Выбрать главу

– Dlaczego miałby ktoś łączyć tę śmierć ze sprawą pani męża? Nie rozumiem.

– Nie da się tego uniknąć. Paul Grimes przyjaźnił się z nim niegdyś. Jego śmierć musi wywlec na światło dzienne wszystkie dawne opowieści.

– Jakie opowieści?

– Nie mamy na nie teraz czasu. Może kiedy indziej. – Jej dłoń zamknęła się na moim przegubie jak lodowa bransoleta. – Chcę pana o coś poprosić, panie Archer. O dwie rzeczy. Niech pan nie mówi kapitanowi Mackendrickowi ani nikomu innemu, co powiedziałam panu dziś na temat biednego Paula. Był dobrym przyjacielem Richarda, moim również. Powiedziałam tak, bo byłam wściekła. Nie powinnam była tego mówić i bardzo żałuję.

Puściła mój przegub i oparła się o krzesło. Jej głos zmieniał barwę i ton, ale oczy pozostawały nieruchome i czujne. Niemal czułem na twarzy ich dotyk. Ale nie wierzyłem wcale w nagły przypływ jej sympatii dla Paula Grimesa i zastanawiałem się, co zaszło między nimi w przeszłości.

Usiadła nagle na krześle, jakby ta przeszłość uderzyła ją od tyłu w głowę.

– Czy może mi pan przynieść coś do picia? – poprosiła słabym głosem.

– Wodę?

– Tak, wodę.

Przyniosłem z jadalni pełną szklankę. Jej dłonie drżały. Trzymając oburącz szklankę pociągnęła niewielki łyk, potem wypiła duszkiem resztę i podziękowała mi.

– Nie wiem właściwie, za co panu dziękuję. Zepsuł pan moje przyjęcie.

– Przykro mi. Ale przecież to nie ja. Zrujnował je morderca Paula Grimesa. Ja jestem tylko posłańcem, który przynosi złe wieści i zostaje zgładzony.

Podniosła na chwilę wzrok ku mojej twarzy.

– Jest pan inteligentnym człowiekiem.

– Czy chce pani ze mną porozmawiać?

– Wydawało mi się, że właśnie to robię.

– Mam na myśli prawdziwą rozmowę. Potrząsnęła głową.

– Mam przecież gości.

– Dadzą sobie sami radę, dopóki nie zabraknie alkoholu.

– Naprawdę nie mogę. – Podniosła się z krzesła.

– Czy Paul Grimes miał być na pani dzisiejszym przyjęciu? – spytałem.

– Ależ skąd?

– Miał przy sobie zaproszenie. Czy nie wysłała mu go pani?

Spojrzała na mnie, opierając się o drzwi.

– Niewykluczone. Rozprowadziłam sporo zaproszeń. Niektóre z nich były wysłane przez innych członków mojego komitetu.

– Ale chyba wie pani, czy był na liście gości?

– Wydaję mi się, że nie.

– Ale nie jest pani pewna?

– Nie.

– Czy był kiedyś w pani domu?

– O ile wiem, nie. Nie rozumiem, do czego pan zmierza?

– Próbuję dowiedzieć się czegoś o pani stosunkach z Paulem Grimesem.

– Nie utrzymywałam z nim stosunków.

– Dobrych lub złych. Dziś po południu oskarżyła go pani w gruncie rzeczy o podrobienie obrazu Biemeyerów. A wieczorem zaprosiła go pani na przyjęcie.

– Zaproszenia rozprowadzano na początku zeszłego tygodnia.

– Więc przyznaje pani, że je pani wysłała?

– Być może. Zapewne to zrobiłam. To, co mówiłam o nim dziś po południu, nie było przeznaczone do wiadomości publicznej. Przyznaję, że działa mi na nerwy.

– Już nie będzie.

– Wiem. Przykro mi, że został zabity. – Pochyliła swą kształtną, siwą głowę. – Wysłałam mu to zaproszenie. Miałam nadzieję, że dojdzie do poprawy stosunków. Od pewnego czasu nie były one przyjazne. Myślałam, że może zareaguje na mój życzliwy gest.

Spojrzała na mnie spod spadających na czoło włosów. Jej oczy były chłodne i czujne. Nie wierzyłem w to, co mówi, i chyba musiało to być widoczne.

– Nienawidzę tracić przyjaciół – podjęła z uporem – szczególnie tych, którzy byli przyjaciółmi mego męża. Żyje ich coraz mniej… tych, z którymi przyjaźniliśmy się w Arizonie… a Paul był jednym z nich. Był przy nas, kiedy Richard odniósł pierwszy wielki sukces. Wie pan, w gruncie rzeczy to Paul się do tego przyczynił. Ale jemu samemu nigdy nie udało się zdobyć powodzenia.

