– Nie zrobię ci nic złego, Paola.
Odgarnąwszy grzywę włosów, przyjrzała mi się mrużąc oczy i najwyraźniej mnie nie poznając. Unosiła się wokół niej atmosfera nieopanowanego, posępnego erotyzmu.
– Nie jest pan księdzem.
– Oczywiście, że nie.
Usiadłem obok niej na dywanie, ozdobionym takimi samymi motywami, jakie widziałem na witrażu. Bywały chwile, w których żałowałem niemal, że nie jestem księdzem. Coraz bardziej nużyły mnie nieszczęścia innych i zastanawiałem się, czy sutanna i biała koloratka nie stanowią zbroi, w której można się przed nimi schronić. Czułem, że nigdy się tego nie dowiem. Kiedy mieszkaliśmy w okręgu Contra Costa, babka przeznaczyła mnie do stanu duchownego, ale wymknąłem się spod jej władzy.
Patrząc w czarne, nieprzeniknione oczy Paoli pomyślałem, że we współczuciu, jakie okazujemy dotkniętym nieszczęściem kobietom, zawsze jest pewien procent pożądania. Przynajmniej czasem można je zaprowadzić do łóżka i wspólnie przeżyć chwile czułości, która dla księży jest owocem zakazanym. Ale nie dotyczyło to Paoli. Zarówno ona, jak i kobieta z Sycamore Point należały tej nocy do zmarłych mężczyzn. Właściwym miejscem ich rozważań była kaplica.
– Co stało się Paulowi? – spytałem.
Uniosła ku mnie zalękniony wzrok, opierając podbródek na ramieniu i wysuwając dolną wargę.
– Nie przedstawił się pan. Czy jest pan policjantem?
– Nie. Prowadzę drobną firmę. – Skrzywiłem się, wypowiadając to półkłamstwo; atmosfera kaplicy zaczynała na mnie działać. – Słyszałem, że Paul kupował obrazy?
– Już przestał. Nie żyje.
– Nie zamierza pani dalej prowadzić sklepu? Uniosła ramiona, gwałtownie potrząsając głową, jakby groziło jej nagłe niebezpieczeństwo.
– Nie. Czy myśli pan, że chcę zostać zamordowana, jak mój ojciec?
– Naprawdę był pani ojcem?
– Tak, był.
– Kto go zabił?
– Nic panu nie powiem. Pan też nie mówi wiele. – Pochyliła się w moim kierunku. – Czy to nie pan był dziś w sklepie?
– Owszem.
– Miało to jakiś związek z obrazem Biemeyerów, prawda? Czym się pan zajmuje? Jest pan antykwariuszem?
– Interesuję się obrazami.
– Zdążyłam to zauważyć. Po czyjej pan jest stronie?
– Po stronie przyzwoitych ludzi.
– Nie ma przyzwoitych ludzi. Jeśli pan o tym nie wie, nic tu po panu. – Uniosła się na kolana, odprawiając mnie gniewnym machnięciem ręki. – Więc niech pan lepiej spływa.
– Chcę pani pomóc. – Było w tym trochę prawdy.
– Oczywiście. Chce mi pan pomóc. Potem zechce pan, abym ja pomogła panu. A potem zamierza pan zgarnąć zyski i zniknąć. O to przecież chodzi, prawda?
– Jakie zyski? Nie ma pani wiele poza kupą zmartwień. Milczała przez chwilę. Nie spuszczała oczu z mojćj twarzy. Widziałem w nich odbicie procesów zachodzących w jej umyśle, niemal tak namacalnie, jakby grała w szachy lub warcaby i zastanawiała się, co musi mi ofiarować, by zyskać znacznie więcej.
– Przyznaję, że mam kłopoty. – Odwróciła trzymane na kolanach ręce dłońmi ku górze, jakby chciała oddać mi część swych trosk. – Ale myślę, że pan ma ich jeszcze więcej. Kim pan właściwie jest?
Podałem swe nazwisko i zawód. Jej oczy zmieniły wyraz, ale nie odezwała się. Poinformowałem ją, że Biemeyerowie wynajęli mnie, bym odnalazł ich zaginiony obraz.
– Nic o tej sprawie nie wiem. Powiedziałam to już panu po południu w sklepie.
– Wierzę – odparłem bez wewnętrznego przekonania. – Chodzi o to, że kradzież obrazu może być związana z zabójstwem pani ojca.
– Skąd pan wie?
– Nie wiem, ale wydaje mi się to prawdopodobne. Skąd wziął się ten obraz, panno Grimes?
Skrzywiła się, mrużąc oczy.
