No i jej zdaniem przypominam takiego jednego bossa z serialu o mafii. Podała mi nawet tytuł, „Rodzina Soprano”.
- No dobra, wzięła cię za gangstera i co z tego? - nie zrozumiał Eros. - Może po prostu kręcą ją źli goście. Zdarza się.
- Tylko że jej nie chodziło o uczucie. Ona szukała zemsty i próbowała upolować gościa, który zrobi dla niej wszystko. A konkretniej, załatwi faceta, który kiedyś zrujnował jej karierę.
Bachus ponownie zwiesił głowę. Parsknął pod nosem.
- A wiesz, co jest najzabawniejsze? - zapytał. - My znaliśmy tę dziewczynę. Co prawda tylko z opowieści, ale jednak. Pamiętasz, jak szef opowiadał o akcji w Monte Carlo, gdy przemienił się w modelkę? Potem uwiódł jakiegoś bogacza, zaciągnął go do łazienki i pokazał ptaszka, przypominasz sobie? Zaśmiewaliśmy się z tego do rozpuku.
Eros potrząsnął głową.
- To ona? I chodziło jej o szefa? - nie dowierzał. - Rany, jaki ten cholerny świat mały!
- To nie tak - westchnął bóg wina. - Jest na nim po prostu kilku bohaterów, a reszta to statyści, którzy służą celom prawdziwych gwiazd. Takie, rozumiesz, straty wliczone w koszta przez rozrzutnego Boga aniołów. Jak ja teraz czy ona wtedy…
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Jak chcesz, mogę sprawić, że przestanie cię boleć - zaproponował w końcu Eros.
- Dzięki, ale nie. To nie pozwoli mi zapomnieć. - Bachus wstał i przeciągnął się. - A póki co czas chyba, bym wziął się do roboty, czyż nie?
* * *
Loki leżał okrwawiony na podłodze i wpatrywał się tępo w karła. Winda sunęła bezgłośnie i powoli, ale ku górze.
- Nie patrz tak na mnie, zdrajco - powiedział Gloin. - Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem.
Kłamca nie odpowiedział.
- Byłem jednym z tych, którzy przywiązywali cię do skały, wiesz? - Jego niespodziewany wybawiciel oparł się o ścianę i założył ręce za siebie. - Możesz nie pamiętać, nie byłeś wtedy w dużo lepszym stanie niż w tej chwili, ale ja nadzorowałem twoje uwięzienie. I byłem z tego dumny, wiesz?
Spojrzał na Lokiego, ale ten wciąż milczał. Oddychał przez usta, z każdym wydechem puszczając kilka krwawych baniek.
- Żeby nie było między nami niejasności - kontynuował Gloin - nienawidzę cię. Nienawidzę z całego serca, tak jak reszta moich braci. W przeciwieństwie do nich uważam jednak, że musisz żyć. Bo chcesz tego czy nie, jako przybrany syn Odyna jesteś ostatnim z Asów. A zatem i ostatnią naszą nadzieją.
Winda zazgrzytała i zatrzymała się na moment, zaraz jednak ruszyła dalej.
Karzeł pogłaskał jedną ze ścian, po czym przykucnął koło Kłamcy.
- Ta winda jest najstarszą ze wszystkich, które postawiliśmy, gdy nas tu przywieziono - powiedział. - Jestem chyba ostatnim, który o niej pamięta. Nie uważasz, że byłoby zabawnie, gdyby się teraz zerwała i zabiła nas obu? Czy nie byłby to znak od twojego nowego Pana? Boga bez imienia?
- Jego… jego nie ma - wyszeptał z wysiłkiem Kłamca. - Odszedł.
Gloin tylko wzruszył ramionami.
- Czy robi to komuś jakąś różnicę? - zapytał, nie kryjąc ironii. - Kiedy nas tu przywieźli, powiedzieli, że to miejsce stanie się naszym nowym domem. Obiecali nam schronienie i pracę oraz poszanowanie dla naszej inności i kultury. A potem wytatuowali nam to…
Rozchylił koszulę, pokazując mieniący się na jego piersi znak trójkąta z okiem.
- Nałożyli też obroże na szyje jak psom, grożąc, że jeśli oddalimy się za bardzo lub wystąpimy przeciwko świętemu, nasze głowy eksplodują. I wcisnęli nas tu pomiędzy inne rasy. Umieliśmy ciężko pracować, więc pozwolono nam zająć się tym, co kochamy, ale nic poza tym. Jesteśmy tu na samym dnie.