– Czy stosunki między nimi były napięte?

– Między moim mężem a Paulem? Ależ skąd. Paul był jednym z nauczycieli Richarda. Był bardzo dumny z jego osiągnięć.

– A co myślał o nim pani mąż?

– Był mu wdzięczny. Zawsze się przyjaźnili, dopóki Richard był wśród nas. – Rzuciła mi przeciągłe, podejrzliwe spojrzenie. – Nie wiem, do czego pan zmierza?

– Ja też nie, proszę pani.

– Więc po co o tym rozmawiać? Marnuje pan czas – mój i własny.

– Nie jestem przekonany. Proszę mi powiedzieć, czy pani mąż żyje?

Potrząsnęła głową.

– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

– Kiedy widziała go pani po raz ostatni?

– Odszedł w lecie 1950 roku. Nie widziałam go od tej pory.

– Czy były jakieś poszlaki wskazujące na to, że coś mu się stało?

– Wręcz przeciwnie. Napisał do mnie piękny list. Chce pan go zobaczyć?

– Widziałem go. Więc przypuszcza pani, że nadal żyje?

– Mam nadzieję. Modlę się o to. I wierzę, że żyje.

– Czy kontaktował się z panią od chwili swego zniknięcia?

– Nigdy.

– Spodziewa się pani wiadomości od niego?

– Nie wiem. – Przechyliła nieco głowę, napinając mięśnie szyi. – Ta rozmowa jest dla mnie bolesna.

– Bardzo mi przykro.

– Więc po co ją pan prowadzi?

– Próbuję się dowiedzieć, czy istnieje jakaś szansa, że mordercą Paula Grimesa jest pani mąż.

– To absurdalny pomysł. Absurdalny i niesmaczny.

– Grimes nie był chyba tego zdania. Przed śmiercią wypowiedział nazwisko pani męża.

Nie zemdlała, ale wydawała się tego bliska. Pobladła pod warstwą makijażu i upadłaby na podłogę, gdybym nie podtrzymał jej chwytając za ramiona. Jej ciało było gładkie jak marmur i niemal równie chłodne.

Rico otworzył drzwi, pchnął je ramieniem i wszedł do pokoju. Zdałem sobie sprawę, że jest bardzo potężnie zbudowany. Z trudem mieścił się w małym saloniku.

– Co się dzieje?

– Nic – odparła pani Chantry. – Proszę cię, odejdź, Rico.

– Napastował panią?

– Nie, nie. Ale chcę, żebyście obaj wyszli. Proszę

– Słyszał pan, co powiedziała? – zwrócił się do mnie Rico.

– Pan również. Muszę porozmawiać z panią Chantry o pewnej sprawie. – Spojrzałem w jej kierunku. – Czy nie chce się pani dowiedzieć, co powiedział Grimes?

– Chyba muszę tego wysłuchać. Rico, zostaw nas samych, dobrze? Wszystko jest w porządku.

Rico najwyraźniej nie był o tym przekonany. Rzucił mi groźne a równocześnie pełne urazy spojrzenie, jak mały chłopiec, którego postawiono do kąta. Był bardzo wysoki i w oczach osób, lubiących mężczyzn o dość krzykliwej urodzie, mógł uchodzić za przystojnego. Mimo woli zacząłem się zastanawiać, czy do tych osób zalicza się pani Chantry.

– Proszę cię, Rico. – Przemawiała tonem właścicielki niebezpiecznego psa obronnego lub zazdrosnego ogiera.

Rico wysunął się z pokoju. Zamknąłem za nim drzwi.

– Pracuje u mnie od dawna – wyjaśniła pani Chantry. – Był przywiązany do mego męża. Kiedy Richard odszedł, przelał swe uczucia na mnie.

– Oczywiście – powiedziałem.

Zaróżowiła się z lekka, ale nie kontynuowała tego tematu.

– Miał mi pan powtórzyć, co powiedział przed śmiercią Paul Grimes.

– Istotnie. Najwyraźniej wziął mnie za pani męża. Powiedział: „Chantry? Zostaw mnie w spokoju”. Potem stwierdził: „Znam cię, sukinsynu”. Naturalnie wywnioskowałem z tego, że być może człowiekiem, który śmiertelnie go pobił, jest pani mąż.

Opuściła dłonie, odsłaniając bladą, znużoną twarz.