Выбрать главу

– Zamorduję tę małą czarnuchę.

– Nie radzę. Jeśli pani to zrobi, pójdzie pani do więzienia.

Skrzywiła się w nieprzyjemnym uśmiechu.

– Przecież żartowałam.

– Ale wybrała pani nieodpowiedni temat i niestosowny moment. Dziś wieczorem został zamordowany człowiek nazwiskiem Paul Grimes.

– Zamordowany?

– Pobity na śmierć.

Pani Johnson przechyliła się w bok i upadła na podłogę. Nie poruszyła się, dopóki czarnoskóra pielęgniarka, którą wezwałem na pomoc, nie oblała jej głowy wodą. Wtedy wstała, ciężko chwytając powietrze, i dotknęła włosów.

– Po co to zrobiłaś? Zburzyłaś mi fryzurę.

– Straciła pani przytomność – powiedziałem. Potrząsnęła głową i zachwiała się lekko. Koleżanka, otoczywszy ją ramieniem, pomogła jej odzyskać równowagę.

– Lepiej usiądź, kochanie. Naprawdę zemdlałaś. Pani Johnson wolała jednak pozostać na nogach.

– Co się stało? Czy ktoś mnie ogłuszył?

– Ogłuszyła panią usłyszana ode mnie wiadomość – powiedziałem. – Paul Grimes został dziś wieczorem pobity na śmierć. Znalazłem go na ulicy, niedaleko stąd.

Pani Johnson nadała swej twarzy wyraz kompletnej obojętności, a po chwili przeoblekła ją w pochmurną maskę ignorancji.

– Kto to jest?

– Antykwariusz z Arizony. To on sprzedał Biemeyerom obraz. Nie zna go pani?

– Może pan powtórzyć nazwisko?

– Paul Grimes.

– Nigdy o nim nie słyszałam.

– Więc dlaczego zemdlała pani, kiedy powiedziałem, że został zamordowany?

– To nie dlatego. Zdarzają mi się takie nagłe omdlenia. Nie są groźne.

– Może lepiej odwiozę panią do domu?

– Nie! Straciłabym posadę. Nie mogę sobie na to pozwolić. To nasze jedyne źródło utrzymania.

Opuściła głowę, odwróciła się i ruszyła chwiejnym krokiem w kierunku pokoi pacjentów.

– Dokąd chce zawieźć Fred pannę Biemeyer? – spytałem, idąc za nią.

Nie odpowiedziała i w ogóle nie zareagowała na moje pytanie.

13

Dojechałem autostradą do niemal całkowicie opustoszałego centrum. Po drodze wyprzedził mnie policyjny wóz patrolowy. Jego kierowca, zrównawszy się ze mną, przyjrzał mi się przelotnie i pomknął dalej.

Na drugim piętrze budynku redakcji paliły się światła. Jasne okna wychodziły na porośnięty trawą i otoczony palmami skwerek. Wysokie drzewa stały cicho i nieruchomo; noc była zupełnie bezwietrzna.

Zaparkowałem na skwerze i wspiąłem się po schodach na drugie piętro. Idąc za klekotem maszyny przeszedłem przez dużą, pustą salę do oddzielonej przepierzeniem kabiny, w której pracowała Betty Jo. Kiedy zawołałem ją po imieniu, zaskoczona podniosła wzrok.

– Nie powinieneś tak robić. Przestraszyłeś mnie.

– Przepraszam.

– Nie szkodzi. Prawdę mówiąc cieszę się, że wpadłeś. Próbuję ułożyć artykuł o tym morderstwie w jakąś sensowną całość.

– Mogę go przeczytać?

– W jutrzejszej gazecie, o ile go wydrukują. Nie zawsze zamieszczają moje artykuły. Redaktor działu informacyjnego jest – męskim szowinistą i próbuje zdyskryminować mnie umieszczając na stronach przeznaczonych dla kobiet. – Uśmiechnęła się, ale jej ciemne oczy błyszczały buntowniczo.

– Ale możesz chyba przedstawić mi swoją teorię?

– Niestety nie mam żadnej. Próbuję sklecić artykuł w oparciu o pytania – kim była kobieta na tym obrazie, kto malował portret i oczywiście kto go ukradł. Jest to w gruncie rzeczy potrójna zagadka, prawda? Czy wiesz, kto go ukradł?

– Chyba tak, ale nie chciałbym, żeby się na mnie powoływano.

– Nie wspomnę o tobie – powiedziała. – Chcę tylko poznać tło całej sprawy.

