– Nie, już wystarczy. Chciałabym ci w czymś pomóc.
– Dziękuję… Wystarczy, że jesteś.
Ognisko zgasło wraz z ostatnim promieniem słońca. Niebo stało się nagle pomarańczowozłote, powoli zapadał zmrok.
Mike podał jej befsztyk na papierowym talerzu i przykucnął przy niej. Ich kolana stykały się, gdy tylko któreś z nich się poruszyło. Od rzeki powiało chłodem. Mike narzucił Maggie na plecy swoją kurtkę. Kurtka pachniała skórą i męską wodą kolońską. Wiatr rozwiewał włosy Maggie. Jedno pasmo opadło jej na policzek. Gdy sięgnęła, by je odsunąć, napotkała na ciepłą dłoń Mike'a. Odgarnął jej delikatnie włosy.
– Nic nie jesz – zauważył cicho. – Może wolisz mięso bardziej wypieczone?
– Jest doskonałe – odparła.
Befsztyk był rzeczywiście bardzo dobry. Przypomniało jej się na pół surowe mięso, jakie podała mu, kiedy to ona przygotowała kolację. Gdyby mogła o tym zapomnieć, może udałoby jej się zjeść to, co leżało teraz przed nią na talerzu.
– Słuchaj, Mike – powiedziała po chwili. – Musimy poważnie porozmawiać na temat sprzedaży domu.
Mike odsunął się nieco i oparł plecami o duże polano.
– Czy jesteś zupełnie pewna, że chcesz go sprzedać? – zapytał cicho.
– Absolutnie pewna – odparła, lecz po chwili dodała: – Chyba że ty tego nie chcesz, to wtedy…
– Sam nie dałbym rady utrzymać tak wielkiego domu. Poza tym dla jednej osoby jest stanowczo za duży.
Przeczekał niespokojnie kilka sekund. Czuł, że nie ma niej szans. Maggie chyba zapomniała, co przeżyli. Była tak obojętna. Przez krótki czas spędzony w kuchni zdawało mu się, że jest ona tą samą, cudowną Maggie, jaką była kilka tygodni temu. Mógłby przysiąc, że nadal zachwyca ją ten stary dom. Teraz szukał gorączkowo jakiegoś argumentu, który mógłby go do niej zbliżyć.
– Posłuchaj – powiedział -jeżeli wolisz nie mieć do czynienia z formalnościami, to sam zajmę się sprzedażą.
– Moglibyśmy jutro rano wybrać się do którejś z agencji sprzedaży nieruchomości – zaproponowała.
– Oczywiście.
Mike wyciągnął przed siebie długie nogi, Maggie natychmiast podwinęła swoje.
Kiedy niechcący dotknął ręką jej ramienia, odsunęła się gwałtownie.
– Miałem inne plany na jutro, Maggie. W poniedziałek mógłbym sam pójść do agenta. Myślałem, że może zainteresowałabyś się moją propozycją.
– Jaką propozycją?
Mike poczuł się zakłopotany. Zupełnie nie wiedział, co zaproponować. Tak mu się po prostu powiedziało. Zaczął bardzo intensywnie myśleć o tym, co by mogło pobudzić wyobraźnię Maggie. Zachęcić ją, ożywić.
– Zdobyłem trochę wiadomości o historii tego domu i przy okazji także o ukrytym skarbie twojego dziadka.
Maggie pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Dozorca zaprowadził mnie do staruszki, która pracowała tu za życia naszych dziadków. Może moglibyśmy ją jutro odwiedzić. Wydaje mi się, że kiedy zniesiono prohibicję, spółka Ianelli-Flannery szybko się rozpadła, co bynajmniej nie znaczy, że dom wówczas opustoszał.
Maggie uniosła w górę ciemne brwi.
– Myślisz, że ktoś tu mieszkał?
– Raczej się ukrywał.
Mike pochylił się i zaczął dogaszać ogień.
– Gangster Dillinger terroryzował wówczas środkowy zachód. Napadał przeważnie na banki. Mam na myśli lata tysiąc dziewięćset trzydzieści trzy-trzyrzydzieści cztery. Wszystkie dawne spelunki pijackie i domy gry były dla bandytów idealnymi kryjówkami. Policja schwytała go jednakże już w tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku, w rok po zalegalizowaniu sprzedaży i produkcji alkoholu, ale kobieta, z którą rozmawiałem, twierdzi, że nigdy nie znaleziono łupów Dillingera. W tej okolicy wzdłuż koryta rzeki ukryte są po dziś dzień ogromne ilości złota.
