– Czy tym antykwariuszem był Paul Grimes?
– Zgadza się. – Spojrzała na mnie jakby nieco podejrzliwie. – Czy pan też handluje obrazami?
– Nie.
– Ale zna pan Paula Grimesa?
– Trochę.
– Czy to uczciwy człowiek?
– Nie wiem. Dlaczego pani pyta?
– Nie wydaje mi się, żeby był uczciwy. Odegrał istną komedię, udając, jak strasznie podobają mu się obrazy Jake’a. Miał rozreklamować je na wielką skalę i zapewnić nam majątek. Myślałam, że marzenia Jake’a wreszcie się spełnią. Antykwariusze będą pukać do naszych drzwi, ceny skoczą w górę. Ale Grimes kupił dwa liche obrazki i na tym się skończyło. Jeden z nich nie był nawet dziełem Jake’a… malował go kto inny.
– Kto?
– Nie wiem. Jake nie rozmawiał ze mną o interesach. Myślę, że wziął ten obraz w komis od któregoś ze swych przyjaciół na plaży.
– Czy może go pani opisać?
– Przedstawiał jakąś kobietę – może był to portret, może malował ją z wyobraźni. Była piękna – miała włosy w tym samym kolorze co ja. – Dotknęła swej utlenionej fryzury i ruch ten jakby obudził w niej lęk czy podejrzenia. – Dlaczego wszyscy tak się interesują tym obrazem? Czy był cenny?
– Nie mam pojęcia.
– Myślę, że był. Jake nie chciał mi powiedzieć, ile za niego wziął, ale wiem, że żyliśmy za te pieniądze przez ostatnie dwa miesiące. Wczoraj się skończyły. Tak samo jak Jake – dodała bezbarwnym głosem.
Odwróciła się i rozłożyła na stole nie oprawione płótna. Większość wydała mi się nie dokończona; były to małe pejzaże morskie, podobne do leżącego w moim samochodzie obrazu, który pokazałem Arthurowi Planterowi. Ich autor miał najwyraźniej obsesję na punkcie morza i nie mogłem oprzeć się podejrzeniu, że być może jego utonięcie nie było tylko sprawą przypadku.
– Czy przypuszcza pani, że Jake utopił się z własnej woli? – spytałem.
– Nie. Wcale nie. – Pospiesznie zmieniła temat: – Dam panu wszystkie pięć za czterdzieści dolarów. Same płótna są tyle warte. Wie pan o tym, jeśli jest pan malarzem.
– Nie jestem malarzem.
– Zastanawiam się czasem, czy Jake nim był. Malował przez przeszło trzydzieści lat i oto cały jego dorobek – gest jej ręki obejmował lezące na stole obrazy, cały dom i jego dzieje, śmierć Jake’a. – Tylko to i ja.
Uśmiechnęła się, a raczej wykonała częścią twarzy niewyraźny grymas. Oczy, którymi wpatrywała się w mętną i pochmurną przeszłość, pozostały chłodne jak oczy ptaka morskiego.
Zauważyła, że się jej przyglądam, i opanowała się:
– Nie jestem taka zła, jak pan myśli – oświadczyła. – Chce pan wiedzieć, dlaczego sprzedaję to wszystko? Muszę mu kupić trumnę. Nie chcę, żeby pochowano go na koszt okręgu w jednej z tych sosnowych skrzynek. I nie mogę pozwolić na to, żeby leżał dłużej w kostnicy okręgowego szpitala.
– Zgoda, kupię te pięć obrazów.
Wręczyłem jej dwie dwudziesto-dolarówki, zastanawiając się, czy Biemeyerowie oddadzą mi kiedykolwiek tę sumę.
Wzięła je jakby z obrzydzeniem i trzymała w ręku.
– To nie był chwyt reklamowy. Nie musi pan ich kupować tylko dlatego, że wie pan, na co potrzebuję pieniędzy.
– Chcę mieć te obrazy.
– Po co? Może jednak jest pan antykwariuszem?
– Niezupełnie.
– To znaczy, że mam rację. Wiedziałam, że nie jest pan malarzem.
– Skąd pani wiedziała?
– Żyłam z malarzem przez ostatnich dziesięć lat. – Zmieniła pozycję i oparła się o róg stołu. – Nie wygląda pan na malarza i nie mówi jak malarz. Nie ma pan oczu malarza. Nawet nie pachnie pan jak malarz.
– A jak kto?
– Może jak policjant. Kiedy Paul Grimes kupił od Jake’a te dwa obrazy, od razu pomyślałam, że jest tu coś podejrzanego. Czy miałam rację?
