Выбрать главу

– Oczywiście. Wszystko zależy od czasu, miejsca i środowiska, w jakim się rodzimy. W ten sposób przeznaczenie determinuje los większości ludzi.

– Żałuję, że o to spytałam. W gruncie rzeczy nie lubię mojej rodziny. Nie podoba mi się też za bardzo czas i miejsce.

– Więc zbuntuj się przeciwko nim.

– A ty to robisz?

– Próbuję.

Betty Jo skierowała wzrok w jakiś punkt za moimi plecami. Pani Chantry weszła bezgłośnie do pokoju. Była schludnie uczesana i wyglądała, jakby przed chwilą umyła twarz. Miała na sobie białą szatę, która okrywała ją całą spływając na podłogę.

– Wolałabym, żeby pan się buntował w jakimś innym miejscu, panie Archer. I koniecznie o innej porze. Jest potwornie późno. – Posłała mi pełne pobłażliwości spojrzenie, które stało się mniej wyrozumiałe, gdy odwróciła wzrok ku Betty Jo. – O co właściwie chodzi, kochanie?

Dziewczyna była wyraźnie speszona. Poruszyła ustami, szukając właściwych słów.

Wyjąłem czarno-białą fotografię ukradzionego obrazu.

– Czy zechciałaby pani na to spojrzeć? To fotokopia obrazu Biemeyerów.

– Nie mogę nic dodać do tego, co powiedziałam panu wcześniej. Jestem pewna, że to falsyfikat. Wydaje mi się, że znam wszystkie obrazy mego męża, a ten nie należy do nich.

– Może jednak zechce pani mu się przyjrzeć?

– Przecież mówiłam panu, że widziałam obraz.

– Czy rozpoznała pani modelkę, która do niego pozowała?

Spojrzała mi w oczy i w ciągu sekundy przeniknąłem jej myśli. Rozpoznała tę modelkę.

– Nie – odparła.

– Czy może pani spojrzeć na fotografię i spróbować sobie jeszcze raz przypomnieć?

– Nie widzę celu.

– Niech pani jednak spróbuje. To może być ważne.

– Ale nie dla mnie.

– Nigdy nie wiadomo – stwierdziłem.

– Och, dobrze.

Wyjęła mi z ręki fotografię i obejrzała ją. Jej dłoń wyraźnie drżała i odbitka trzepotała niespokojnie, jakby poruszana silnym wiatrem, wiejącym z odległej przeszłości. Oddała mi zdjęcie takim gestem, jakby chętnie się go pozbywała.

– Jest odrobinę podobna do kobiety, którą znałam jako młoda dziewczyna.

– Kiedy ją pani poznała?

– Właściwie nie poznałam jej. Spotkałam ją raz na jakimś przyjęciu w Santa Fe, jeszcze przed wojną.

– Jak się nazywała?

– Naprawdę nie potrafię na to odpowiedzieć. Wydaje mi się, że jej dane personalne ulegały zmianom. Żyła z różnymi mężczyznami i przybierała ich nazwiska. – Gwałtownie podniosła wzrok. – Nie, mój mąż nie należał do tych mężczyzn.

– Ale musiał ją znać, skoro namalował ten obraz.

– Nie namalował go. Już panu to mówiłam.

– Więc kto to zrobił, proszę pani?

– Nie mam pojęcia.

W jej głosie wzbierało zniecierpliwienie. Zerknęła w kierunku drzwi. Rico stał oparty o framugę, trzymając rękę w kieszeni szlafroka; jej zarys był większy niż pięść i przypominał kształtem rewolwer. Zrobił krok w moją stronę.

– Niech pani odwoła swego psa – powiedziałem. – Chyba że pani chce, żeby cała historia została opisana w gazecie.

Posłała Betty Jo lodowate spojrzenie, które zostało jej odwzajemnione.

– Odejdź, Rico, sama dam sobie radę – powiedziała jednak.

Rico, ociągając się, wyszedł do hallu.

– Dlaczego jest pani pewna, że ten obraz nie jest dziełem męża? – spytałem.

– Wiedziałabym o tym. Znam wszystkie jego obrazy.

– Czy to znaczy, że nadal jest pani z nim w kontakcie?

– Nie, oczywiście że nie.

– Więc skąd pani wie, że nie namalował go w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat?

Moje pytanie odebrało jej na chwilę mowę.

– Kobieta na tym portrecie jest zbyt młoda – odparła w końcu. – Wyglądała starzej niż tu, kiedy widziałam ją po raz pierwszy w Santa Fe, w roku 1940. Musi być teraz bardzo stara, jeżeli w ogóle żyje.

