Выбрать главу

– Rany boskie!

– Doskonale wiedziałem, co się stało z tą sumą. Ale nic nie mogłem zrobić. Zacząłem się starać o inną pracę, ale nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Wreszcie przyparłem do muru jednego z dawnych kolegów i zmusiłem do mówienia. Dowiedziałem się, że firma wyrobiła mi opinię złodzieja. Zrozumiałem, że na całej naszej półkuli nie znajdę posady.

– Co za bandyci!

Współczucie ścisnęło serce Maggie. Wiedziała, że Mike ceni uczciwość ponad wszystko. Takie podejrzenie mogło go zabić.

– Zrobili z ciebie kozła ofiarnego!

– Skąd wiesz?

– Nie bądź głupi. Pewnie, że wiem. Dlatego byłeś w lutym taki przygnębiony?

Nie odpowiadał.

– Trudno sobie wyobrazić, żeby prezes czy wiceprezes okradał własną firmę – ciągnął. – Wierz mi, wszystko przemawiało przeciwko mnie.

– Jeżeli chcesz mnie przekonać, że jesteś złodziejem, to ci się nie uda.

– Chcę, żebyś oceniła realnie moją sytuację.

Zalała go fala ulgi. Uwierzyła w niego bez wahania.

A wcale nie była cyniczną realistką. -Zwróciłem się do adwokata i do Urzędu Pracy. Nie wolno bezkarnie oczerniać człowieka, umieszczać go na czarnej liście. Jednakże nie można było znaleźć dowodów. Referencji udzielano przez telefon, nikt nie zgadzał się wystąpić w procesie, by dać świadectwo prawdzie. Ponieważ nie wysunięto żadnych konkretnych zarzutów, nie miałem możliwości obrony w sądzie.

Chciał mówić dalej, ale Maggie znalazła się nagle na jego kolanach. Objęła go mocno za szyję.

– A niech cię wszyscy diabli – szepnęła z furią. -Dlaczegoś mi tego wcześniej nie powiedział?! Jak żyję nie spotkałam takiego durnia jak ty, Ianelli. Przysięgam…

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Mike zrozumiał, że Maggie jest naprawdę zła. A przecież miał jej tyle do powiedzenia. Chciał jej wytłumaczyć, dlaczego do niej nie dzwonił, powiedzieć, że nie chciał jej zaprzątać swoimi sprawami, dopóki by! bezrobotny. Pragnął jej dokładnie wyłożyć swój pogląd na sprawę uczciwości, ale Maggie nie słuchała.

Była blada jak chusta, tylko jej zielone oczy płonęły gorącym blaskiem.

Zaczął ją delikatnie całować. Zalewały go na przemian fale zimna i gorąca..W jej objęciach powracał do życia, był jak nowo narodzony.

Poczuła pod plecami miękki dywan trawy. Kruczoczarne włosy Mike'a obramowane błękitną aureolą nieba zasłaniały jej horyzont. Jego pocałunki łagodziły złość, napełniały ją słodyczą. Odczuła ciężar jego ciała, jego ciepło, jego gwałtowną potrzebę miłości.

W cieniu było chłodno, w słońcu upalnie. Trzymając się kurczowo jedno drugiego, turlali się po murawie. W uszach Maggie szumiała rzeka, dudniła krew.

Pomagali sobie przy ściąganiu dżinsów. Mike zerwał z siebie sweter, z niej bluzkę. Na pewno nie jestem ideałem kobiecości, pomyślała Maggie. Czyżby Mike mógł marzyć o rudej, piegowatej dziewczynie o malutkich piersiach? Nonsens. A tymczasem on próbował pocałować każdy z piegów z osobna. Potem delikatnie pieścił jej piersi i przylgnął do niej całym ciałem.

Przez całe życie chłopcy całowali ją, a potem żegnali się uprzejmie i znikali. Z Mikiem było inaczej. Z nim ona była inna.

Bez fałszywego wstydu pomogła mu zdjąć resztę odzieży. Potem zdjęła swoją. Wszystko to powoli, z premedytacją. Kiedy wyciągnął do niej ramiona, wymknęła mu się i nagle skoczyła na nogi.

– Wracaj – zażądał.

Uśmiechnęła się niemal prowokacyjnie.

– Złap mnie!

Maggie puściła się pędem przez łąkę. Wiedziała, że dokoła nie ma żywej duszy. Pędziła co sił, śmiejąc się na cały głos.

Dogonił ją po chwili, uniósł wysoko w górę i zaraz potem złożył delikatnie na gęstym mchu.

Nakrył ją całym sobą. Stali się jednym ciałem.

Nad nimi szumiały gałęzie szaleńczo pachnącego jaśminu.