Winda zatrzymała się, jednak mimo to Gloin ani drgnął. Nie patrzył już na Lokiego. Wyglądał, jakby myślami był daleko stąd. Gdy przemówił, jego głos brzmiał obco.
- Nie chcę od ciebie obietnic, Kłamco, bo niejedną już złamałeś. Chcę tylko, byś pamiętał, kim jesteś i skąd pochodzisz. Bo kiedyś w końcu zrozumiesz, że stałeś się jedynie zabawką w rękach skrzydlatych. A wtedy my… cóż, będziemy na ciebie czekać.
Pomógł Lokiemu wstać. Nacisnął przycisk i poczekał, aż drzwi otworzą się do końca. Wtedy wyszli.
* * *
- Tak, to na pewno ten - stwierdził archanioł, przyglądając się twarzy na monitorze. Spojrzał na Mikołaja. - Co teraz?
Święty wzruszył ramionami.
- Teraz to już drobiazg - wyjaśnił. Głową wskazał na siedzącego przy komputerze gnoma. - Grach połączy się teraz z satelitą, który poda nam namiary z dokładnością do trzech metrów. Miejsce pobytu będzie aktualizowane co cztery sekundy, co chyba powinno wystarczyć twoim agentom, czyż nie?
Gabriel pokiwał głową, rozglądając się po pełnej sprzętu pracowni. Był pełen podziwu dla tego, co działo się wokół niego. Rzędy komputerów, dziesiątki lśniących monitorów i przy każdym gnom pukający nerwowo w klawiaturę.
Pokraczne stworki wyglądały głupio z długimi włosami i w hawajskich koszulach, zupełnie jakby wyciągnięto je z jakiegoś filmu o hakerach, ale wszystko wskazywało na to, że pracowali bez zarzutu.
Mimo to archanioł nie mógł pozbyć się wątpliwości. Czy to aby na pewno dobra droga? A może to Michał miał rację? Czy nie cierpi na tym tradycja, a co za tym idzie - powaga Najwyższego?
- Mam, szefie! - zawołał gnom. - Znalazłem go. - Postukał długim paluchem w róg monitora, gdzie pojawił się napis aktualne miejsce pobytu.
- Macie tu jakiś telefon? - zapytał Gabriel.
Mikołaj parsknął śmiechem.
- To najnowocześniejsze centrum informatyczne świata, a ty pytasz, czy mamy telefon?
Skrzydlaty skinął głową.
- O to właśnie zapytałem. A ty, zamiast odpowiedzieć, grzeszysz pychą, o święty. Chyba powinienem zawiadomić o tym Michała, bo to może być wina tej całej nowoczesności, prawda?
Twarz Mikołaja stężała. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon komórkowy. Bez słowa podał go archaniołowi.
* * *
Eros odłożył słuchawkę i wyrwał z notesika zapisaną karteczkę.
- Dzwonił Gabriel. Namierzyli Luigiego.
Bachus poprawił mocowanie kabury i wyprostował krawat.
- Świetnie, bo mam już dosyć tego siedzenia w jednym miejscu. Daleko?
Bóg miłości pokręcił głową.
- Nie zdążył opuścić Bratysławy. Jest w takim jednym podrzędnym hoteliku na przedmieściach. Pewnie się pakuje.
Podszedł do krzesła, zdjął z niego czarną marynarkę. Włożył ją i przejrzał się w lustrze.
- Wiesz, te identyczne ciuchy to naprawdę był świec ny pomysł. Gdyby nie to, że jesteś taki gruby, moglibyśmy uchodzić za bliźniaków.
Gruby bóg wzruszył ramionami, a na jego twarzy po raz pierwszy tego ranka pojawił się uśmiech.
- A kto by chciał być twoim bliźniakiem, złamasie?
* * *
Pół godziny zajęło im dotarcie do właściwego hotelu. Eros miał nadzieję, że nie przybyli za późno. Wyciągnął kluczyk ze stacyjki i wysiadł.
- Tylko pamiętaj - pouczył gramolącego się z drugiej strony Bachusa. - Wiem, że jesteś w beznadziejnym nastroju, ale nie podnoś go sobie żadnymi monologami, dobra? Żadnych kawałków z Biblii i tym podobnych numerów. Wchodzimy, strzelamy i wychodzimy. Jasne?
Bóg wina skinął głową i niemal w tym samym momencie z hotelu wyszedł Luigi. Dostrzegł Erosa i odruchowo spróbował z powrotem uciec do środka, ale trzymane w rękach walizki sprawiły, że się zablokował.
- Poznajesz mnie? - zapytał Eros. - Bo ja dobrze sobie ciebie…