- Loki! - syknął Gabriel. Każda chwila czekania dłużej nadwątlała powagę jego poselstwa, walczył więc o każdy jej okruszek. - Nie możesz w spokoju posiedzieć pięciu minut?
- Mogę, ale dziś w programie Jerrego Springera będzie o kobietach, którym objawiły się anioły i zaszły w ciążę. Strasznie jestem ciekaw, jak to się udało, zważywszy, że skrzydlaci nie mają sprzętu, prawda?
Wstał i nic sobie nie robiąc ze spojrzenia archanioła, podszedł do biurka. Tak jak się spodziewał, na blacie leżał pilot. Kłamca sięgnął po niego i włączył odbiornik.
Na ekranie zobaczyli trójwymiarowy, obracający się powoli model mężczyzny. Nad jego głową migał napis: List numer 4000202, poziom życzeń 3, weryfikacja postępków. Loki spróbował przełączyć program, ale spowodował tylko, że na ekranie pojawiło się więcej tekstu.
- Paweł Deptuch - przeczytał Kłamca. - Lat dwadzieścia jeden, obywatel Polski.
Podszedł bliżej, by przyjrzeć się umieszczonemu w rogu zdjęciu. Dostrzegł pociągłą, pokrytą kilkudniowym zarostem twarz o prostym nosie i ciemnych, brązowych oczach. Trudno powiedzieć, że chłopak był uśmiechnięty, ale w kącikach jego ust krył się cień rozbawienia. Albo drwiny.
- To tacy też piszą listy do Mikołaja? - mruknął zdziwiony Loki - Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co za…
Przerwał i zmarszczył brwi. Tuż pod zdjęciem znajdował się mały napis: aktualne miejsce pobytu Bratysława, Słowacja.
Kłamca odwrócił się i spojrzał na archanioła.
- To tak chcesz znaleźć Luigiego? - zapytał, nie kryjąc uznania. - Diablo sprytne.
- Nie diablo, ale dziękuję za uznanie - odpowiedział archanioł z uśmiechem. - Przekażę Jeffersonowi.
Faeria zza biurka odsunęła słuchawkę od ucha i przysłoniła dłonią mikrofon.
- Święty Mikołaj serdecznie pana zaprasza, archaniele - powiedziała cichym, melodyjnym głosem. - I przeprasza, że musiał pan czekać. Co do pańskiego towarzysza, to niestety nie może on wejść do biura przez wzgląd na zainstalowane w nim zabezpieczenia przeciwko istotom magicznym, ale za chwilę pojawi się przewodnik, by oprowadzić go po terenie zakładu.
Loki skinął głową i westchnął. Zwiedzanie fabryki - naprawdę, zawsze o tym marzył…
* * *
Co ja robię? - przemknęło przez głowę Bachusowi. - Chyba już całkowicie mi odbiło.
Mur, na który właśnie wszedł, miał niespełna dwa metry wysokości i był szeroki na dwie cegły. Ktoś średnio wysportowany mógłby spokojnie się po nim przespacerować, bez szczególnej trudności utrzymując równowagę. Mógłby też, co było zamiarem Bachusa, bez kłopotu stać w jednym miejscu dość długo, by narwać bzu na pokaźny bukiet.
Problem boga wina polegał na tym, że ostatni raz mógł nazwać się wysportowanym jakieś dwadzieścia pięć wieków temu. A to szmat czasu nawet jak na bóstwo.
- Złaź stamtąd, wariacie, bo zrobisz sobie krzywdę! - zawołała rozbawiona Mary Ann. - I tak nie będę miała co zrobić z tymi badylami.
- Skoro ja mogę narażać życie… - Bachus złamał i szarpnął pierwszą gałązkę. - …to ty poświęcisz się na tyle, by znaleźć jakiś wazon. A w hotelu jeszcze pięknie ci podziękują. Założę się, że w żadnym pokoju nie będzie tak ładnie pachnieć. No i jeszcze…
- Pożyczyć ci noża? - rozległ się nagle cichy szept spod drzewa.
Bachus omal nie spadł, ale w ostatniej chwili mocniej złapał gałąź i jakoś odzyskał równowagę.
Wytężył wzrok. Ogród z drugiej strony muru był pogrążony w ciemności, tak więc dostrzegł tylko niewyraźną męską sylwetkę. Ochroniarz! - pomyślał. - Tylko w takim razie dlaczego szepcze?
Wtedy tajemniczy mężczyzna zapalił małą latarkę i oświetlił swoją twarz. Uśmiechał się złośliwie.
- Coś się stało, Barti? - zapytała Mary Ann zaniepokojona. - Co tam widzisz?