Maggie chwyciła torebkę i teczkę i pobiegła na werandę. Zbierało się na burzę. Błyskawice przecinały niebo. Początek kwietnia był ciepły i słoneczny, ale maj okazał się kapryśny i deszczowy. Maggie wpadła do domu. Bardzo lubiła burzę, ale tylko wtedy, gdy znajdowała się w bezpiecznym wnętrzu.

Rzuciła torby na tapczan i zdjęła żółty żakiet od kostiumu. Pokój był wciąż skąpo umeblowany. Znajdowały się w nim jedynie dwa stare tapczany, no i kominek. Chociaż Maggie przeniosła się tu z Filadelfii już kilka tygodni temu, nic prawie jeszcze nie zrobiła poza wymalowaniem ścian holu warstwą białej farby. Rozmiary przyszłego remontu uzależnione były od wyniku rozmów z bankiem.

Głowę miała pełną cyfr, kosztorysów, najrozmaitszych przepisów prawnych stanu Indiana.

Z kuchni dochodziło stukanie. Ned Whistler naprawiał zlewozmywak. Leżał na ziemi, otoczony najrozmaitszymi narzędziami, i klął na cały głos. Widocznie naprawa nie była łatwa.

– Nie spodziewałam się pana dzisiaj – zauważyła Maggie.

– Już pani wróciła? – zdziwił się Ned i wysunął głowę spod zlewu. Trudno odgadnąć, ile ten człowiek ma lat, może pięćdziesiąt, a może sto dwadzieścia, pomyślała Maggie. Miał roziskrzone niebieskie oczka, wydatny brzuch i co chwila podciągał opadające spodnie. Zawsze miał groźną minę, pewnie dlatego, żeby od straszyć niepożądanych wścibskich.

– Można w czymś pomóc? – zagadnęła go.

Spojrzał na nią i twarz mu złagodniała. Zlustrował ją nawet dość przychylnym wzrokiem. Miała na sobie jasnożółtą spódnicę i białą jedwabną bluzkę, ozdobioną niebiesko-żółtą apaszką. Para żółtych czółenek dopełniała stroju. Była nawet dosyć porządnie uczesana.

– Proszę nie podchodzić, bo się pani zabrudzi – mruknął.

– Coś nie tak?

– Owszem, bo nowe rury mają inny przekrój niż stare i to jest skaranie boskie. Jeżeli ich nie połączę, nie uruchomię wody w drugiej łazience.

– Pierwsze słyszę o drugiej łazience. Nie jest mi potrzebna. Poza tym nie mogę sobie pozwolić na to, żeby pan przychodził codziennie.

– Pan Ianelli mi płaci i pan Ianelli życzy sobie drugiej łazienki.

Maggie zacisnęła usta. Od tygodni toczyła się pomiędzy nią a Mikiem walka o wydatki. W pewnym sensie była z tego zadowolona. Tłamszone uczucia eksplodują, jeżeli się ich nie wentyluje. Pieniądze są doskonałym tematem zastępczym.

Tymczasem Ned Whistler znów wsunął głowę pod zlew, przy czym uderzył się i zaklął jednym mocnym słowem.

W pół godziny później wyłonił się spod zlewu, wyprostował i wytarł brudne ręce w szmatę. Czekała na niego filiżanka słabej herbaty. Na pewno wolałby kielicha, pomyślała Maggie, ale będę go traktować mimo wszystko jak miłego starszego pana.

– Z rana zreperowałem kosiarkę do trawy i parawany sprzed kominków. Jutro zabiorę się do spiżarni i zamontuję półki. Wiem, że nie chce pani przerabiać kuchni, bo się pani uparła, że ma być staroświecka. No, ale lepsze światło na pewno się przyda. Przy gotowaniu trzeba widzieć, co się robi. Zainstaluję nowe oświetlenie, żeby nie wiem co.

Kłócili się o to oświetlenie, kiedy Maggie nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Obróciła się i zobaczyła stojącego w drzwiach Mike'a. Ręce trzymał w kieszeniach szarych flanelowych spodni. Śnieżnobiała wykrochmalona koszula mocno kontrastowała z jego kruczoczarnymi, rozwichrzonymi włosami.

Maggie nie chciała okazać, co się z nią dzieje na jego widok. Wzbraniała się przed tym już od tygodni, ale bez większego powodzenia. Nieustannie czuła smak jego ust. Teraz uśmiechał się złośliwie. Wiedział, że ciągle kłóci się z Nedem. Maggie zauważyła iskierki ironii w jego oczach, ale i czające się w ich głębi pytanie: Kiedy to miałem cię ostatnim razem? Chyba dwie noce temu, nieprawdaż?