Выбрать главу

– Skąd pan wie, że William był przyrodnim bratem Richarda Chantry?

– Wypłynęło to w trakcie pewnej rozmowy.

– Musi pan prowadzić rozmowy dotyczące wielu spraw. – Przez chwilę stał zupełnie bez ruchu. – Nie sugeruje pan chyba, że Richard Chantry zamordował swego przyrodniego brata?

– To pańska sugestia, szeryfie. Ja dopiero dziś dowiedziałem się o śmierci Williama.

– Więc dlaczego tak się pan nią interesuje?

– Zawsze interesują mnie morderstwa. Ubiegłej nocy popełniono w Santa Teresa jeszcze jedno zabójstwo… również mające związek z rodziną Chantry’ego. Czy słyszał pan kiedyś o człowieku nazwiskiem Paul Grimes?

– Znałem go. Był nauczycielem Richarda Chantry. Grimes przez dłuższy czas mieszkał u nich. Nigdy nie byłem o nim wysokiego mniemania. Stracił posadę w szkole średniej w Copper City i ożenił się z pół-Indianką. – Szeryf ponownie splunął za siebie.

– Czy nie chce pan dowiedzieć się, w jaki sposób go zamordowano?

– Co mnie to obchodzi? – Odniosłem wrażenie, że spoczywają w nim wyzwalane w nieoczekiwanych momentach rezerwy gniewu. – Santa Teresa leży daleko poza zasięgiem mego terytorium.

– Został śmiertelnie pobity – powiedziałem. – O ile wiem, tak samo zginął William Mead. Dwa morderstwa, w dwu różnych stanach, oddalone od siebie o przeszło trzydzieści lat, ale dokonane w taki sam sposób.

– Porusza się pan na oślep – powiedział. – Ma pan bardzo mało danych.

– Więc niech mi pan ich dostarczy. Czy Paul Grimes mieszkał u państwa Chantry, kiedy zginął William Mead?

– Być może. Chyba tak. Było to w roku 1943, podczas wojny.

– Dlaczego Richard Chantry nie został powołany do wojska?

– Pracował rzekomo w kopalni miedzi, należącej do jego rodziny. Ale wątpię, czy kiedydolwiek widział ją z bliska. Siedział w domu ze swą młodą, ładną żoną i malował ładne obrazy.

– A William?

– Służył w wojsku. Przyjechał tu na urlop, by odwiedzić brata. Kiedy zginął, miał na sobie mundur.

– Czy Richard był kiedykolwiek przesłuchiwany w związku z jego śmiercią?

Szeryf przez chwilę zwlekał z odpowiedzią, kiedy zaś odezwał się w końcu, mówił z wyraźnym trudem.

– O ile wiem, nie. Rozumie pan, nie miałem wtedy wiele do gadania. Byłem jeszcze młodym zastępcą szeryfa.

– Kto prowadził śledztwo?

– Przeważnie ja. Ja znalazłem jego ciało, zresztą niedaleko stąd. – Wskazał ręką na wschód, w kierunku pustyń Nowego Meksyku. – Niech pan pamięta, że nie znaleźliśmy go od razu. Nie żył już od wielu dni i dobrały się do niego lisy. Niewiele zostało z jego twarzy. Nie byliśmy nawet pewni, czy zginął z rąk ludzkich, dopóki nie sprowadziliśmy lekarza specjalisty z Tucson. Wtedy było już za późno, by wiele zdziałać.

– Co by pan zrobił, gdyby miał pan szansę?

Szeryf znów znieruchomiał, jakby wsłuchiwał się w niedostępne dla moich uszu odgłosy z przeszłości. Miał pół-przymknięte oczy i zdawało się, że patrzy w przestrzeń.

– Zrobiłbym wszystko tak samo – oświadczył w końcu gniewnie, z nienaturalną pewnością siebie. – Nie wiem, do czego pan zmierza. Nie mam pojęcia, po co właściwie z panem rozmawiam.

– Ponieważ jest pan uczciwym człowiekiem i coś pana niepokoi.

– Ale co?

– Choćby sprawa Mildred Mead. Obawia się pan, czy się jej coś nie przytrafiło.

– Nie przeczę – przyznał, wciągając głęboko powietrze.

– Wydaje mi się też, że nadal nie dają panu spokoju te znalezione na pustyni zwłoki.

Spojrzał na mnie czujnie, ale nic nie odpowiedział.

– Czy jest pan pewien, że były to zwłoki jej syna, Williama? – spytałem.

– Absolutnie pewien.

– Znał go pan?

– Nie bardzo dobrze. Ale miał przy sobie dokumenty.