– W porządku. Według moich świadków, którzy szczerze mówiąc nie są wiele warci, obraz został skradziony dwukrotnie w krótkich odstępach czasu. Student historii sztuki nazwiskiem Fred Johnson wziął go z domu Biemeyerów…

– Ten Fred Johnson z muzeum? Nie podejrzewałabym, że jest do tego zdolny.

– Być może nie jest. Twierdzi, że wziął obraz, by poddać go jakimś badaniom i stwierdzić, czy jest to naprawdę Chantry. Ale ktoś ukradł go z domu rodziców Freda albo z muzeum… istnieją dwie wersje.

Betty Jo notowała coś ołówkiem na kartce papieru maszynowego.

– Gdzie jest teraz Fred? Czy myślisz, że mogę z nim porozmawiać?

– Jeśli go znajdziesz. Odjechał w niewiadomym kierunku razem z córką Biemeyerów. Jeśli idzie o twoje dalsze pytania, to nie wiem, kto namalował obraz. Może jest to Chantry, a może nie. Niewykluczone, że wie to Fred. Udało mi się częściowo zidentyfikować kobietę z portretu. Ma na imię Mildred.

– Czy mieszka tutaj?

– Wątpię. Za czasów poprzedniego pokolenia była modelką w Tucson. Znał ją Paul Grimes, ten facet, którego zamordowano. Jest na nim o wiele młodsza niż w rzeczywistości.

– Czy to znaczy, że powstał niedawno?

– To jedna z zagadek, które najwyraźniej chciał rozwiązać Fred. Próbował określić wiek obrazu, by stwierdzić, czy mógł go namalować Chantry.

Betty Jo z ożywieniem podniosła głowę znad swych notatek.

– Sądzisz, że mógł to być on?

– Moja opinia jest niewiele warta. Nie widziałem obrazu ani jego fotografii.

– Więc dlaczego nic nie mówisz? Przyniosę ją.

Wstała szybko i zniknęła za drzwiami z napisem: „Serwis fotograficzny”. Fale wibrującego powietrza, które zostawiła za sobą, rozchodziły się dalej w moim ciele.

Czułem się samotny i znużony, ale nie byłem pewny, czy powinienem podjąć skok przez przepaść między pokoleniami. Mogła się otworzyć jak otchłań i chwycić mnie jak kleszcze. Próbowałem skupić uwagę na kobiecie z portretu, której dotychczas nie widziałem.

Betty Jo przyniosła jej podobiznę i położyła ją na biurku. Była to kolorowa fotografia obrazu, o formacie mniej więcej cztery na sześć cali. Podniosłem ją do światła rzucanego przez fluorescencyjną żarówkę. Paola powiedziała prawdę – kobieta była bardzo piękna. Miała klasyczne rysy i delikatną karnację blondynki. Cały obraz tchnął głębią, która koncentrowała się w jej chłodnych, niebieskich oczach; miałem wrażenie, że przyglądam się modelce – lub ona mnie – z wielkiej odległości. Być może sugerowałem się tym, co powiedziała Paola, powtarzając słowa swego ojca – że kobieta, która pozowała do portretu, nie żyje już albo jest staruszką, a jej piękno przetrwało jedynie we wspomnieniach.

Ale patrząc na reprodukcję ujrzałem nagle wyraźniej zarysy całej sprawy. Chciałem odzyskać obraz i poznać tę kobietę, o ile nadal żyła. Chciałem dowiedzieć się, gdzie, kiedy i przez kogo została namalowana.

– Czy zamieścicie to w jutrzejszym numerze?

– Chyba nie – odparła Betty Jo. – Fotograf twierdzi, że kopia, którą zrobił, nie wypadnie w druku najlepiej.

– Przydałaby mi się nawet kiepska odbitka. Oryginał musi wrócić do rąk policji.

– Możesz chyba poprosić Carlosa o jeden egzemplarz.

– Poproś go sama, dobrze? Ty go znasz. Może udałoby mi się dzięki temu odszukać Freda i pannę Biemeyer.

– Ale jeśli ci się uda, podasz mi szczegóły, zgoda?

– Nie zapomnę o tobie. – Zdałem sobie podświadomie sprawę z dwuznaczności tego zdania.

Betty Jo odniosła odbitkę do serwisu fotograficznego. Usiadłem na jej krześle, oparłem ramiona o biurko i położywszy na nich głowę zapadłem w sen. Musiałem przeżywać w nim jakieś gwałtowne awantury czy może ich zapowiedź. Kiedy dziewczyna dotknęła dłonią mego ramienia, zerwałem się na równe nogi, sięgając w kierunku ukrytego pod marynarką futerału po rewolwer, którego nie miałem przy sobie.