Выбрать главу

Nieco głębiej, za oszklonymi ścianami, grupa gnomów w białych kitlach przeprowadzała eksperymenty na nowo zaprojektowanych lalkach barbie.

Karzeł zatrzymał się tuż przy jednej z takich oszklonych ścian i wysiadł z wózka. Bez słowa czy choćby jednego spojrzenia ruszył w stronę wejścia do tej sali prób. Loki po chwili wahania podążył za nim.

Zaczynał mieć dosyć tego pokurcza. Nie podobało mu się, że brodacz tak jawnie okazuje swą pogardę. Przecież on, Loki, był kiedyś jednym z Asów, którym te kurduple składały przysięgi i biły pokłony. A teraz na dodatek był cholernym gościem ich szefa, Świętego Mikołaja.

No tak - zreflektował się, jak głupia była to myśl, i uśmiechnął pod nosem. - Mnie z całą pewnością przekonałby taki argument.

Tymczasem karzeł przeszedł przez pomieszczenie, zupełnie lekceważąc pracujące w środku gnomy, i otworzył masywne metalowe drzwi. Odwrócił się i ręką wskazał Lokiemu, by tamten wszedł pierwszy.

Kłamca zerknął do środka. Oświetlony na czerwono korytarz o podłodze zbudowanej z połączonych ze sobą krat wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś kosmicznej gry komputerowej. Na pewno nie jednej z tych, do których chciałoby się przenieść w rzeczywistości.

Mimo wszystko Loki zrobił krok do przodu, a potem chyba jeszcze jeden, choć tego akurat nie mógł być już pewny, bo mocny cios w tył głowy powalił go na ziemię, pozbawiając przytomności.

* * *

Gdy się ocknął, leżał nagi na zimnej kamiennej posadzce, oświetlony migoczącym blaskiem pochodni. Potwornie bolała go głowa, a na kostce prawej nogi czuł mocny uścisk. Gdy nią poruszył, zabrzęczał łańcuch.

No to, kurwa, pięknie - pomyślał, próbując podnieść się na czworaka, jednak przeszywający ból w lewym boku powalił go z powrotem na ziemię. Loki walczył z samym sobą, by znowu nie zemdleć, a żołądek skurczył mu się, grożąc mdłościami.

Kłamca przywarł do posadzki, usiłując uspokoić oddech. Ból w boku musiał oznaczać przynajmniej jedno złamane żebro, starał się więc nabierać powietrza wolno i płytko.

Cholerny pokurcz!

Poza kręgiem światła coś się poruszyło. Najpierw był to pojedynczy dźwięk, zaraz jednak dołączyły do niego kolejne, dochodzące ze wszystkich stron. Najwyraźniej widzów zbierało się coraz więcej.

Najdelikatniej jak tylko mógł Loki odwrócił głowę i wytężył wzrok. Po dłuższej chwili wydało mu się, że jest w stanie dostrzec sylwetki karłów, choć nie był pewien, czy nie jest to aby projekcja jego własnej wyobraźni usiłującej spłatać mu figla.

Gdy jednak poleciała w jego stronę pierwsza śnieżka, przestał mieć wątpliwości. Kulił się, przyjmując kolejne mroźne uderzenia.

- Zdrajca! - ryknął niski głos gdzieś z tłumu. - Pomiot skurwiałych olbrzymów!

Śnieżka krzykacza, prawie w całości składająca się z lodu, ugodziła Kłamcę prosto w zraniony bok. Loki zawył z bólu. Tłum odpowiedział entuzjastycznym rykiem.

- Morderca!

- Tchórzliwe bydlę!

Wyzwiska, a wraz z nimi mroźne kule padały coraz gęściej. Kłamca był pewien, że już dłużej nie jest w stanie wytrzymać. Przed oczami widział czerwone plamy, bok palił go żywym ogniem, a chłód sprawiał, że każde uderzenie odczuwał podwójnie boleśnie.

- I jak się teraz czujesz, zabójco Baldra?! - zawołał ktoś. - Czy nadal chcesz…

- Wystarczy!

I nagle wszystko ustało. Nie poleciała już ani jedna lodowa bryłka, nie rozległ się więcej żaden okrzyk. Wszystko ucichło w jednej chwili. W ciszy Loki usłyszał głośne kroki, a w chwilę później ubrana na czarno postać o twarzy przysłoniętej kapturem wkroczyła w krąg światła.

Kłamca nie był już nawet w stanie unieść głowy. Leżąc płasko, ograniczał ruchy. Łzy bólu płynęły mu ciurkiem po twarzy, sprawiając, że wszystko widział jakby za mgłą.

Postać stanęła tuż przed nim i pochyliła się, chwytając ofiarę za włosy. Szarpnęła, podciągając ją do góry.