Bachus obejrzał się w stronę dziewczyny i zrobił nieszczęśliwą minę.
- Spadły mi klucze - powiedział. - Muszę tam zejść. Zaczekasz tu na mnie?
- Ależ skąd! - Dziewczyna parsknęła śmiechem. - Na taką ofiarę, co gubi klucze w czasie kradzieży? Tylko bądź ostrożny, tam mogą być psy.
Bóg wina pokiwał głową, kucnął i zeskoczył na ziemię.
- Eros, do cholery - wycedził przez zęby. - Co ty tu robisz? Czego chcesz?
Ten wzruszył ramionami.
- Tak sobie tylko przechodziłem, wykonując NASZĄ pracę, i przypadkowo was dostrzegłem. Pomyślałem, że zapytam, jak ci idzie.
- Zanim się nie pojawiłeś, szło świetnie. - Bachus wstał i otrzepał ręce. - I zaraz znowu tak będzie, bo właśnie się stąd wynosisz, prawda?
Eros sięgnął ręką i zerwał gałązkę, powąchał kwiat.
- Strasznie wolno ci to idzie - powiedział. - Jak chcesz, to pomogę ci załatwić to szybciej i…
Błyskawiczny, celnie wymierzony cios w podbródek powalił go na ziemię. Bóg miłości stęknął.
Bachus pochylił się nad nim i pogroził pięścią.
- Nie waż się nawet sugerować czegoś takiego, rozumiesz? To porządna dziewczyna!
- Tylko proponowałem, nie gorączkuj się! - Eros wyciągnął przed siebie otwarte ręce, dając znak, że się poddaje. Wstał powoli i otrzepał ubranie. - Baw się zatem dobrze. Tylko pojaw się rano w hotelu, bo znalazłem dziś naszego Luigiego. Teraz nie za bardzo można się do niego dostać bez narażania postronnych, ale rano zrobimy na niego…
- Będę, idź już! - przerwał bóg wina. Odczekał, aż przyjaciel zniknie w ciemności, po czym wspiął się na mur. Stanął na nim i ponownie zaczął rwać gałązki.
- Dałbyś już sobie z tym spokój - poprosiła Mary Ann. - I czy mi się wydawało, czy ty z kimś tam rozmawiałeś?
- A owszem. - Bachus pokiwał głową i uśmiechnął się. - Z bogiem miłości… o tobie.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Proszę, proszę, jaki romantyk!
* * *
Zwiedzanie fabryki Mikołaja wlokło się Kłamcy niemiłosiernie. Służący mu za przewodnika i kierowcę gburowaty karzeł z brodą wyglądającą i śmierdzącą jak snopek gnijącego siana nie dość, że nie odpowiadał na żadne zaczepki, to jeszcze jedyne zdanie, jakie wypowiedział, brzmiało: I pod żadnym pozorem nie wolno schodzić z wózka w trakcie zwiedzania. Potem już tylko całą drogę nucił pod nosem pieśń o pojmaniu i uwięzieniu zabójcy Baldra. Loki nie miał pojęcia, że jest ona aż tak długa i pełna szczegółów.
W pierwszej kolejności zwiedzili wszystkie place załadunkowe, warsztaty i ogólnie dostępne baraki, jak stołówka czy świetlica. Potem przyszła kolej na przestronne magazyny z wysokimi na kilka metrów regałami pełnymi kartonowych pudeł różnych rozmiarów. Kłamca nie miał pojęcia, dlaczego ktoś chce, by to wszystko oglądał. Nie mógł mi po prostu zaproponować, bym posiedział w świetlicy? - pomyślał, mocniej otulając się wypożyczonym futrem. - Ech, święci i ich cholerne rozumienie uprzejmości!
Głośno jednak nie powiedział nic, robiąc dobrą minę do złej gry i czekając, aż w końcu trafią do głównej hali fabryki. Tam z pewnością musiało być cieplej. Niczego więcej nie oczekiwał.
* * *
Główna hala od wewnątrz wyglądała na wskroś nowocześnie. Niewielu było na niej pracowników, za to pełno maszyn świecących milionami wielobarwnych światełek, metalowych koryt wypełnionych wiązkami kabli i elektronicznych tablic ze statystykami wykonanej pracy.
Nad taśmami produkcyjnymi, które obsługiwały przeważnie ubrane w białe fartuchy faerie, sunęły na ogromnych szynach wielkie, zdalnie sterowane chwytne ramiona przenoszące kosze pełne nowych, gotowych zabawek. Trafiały one później na akumulatorowe wózki, a te odwoziły je do magazynu.