– Nie wiem.
– Więc po co kupuje pan te?
– Bo Grimes nabył tamte.
– Myśli pan, że skoro wydał na nie pieniądze, to znaczy, że muszą być coś warte?
– Bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego mu na nich zależało.
– Ja również – stwierdziła. – A dlaczego panu na nich zależy?
– Bo zależało na nich Grimesowi.
– Czy naśladuje go pan we wszystkim?
– Mam nadzieję, że nie we wszystkim.
– Tak, słyszałam, że czasem lubił oszukiwać. – Kiwnęła głową, posyłając mi swój chłodny półuśmiech. – Nie powinnam tego mówić. Nie mam nic przeciwko niemu. Można nawet powiedzieć, że przyjaźnię się z jego córką.
– Z Paolą? To jego córka?
– Tak. Zna ją pan?
– Spotkaliśmy się kiedyś. Skąd pani ją zna?
– Poznałyśmy się na jakimś przyjęciu. Twierdzi, że jej matka była pół-Hiszpanką, a w połowie Indianką. Paola to piękna kobieta, nie uważa pan? Lubię hiszpański typ urody.
Pochyliła ramiona i zaczęła zacierać ręce, jakby grzejąc się w cieple Paoli.
Wróciłem do Santa Teresa i złożyłem wizytę w kostnicy, mieszczącej się w podziemiach szpitala. Zaprzyjaźniony ze mną zastępca koronera, młody człowiek nazwiskiem Henry Purvis, poinformował mnie, że Jacob Whitmore utonął podczas kąpieli. Wysunął wielką szufladę i pokazał mi niebieskie zwłoki z wielką kędzierzawą głową i skurczonym członkiem. Wychodząc z zimnej sali czułem dreszcze.
11
Zastępca koronera, Purvis, wyszedł ze mną do przedsionka, jakby dokuczyła mu samotność; ciężkie, metalowe drzwi zamknęły się za nami bezgłośnie.
– Czy władze mają jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że Whitmore utonął przypadkowo? – spytałem go.
– Chyba nie. Był już trochę za stary na pływanie w tych falach przybrzeżnych koło Sycamore Point. Koroner uznał to za wypadek. Nie kazał nawet robić sekcji.
– Myślę, że powinien jej zażądać, Henry.
– Ale dlaczego?
– Whitmore’a łączyły z Grimesem jakieś interesy. Nie jest zapewne dziełem przypadku, że obaj się tu znaleźli. Będziecie przecież przeprowadzać sekcję zwłok Grimesa, prawda?
Purvis kiwnął potakująco głową.
– Ma się odbyć jutro z samego rana. Ale przeprowadziłem już wstępne badanie i mogę im podać przypuszczalną przyczynę zgonu. Został śmiertelnie pobity jakimś ciężkim przedmiotem, zapewne łyżką do zdejmowania opon.
– Nie znaleziono narzędzia zbrodni?
– O ile wiem, nie. Powinieneś spytać o to na policji. Narzędzia zbrodni to ich branża. – Przyjrzał mi się uważnie. – Czy znałeś Grimesa?
– Właściwie nie. Wiedziałem, że handluje obrazami.
– Czy był kiedyś narkomanem? – spytał Purvis.
– Nie znałem go aż na tyle, żeby to wiedzieć. Jaki rodzaj narkomanii masz na myśli?
– Chyba heroina. Miał stare ślady od zastrzyków na ramionach i udach. Pytałem o nie tę kobietę, ale nabrała wody w usta. Tak histeryzowała, że może sama jest narkomanką. Roi się od nich nawet tu, w szpitalu.
– O jakiej kobiecie mówisz?
– Takiej ciemnej – hiszpański typ urody. Kiedy pokazałem jej ciało, o mało nie zaczęła chodzić po ścianach. Zaprowadziłem ją do kaplicy i próbowałem wezwać do niej jakiegoś księdza, ale o tej porze żadnego nie udało mi się znaleźć… był środek nocy. Dzwoniłem na policję. Chcą z nią rozmawiać.
Spytałem go, gdzie jest kaplica. Była to niewielka, wąska sala na pierwszym piętrze; na jej przeznaczenie wskazywał tylko jeden mały witraż. Stał tam pulpit i osiem czy dziesięć wyściełanych krzeseł. Paola siedziała na podłodze ze zwieszoną głową, obejmując kolana: ciemne włosy niemal zupełnie zasłaniały jej twarz. Miała czkawkę. Kiedy się zbliżyłem, zasłoniła głowę zgiętym ramieniem, jakbym miał zamiar ją zamordować.
– Proszę dać mi spokój.