawiłem w drugich spodniach. Co my tu właściwie robimy? Szukamy fok-zabójców czy jak?
Archanioł pokręcił głową z rozbawieniem i ruszył przed siebie. Choć miał złożone skrzydła, swobodnie unosił się nad zwałami śniegu, ledwie tylko muskając je stopami.
- No rusz się, bo zamarzniesz! - zawołał, nie odwracając się.
Loki zaklął. Gabriel najwyraźniej nie miał zamiaru ani niczego wyjaśniać, ani też pomóc. Kłamcę czekała zatem solidna śnieżna przeprawa…
* * *
Gdy Loki dotarł wreszcie do wejścia lodowej jaskini, wyglądał jak bałwan. Brakowało mu tylko kapelusza i nosa z marchewki.
Wsparty o ścianę Gabriel nie omieszkał tego skomentować, Kłamca był jednak zbyt przemarznięty, by silić się na odpowiedź. Skostniałą ręką otrzepał śnieg z ubrania i kilka razy odetchnął głęboko. Zrobił parę przysiadów, wzniósł ręce, by się przeciągnąć… i w tej samej nieomal chwili wielka śnieżna kulka trafiła go w twarz.
Kłamca zatoczył się, lewą ręką ścierając z twarzy śnieg, a prawą próbując dobyć broni. Miał tego dosyć, archanioł czy nie…
- Nie celuj tym we mnie! - Gabriel wzniósł ręce i mocniej przywarł do ściany. - Na Trony, to nie ja!
- Więc kto? - Loki schował broń i omiótł wzrokiem jaskinię. Na pierwszy rzut oka wydawała się maleńka, ot, zwykła wnęka w lodowcu. Kłamca jednak nie pierwszy raz widział iluzję. Zmrużył oczy, wyszeptał kilka słów i po chwili przed oczami miał już prawdziwy obraz tego miejsca.
Jaskinia była tak naprawdę wysokim lodowym tunelem opadającym gwałtownie ku skąpanemu w blasku placu. Po jednej i drugiej stronie skrzącej błękitnej ścieżki ciągnęły się równo usypane śnieżne zaspy, a nad nimi zwisały, łypiąc złowrogo przypadkowymi błyskami światła, ogromne sople. To zza którejś z zasp z całą pewnością poleciała śnieżka - pomyślał Kłamca. - Jedyna możliwość.
Cichy, stłumiony chichot potwierdził jego przypuszczenia.
- Są tu jacyś ludzie? - zapytał archanioła.
Ten pokręcił głową.
- To nie ludzie, ale i tak nie wolno ci nic im zrobić - zastrzegł Gabriel. - Gospodarz nie byłby zadowolony. Poza tym to był przecież niewinny dowcip. Zwłaszcza ty powinieneś umieć je doceniać, prawda?
Loki westchnął ciężko.
- Masz rację - przyznał niechętnie po chwili. - Powinienem. Ciągłe obcowanie ze skrzydlatymi całkowicie zabija moje poczucie humoru.
- Coś w tym jest. - Archanioł odszedł dwa kroki od ściany i położył się na lodzie, formując skrzydła na kształt bobsleja. - Choć sądzę, że to bardziej sprawka Jenny niż nasza. Widzimy się na dole, Loki.
- Jasne! - Kłamca uśmiechnął się i raz jeszcze spojrzał na śniegowe zaspy. - Będę zaraz za tobą.
* * *
Lodowa droga okazała się na tyle gładka, że marynarka Lokiego zniosła rolę sanek nie gorzej niż skrzydła Gabriela. Kłamca podniósł się z ziemi i otrzepał ze śniegu. I wtedy właśnie zobaczył cel ich podróży.
Ogromne, ciągnące się po horyzont skupisko ceglanych budynków otoczonych wysokim na kilka metrów murem było chyba największą fabryką na świecie. Albo raczej obozem pracy dla skazanych, bo - co zauważył po chwili Kłamca - oprócz kilkunastu dymiących kominów kompleks miał także równomiernie rozstawione wieżyczki i drut kolczasty rozciągnięty na ogrodzeniu.
Dokładnie na wprost przybyłych znajdowała się ogromna stalowoszara brama nabita nitami wielkości pięści, z całą pewnością otwierana hydraulicznie. Loki znał co prawda kilku spośród mitycznych olbrzymów, którzy mogliby dać radę tym wrotom, ale raczej żaden z nich nie pracował tu jako odźwierny. Nawet aniołowie nie byliby takimi idiotami, by trzymać ich w środku i powierzać im pieczę nad drzwiami swego więzienia.
- Rany, kto tu mieszka? - zapytał Loki. - Święty Mikołaj?
Gabriel nie odpowiedział.
Kłamca spojrzał na niego wymownie.
- Żartujesz, prawda? To nie może być fabryka Mikołaja, bo i po co mielibyśmy tu przychodzić? Po plastikowy karabin z laserem? - Roztarł skostniałe dłonie. - To na pewno był pomysł Jeffersona? Bo do tej pory miałem go za rozsądnego gościa…