Ponadto sprowadziliśmy z Tucson Mildred. Byłem na miejscu, kiedy identyfikowała zwłoki. – Znów zapadł w typowe dla siebie milczenie.

– Czy Mildred zabrała z sobą zwłoki do Tucson?

– Chciała. Ale władze wojskowe zdecydowały, że kiedy skończymy sekcję, ciało należy wydać żonie Meada. Zapakowaliśmy więc jego żałosne szczątki do zapieczętowanej trumny i odesłaliśmy je do żony, która mieszkała w Kalifornii. Z początku nikt z nas nie wiedział, że w ogóle miał żonę. Był żonaty od niedawna. Podobno wziął ślub już po wstąpieniu do armii… tak mówił mi jego przyjaciel.

– Tutejszy przyjaciel?

– Nie. Kolega z wojska. Zapomniałem jego nazwiska – coś jakby Wilson czy Jackson. Tak czy owak bardzo lubił Meada, więc wybłagał urlop, żeby tu przyjechać i pomówić ze mną o nim. Ale niewiele mógł mi powiedzieć. Tyle tylko, że Mead miał w Kalifornii żonę i syna. Zamierzałem pojechać tam i zobaczyć się z nimi, ale władze okręgu nie chciały mi przyznać zwrotu kosztów. Kolega Meada z wojska został w pośpiechu wysłany na front i nigdy go już odtąd nie widziałem, choć później, już po wojnie, przysłał mi pocztówkę ze szpitala dla inwalidów w Kalifornii. W każdym razie nigdy nie doprowadziłem śledztwa do końca. – Usłyszałem w jego głosie lekki ślad wyrzutów sumienia.

– Nie rozumiem, dlaczego nie przesłuchano Richarda Chantry?

– To bardzo proste. Chantry opuścił granice stanu jeszcze przed znalezieniem zwłok. Starałem się sprowadzić go tu z powrotem – rozumie pan, nie twierdzę bynajmniej, że był winny – ale przełożeni nie poparli mnie w tej sprawie. Rodzina Chantrych miała jeszcze wielkie wpływy polityczne i ich nazwisko nie zostało wcale wspomniane. Nie ogłoszono nawet, że Mildred Mead była jego matką.

– Czy stary Felix Chantry żył jeszcze w roku 1943?

– Nie. Umarł rok wcześniej.

– Kto prowadził kopalnię miedzi?

– Facet nazwiskiem Biemeyer. Nie był jeszcze oficjalnie głową firmy, ale o wszystkim decydował.

– I on zadecydował, że nie należy przesłuchiwać Richarda Chantry?

– Skąd mogę to wiedzieć?

Mówił teraz innym głosem. Zaczął kłamać lub zatajać prawdę. Podobnie jak każdy szeryf w każdym okręgu kraju musiał mieć swoje polityczne zobowiązania i nienaruszalne tajemnice.

Chciałem go spytać, kogo usiłuje osłaniać, ale zrezygnowałem. Byłem daleko od własnego terenu, wśród ludzi, których nie znałem i nie mogłem w pełni zrozumieć, a w powietrzu unosiła się zapowiedź nieoczekiwanych kłopotów.

21

Szeryf pochylił się ku mnie lekko, jakby chciał podsłuchać moje myśli. Stojąc tak nieruchomo przypominał mi groźnego, szykującego się do ataku jastrzębia.

– Byłem z panem szczery – powiedział. – Ale pan ukrywa wszystko przede mną. Nie dowiedziałem się nawet, kogo pan reprezentuje.

– Biemeyera – odparłem.

Szeryf uśmiechnął się szeroko nie pokazując zębów.

– Żartuje pan sobie ze mnie.

– Nie. Mówię poważnie. Ta dziewczyna jest jego córką. Jego uśmiech, nie przechodząc żadnej wyraźnej zmiany, przeobraził się nagle w grymas zaskoczenia i lęku. Chyba zdał sobie sprawę, że odkrywa swe uczucia. Rozluźnił mięśnie twarzy, jakby rozprostowywał zaciśniętą pięść, i nadał jej wyraz obojętności. Tylko jego bystre szare oczy pozostały czujne i wrogie. Wskazał kciukiem stojącą za plecami górę.

– Więc dziewczyna, którą pan tam zostawił, jest córką Biemeyera?

– Zgadza się.

– Czy nie wie pan, że jest właścicielem większości akcji kopalni miedzi?

– Wcale tego nie ukrywa – odparłem.

– Ale dlaczego nic mi pan nie mówił?

Niełatwo mi było odpowiedzieć na to pytanie. Być może wyobrażałem sobie, że Doris ma szanse znaleźć szczęście w świecie tak bardzo odległym od świata jej rodziców, przynajmniej na pewien czas. Ale ten świat również należał do Biemeyera.