Mike spojrzał na Maggie i zauważył w jej oczach błysk zainteresowania. Dogasające płomienie ogniska wyczarowały w jej kasztanowych włosach złote refleksy, kładły rumieńce na jej krągłych policzkach. Jakże pragnął, by to ożywienie oznaczało zainteresowanie jego osobą, a nie romantycznymi przygodami szmuglerów, bandytów i losem ukrytych skarbów.
W gruncie rzeczy wcale nie zamierzał zabawiać jej tymi legendami. Osobiście nie traktował serio opowieści o przeszłości tego domu. Był człowiekiem uczciwym, a uczciwy człowiek nie posługuje się głupimi plotkami dla zdobycia zainteresowania kobiety.
Nagle poczuł, że zaczyna postępować jak jego dziadek. Kiedy statek tonie, uczciwość trzeba czasami wyrzucić za burtę. Jeżeli dla wywołania uśmiechu na ustach Maggie trzeba pleść niestworzone historie, uczyni to bez wahania. Jeżeli pociągają tajemniczość, to proszę bardzo, może zaskoczyć ją jakąś niezwykłą opowieścią.
– To nonsens – oburzyła się Maggie. – Nigdy nie wierzyłam, że w tym domu znajduje się ukryty skarb. I ty też nie.
– Dziadek musiał przecież mieć coś na myśli, kiedy pisał ten list do ciebie.
– Dziadziuś miał na pewno na myśli urodę tego miejsca. Rzekę, las, łąki. Nie znałeś go.
– Nie znałem – zgodził się Mike,
Znał tylko wnuczkę. Dziewczynę jeszcze do niedawna tak romantyczną, że wzruszył ją widok przeżartego przez mole boa z piór. Dziewczynę tak naiwną, że zgodziła się spędzić weekend z nieznajomym. Dziewczynę tak czułą, że rozkochała w sobie cynicznego mężczyznę.
Mike sięgnął do kieszeni kurtki i poczęstował ją ślazowym cukierkiem. Ich oczy spotkały się. A więc nie wierzysz już w istnienie ukrytych skarbów, Maggie? Uwierz zatem w to, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
– Staruszka, o której ci mówiłem, twierdzi, że fortuna ukryta tu przez Dillingera składała się ze sztab złota. Podobno rząd wyznaczył nagrodę za jej znalezienie. Moglibyśmy do tej kobiety pójść i porozmawiać z nią. Może zainteresuje cię spotkanie z osobą, która osobiście znała twojego dziadka?
– Być może, ale…?
Nie skończyła zdania. Mike zdjął papierek z cukierka i pochylając się nad Maggie, wsunął pastylkę do jej ust delikatnie je rozchylając. Przez chwilę poczuła się osaczona. Zapach jego ciała drażnił jej nozdrza. Poczuła emanujące z Mike'a ciepło, zatonęła w głębi jego spojrzenia.
Słodycz ślazowego cukierka rozpływała się na jej języku. Zapomniała o Dillingerze, o skarbie, o wszystkim, co ją otaczało. Przypomniała sobie smak pocałunków Mike'a, gładkość jego smagłej skóry. Jakże dawno to wszystko było.
– Jutro odwiedzimy tę kobietę – szepnął Mike.
Potrząsnęła przecząco głową. Nie zauważył tego, bowiem wstał i obrócony do niej plecami gasi ostatnie płomyki ognia.
– Ja wezmę tacę – oświadczył. -A ty zabierz koc. Jest późno. Musisz pójść spać.
– Mike, posłuchaj…
Maggie ruszyła za nim, składając po drodze koc.
– Zostaję na cały weekend! – zawołał od drzwi.
– Zdawało mi się, że mówiłeś…?
– No tak, mam pokój w mieście, ale nie zostawię cię samej na pustkowiu, gdzie nie ma nawet telefonu.
Mówił stanowczym głosem, jak gdyby chciał z góry odeprzeć atak z jej strony.
Ale Maggie nie miała zamiaru się z nim kłócić. Kłótnia mogłaby doprowadzić do powiedzenia czegoś nie przemyślanego, a tego bardzo nie chciała. Poza tym miała zaufanie do Mike'a. Nigdy jej do niczego nie zmuszał.
– Doskonale – odparła więc. – Nie sądzisz chyba, że mam coś przeciwko temu, żebyś tu spędził noc.
Patrząc na jego plecy stwierdziła, że odprężył się.
– Urządzę się w zielonym pokoju – oświadczył.
Coś w jego głosie przekonało Maggie, że liczył na inne rozwiązanie. Zarumieniła się jak piwonia. Wyprzedziła go i wpadła do kuchni. Zdjęła kurtkę Mike'a i powiesiła ją na krześle.