- Witaj, Loki - powiedziała niskim, męskim głosem. - Jak to miło, że postanowiłeś nas odwiedzić.

Lewą ręką postać zsunęła kaptur, ukazując swą twarz. Niby podobną do wszystkich karlich twarzy, jakie Kłamca widział w życiu, ale z drugiej strony jakoś inną, dziwnie znajomą.

- Poznajesz mnie? - zapytał pokurcz, szczerząc się w nieprzyjemnym uśmiechu. - Jestem…

- Gloin… byłeś podczaszym Odyna - wystękał Loki, rozpoznając oprawcę. Przypomniał sobie wszystkie figle, jakie przez lata mu płatał, i skrzywił się na myśl o czekającej go przyszłości.

Karzeł skinął głową, nie przestając się uśmiechać. Puścił włosy Kłamcy, pozwalając, by jego głowa swobodnie uderzyła o posadzkę. Wstał i otrzepał ręce.

- Nasz gość już dość się dziś zmęczył - powiedział do ukrytych w ciemności pobratymców. - Zaprowadźcie go zatem do kwatery, a ja rano postanowię, co z nim zrobimy. Rozejść się.

Pomruk niezadowolenia przemknął przez szeregi, ale szurania i odgłosy kroków, które rozległy się zaraz potem, świadczyły, że karły wykonały jednak polecenie.

* * *

Gabinet Świętego Mikołaja przypominał kancelarię prawniczą rodem z amerykańskiego serialu. Na wprost wejścia znajdowało się ogromne dębowe biurko, zza którego wystawał fotel obity czarną skórą. Po lewej, pod ścianą, stała biblioteczka z rzędami równo ustawionych, jednakowo oprawionych książek, a dokładnie naprzeciw barek.

Na podłodze rozłożono puszysty jasnobrązowy dywan z obrazkiem przedstawiającym pierwszych ludzi polujących na mamuta.

Nigdzie nie było widać ani fotela, ani chociaż krzesła dla petentów, co oznaczało, że święty albo nie zwykł przyjmować gości, albo zupełnie zapomniał, czym jest kultura.

Gabriel zmarszczył brwi. Znał Mikołaja i zdziwiła go zmiana, jaka nastąpiła w tym miejscu od czasu jego ostatniej wizyty. Zapamiętał je zupełnie inaczej.

Gospodarz pojawił się po kilku minutach, wchodząc drugimi drzwiami, niewidocznymi z powodu zasłaniającej je biblioteczki. Niósł w rękach obrotowe krzesło.

Mikołaj różnił się bardzo od popularnego wizerunku, jaki znało każde niemal dziecko na świecie. Przede wszystkim miał śniadą skórę oraz wygląd i posturę dbającego o siebie czterdziestolatka. Ani śladu zbędnych kilogramów, za to wyraźne linie mięśni rysujące się pod napiętą koszulką. Nosił dobrze zadbaną brodę średniej długości, zdecydowanie czarną, choć w niektórych miejscach przetykaną pasemkami siwizny, oraz długie włosy związane w koński ogon. Na widok archanioła odetchnął z ulgą i odstawił krzesło.

- Witaj, Gabrielu - powiedział, wyciągając rękę. - Ta cholerna faeria wprowadziła mnie w błąd. Byłem przekonany, że to Michał.

Archanioł uścisnął podaną mu dłoń.

- To dla niego to wszystko? Te zmiany? Kiedy byłem tu ostatnio, to pomieszczenie wyglądało jak pokój w akademiku. Pełno płyt na podłodze i plakatów na ścianach. A teraz… może spoważniałeś? Święty Mikołaj przestał bawić się w Piotrusia Pana i wydoroślał?

Święty odchylił głowę i roześmiał się.

- Ależ skąd - odparł. - Ale Michał bywa tu dość często, a wiesz, jaki z niego tradycjonalista. Gdyby mógł, najchętniej zmusiłby mnie, bym postarzył swoje ciało, tak by wyglądało jak za życia. Wiesz, on uważa, że skoro to miejsce jest poniekąd więzieniem dla pogańskich wybryków natury, to ja, jako strażnik, muszę wyglądać jak święty z prawdziwego zdarzenia. Znaczy wychudły dziadyga, najlepiej jeszcze stale w szatach liturgicznych. Na to oczywiście nie pójdę, ale zgadzam się na małe ustępstwa, by go ugłaskać. Na przykład ostatnio zdjąłem ze ściany nowo zakupiony obraz Gigera. Zapłaciłem za niego dwadzieścia tysięcy dolarów na internetowej aukcji, a teraz stoi w magazynie i obrasta kurzem. Ech…