– Ale pani mąż mógł namalować ją z pamięci kiedykolwiek, nawet całkiem niedawno. Jeżeli on żyje.

– Rozumiem, o co panu chodzi – powiedziała cichym, bezbarwnym głosem. – Ale nie sądzę, by był autorem obrazu.

– Paul Grimes uważał, że nim jest.

– Bo mu się to opłacało.

– Ale czy naprawdę? Myślę, że zginął przez ten obraz. Znał modelkę, która do niego pozowała, i od niej dowiedział się, że namalował go pani mąż. Z jakichś powodów ta wiadomość była niebezpieczna. Niebezpieczna dla Paula Grimesa i niebezpieczna dla mordercy.

– Czy oskarża pan mojego męża?

– Nie. Nie mam żadnych podstaw. Nie wiem nawet, czy pani mąż żyje. A pani?

Wciągnęła głęboko powietrze; jej piersi uwypukliły się pod szatą jak zaciśnięte pięści.

– Nie miałam od niego wiadomości od dnia, w którym zniknął. Ale ostrzegam pana, panie Archer, że żyję tylko wspomnieniami o nim. Bez względu na to, czy Richard żyje, czy nie, będę walczyć o jego dobre imię. I nie jestem jedyną osobą w tym mieście, która wystąpi przeciwko panu. A teraz proszę opuścić mój dom.

Jej zaproszenie obejmowało również Betty Jo. Rico otworzył drzwi wejściowe i zatrzasnął je za nami z hukiem.

Betty Jo była wstrząśnięta. Wsunęła się do mojego auta jak uciekinier, uchodzący przed pościgiem.

– Czy pani Chantry była kiedykolwiek aktorką? – spytałem.

– Chyba występowała w zespole amatorskim. Dlaczego pytasz?

– Mówi swój tekst, jakby grała na scenie. Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Nie. Myślę, że Francine mówiła szczerze. Chantry i jego twórczość to jedyne sprawy, na których jej zależy.

Czuję się dość podle, że tak wobec niej postąpiłam. Zraniliśmy ją i rozgniewali.

– Boisz się jej?

– Nie, ale uważałam się za jej przyjaciółkę. – Kiedy odjechaliśmy spod domu, dodała: – Może zresztą trochę się jej boję. Ale równocześnie żałuję, że ją zraniliśmy.

– Została zraniona już dawno temu.

– Tak. Wiem, o czym myślisz. Myślałem o lokaju imieniem Rico. Zameldowałem się w nadbrzeżnym motelu. Betty Jo weszła ze mną, by porównać nasze notatki. Nie ograniczyliśmy się tylko do tego.

Noc była piękna i krótka. Potem nadszedł cicho świeży, chłodny, niemal zapomniany świt.

15

Kiedy obudziłem się rano, już jej nie było. Poczułem w okolicach żołądka ostre ukłucie czegoś, co przypominało głód. Zadzwonił stojący przy łóżku telefon.

– Mówi Betty Jo.

– Masz bardzo pogodny głos – powiedziałem. – Boleśnie pogodny.

– To ty na mnie tak działasz. Poza tym mój redaktor chce, żebym napisała duży artykuł o sprawie Chantry’ego. Daje mi tyle czasu, ile będę potrzebować. Jedyny szkopuł polega na tym, że mogą go nie zamieścić.

– Dlaczego?

– Francine Chantry telefonowała z samego rana do pana Brailsforda. To właściciel gazety. W jego gabinecie ma się więc odbyć kolegium redakcyjne. Mnie tymczasem kazano węszyć dalej. Masz jakieś sugestie?

– Spróbuj w muzeum. Weź ze sobą fotografię obrazu. Może znajdziesz tam kogoś, kto będzie mógł zidentyfikować modelkę. A jeśli będziemy mieli dużo szczęścia, modelka powie nam, kto go namalował.

– Właśnie to zamierzałam zrobić.

– To dobrze o tobie świadczy. Zniżyła nagle głos.

– Lew?

– Co?

– Nic. To znaczy, nie masz chyba nic przeciw temu, że pierwsza o tym pomyślałam? No, bo… jesteś starszy niż ja i mniej wyzwolony.

– Nie przejmuj się – powiedziałem. – Pewnie spotkamy się w muzeum. Znajdziesz mnie wśród starych mistrzów.

– Nie zraniłam twoich uczuć, prawda?

– Wręcz przeciwnie. Nigdy nie czułem się lepiej. Odkładam teraz słuchawkę, zanim je zranisz.