– Mów do mnie Paola. Nigdy nie używam nazwiska ojca. I nie mogę ci powiedzieć, skąd wziął ten obraz. Byłam tylko figurantką – nigdy mi nic nie mówił o swoich interesach.
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Jedno i drugie.
– Czy obraz był prawdziwy?
– Nie wiem. – Milczała przez chwilę, podczas której miałem wrażenie, że przestała nawet oddychać. – Mówisz, że chcesz mi pomóc, ale bez przerwy zadajesz mi pytania.
Ja mam na nie odpowiadać. Co mi to pomoże, jeśli moje odpowiedzi zaprowadzą mnie do więzienia?
– Może dla ojca byłoby lepiej, gdyby poszedł do więzienia?
– Niewykluczone. Ale ja nie chcę tam skończyć. Ani w grobie. – Jej niespokojne spojrzenie zdawało się odbijać nerwowo kłębiące się myśli. – Myślisz, że ten, kto ukradł ten obraz, zabił także mego ojca?
– To możliwe. Mam przeczucie, że tak właśnie było.
– Czy Richard Chantry żyje jeszcze? – spytała słabym głosem.
– Niewykluczone. Co cię skłania do tego przypuszczenia?
– Ten obraz. Nie znam się na tym tak dobrze jak ojciec, ale miałam wrażenie, że to oryginał, prawdziwy Chantry.
– A co mówił o nim ojciec?
– Nie powiem ci. I nie chcę już rozmawiać o tym obrazie. Stale zadajesz mi pytania, żądając, bym na nie odpowiadała, i jestem już zmęczona. Chcę iść do domu.
– Odwiozę cię.
– Nie. Nie wiesz, gdzie mieszkam, i nie dowiesz się. To mój sekret.
Wstała z klęczek i zachwiała się lekko. Podtrzymałem ją ramieniem. Jej biust dotknął mego boku. Stała przez chwilę oparta o mnie, oddychając ciężko, potem odsunęła się. Bijące od niej ciepło przeniknęło częściowo przez moje ciało i dotarło aż do lędźwi. Poczułem się nieco mniej zmęczony.
– Odwiozę cię do domu.
– Nie, dziękuję. Muszę tu zaczekać na policję. Ostatnia rzecz, jaka jest mi potrzebna w tej chwili, to związek z prywatnym detektywem.
– Może przytrafić ci się coś gorszego, Paola. Pamiętaj, że twój ojciec został zamordowany, być może przez człowieka, który namalował ten obraz.
Chwyciła mnie lekko za ramię.
– Stale mi to powtarzasz, ale czy jesteś pewny?
– Nie. Nie jestem.
– Więc przestań mnie straszyć. I tak już się dostatecznie boję.
– Myślę, że masz do tego powody. Widziałem twojego ojca, zanim umarł. Zdarzyło się to przypadkiem niedaleko stąd. Panowały ciemności, a on był ciężko ranny i wziął mnie za Chantry’ego. Prawdę mówiąc, zwracając się do mnie użył jego nazwiska. Z tego, co powiedział, wynika, że zabił go Chantry.
– Dlaczego Richard Chantry miałby zabijać mojego ojca? Byli dobrymi przyjaciółmi, jeszcze w Arizonie. Ojciec często o nim mówił. Był jego pierwszym nauczycielem.
– Musiało to być dawno temu.
– Tak. Minęło już trzydzieści lat.
– Ludzie mogą się zmienić w ciągu trzydziestu lat. Kiwnęła potakująco i zastygła z opuszczoną głową.
Włosy opadły jej na czoło, spływając po twarzy jak czarna woda.
– Co działo się z twoim ojcem w ciągu tych lat?
– Niewiele o tym wiem. Nie widywałam go często, z wyjątkiem ostatniego okresu… kiedy byłam mu potrzebna.
– Czy wstrzykiwał sobie heroinę?
Milczała przez chwilę. Włosy nadal zasłaniały jej twarz, ale nie odgarnęła ich. Wyglądała jak kobieta bez oblicza.
– Znasz odpowiedź na to pytanie, bo inaczej nie zadawałbyś go – odparła w końcu. – Był kiedyś narkomanem. Wysłali go do federalnego więzienia i wyleczył się tam całkowicie. – Rozgarnęła włosy dłońmi i spojrzała na mnie, jakby chciała przekonać się, czy jej wierzę. – Nie przyjechałabym tu z nim, gdyby brał narkotyki. Widziałam, do czego go doprowadziły, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, w Tucson i w Copper City.
– Do czego go doprowadziły?
– Był dawniej porządnym człowiekiem, był kimś. Wykładał nawet na uniwersytecie. Potem zmienił się w kogoś zupełnie innego.