Выбрать главу

– Nie – odparł. – Nie ma takiego miejsca. Żądam, ab4 uszanował pan nienaruszalność mego domu. Jeśli nie chce pan tego zrobić, może pan iść do wszystkich diabłów.

Nawet szklanka w jego ręku nie była już nieruchomas Zakołysał nią, wykonując wymowny gest, i wylał nieco alkoholu na wypolerowaną podłogę. Pani Biemeyer wyrosła zza jego pleców, jakby wylewanie alkoholu stanowiło w tej rodzinie ustalony sygnał. W głębi, ukryta częściowo stała nieruchoma i milcząca Doris.

– Myślę, że powinieneś z nim porozmawiać, Jack – powiedziała Ruth Biemeyer. – Sporo przeszliśmy w ciągu tych ostatnich dni. I to, że udało nam się je przeżyć, zawdzięczamy w dużym stopniu panu Archerowi.

Miała na sobie wieczorową suknię. Jej twarz była spokojna i pogodna, ale głos zdradzał rezygnację. Przyszło mi do głowy, że zawarła pewnego rodzaju układ z siłami, które jej zdaniem kierowały losem: jeśli Doris wróci, ja wytrzymam z Jackiem. No cóż, Doris była na miejscu i stała w głębi jak posąg Chirico.

Biemeyer nie zdobył się na podjęcie sporu. Nie pokazał nawet po sobie, że słyszał słowa żony. Odwrócił się po prostu na pięcie i poprowadził mnie do swego gabinetu. Kiedy mijaliśmy Doris, posłała mi lekki, pojednawczy uśmiech. W jej oczach malowały się lęk i czujność.

Biemeyer usiadł za biurkiem, pod fotografią swej kopalni miedzi. Postawił szklankę na blacie i odwrócił się wraz z krzesłem w moim kierunku.

– No dobrze. Czego pan znowu chce?

– Szukam dwóch kobiet. Myślę, że mogą być w tej chwili razem. Jedną z nich jest Betty; Betty Jo Siddon.

Biemeyer pochylił się do przodu.

– Ta reporterka kroniki towarzyskiej? Nie chce pan chyba mi wmawiać, że ona też zaginęła?

– Zaledwie dziś wieczorem. Ale niewykluczone, że grozi jej niebezpieczeństwo. Pan może mi pomóc ją znaleźć.

– Nie wiem jak. Nie widziałem jej od tygodni. Rzadko bywamy na przyjęciach.

– Nie zaginęła na przyjęciu, panie Biemeyer. Nie jestem pewien, co się stało, ale myślę, że pojechała do jednego z tutejszych zakładów dla rekonwalescentów i została uprowadzona. Tak w każdym razie brzmi moja robocza hipoteza.

– Co mogę w tej sprawie zrobić? Nigdy w życiu nie byłem w takim zakładzie. – Spojrzał na mnie wzrokiem stuprocentowego mężczyzny i sięgnął po swój cocktail.

– Panna Siddon poszukiwała Mildred Mead. Zaciśnięta na szklance ręka Biemeyera drgnęła gwałtownie; część napoju wylała mu się na spodnie.

– Nigdy o niej nie słyszałem – powiedział bez przekonania.

– Ją właśnie przedstawia obraz, którego poszukuję. Musiał pan ją poznać.

– W jaki sposób? – spytał. – Nie widziałem tej kobiety nigdy w życiu. Niech pan powtórzy to nazwisko.

– Mildred Mead. Kiedyś, dość dawno temu, kupił jej pan dom w Kanionie Chantry’ego. To bardzo hojny dar dla kobiety, której, jak pan twierdzi, nie widział pan nigdy w życiu. Nawiasem mówiąc pańska córka, Doris, wylądowała w tymże domu przedwczoraj wieczorem. Został przejęty przez jakąś komunę. Mildred sprzedała im dom już kilka miesięcy temu i przeniosła się tutaj. Niech mi pan i tylko nie mówi, że nic pan o tym nie wiedział.

– Nic panu nie mówię.

Jego twarz nabrała barwy jaskrawej czerwieni. Gwałtownie wstał z miejsca. Myślałem, że rzuci się na mnie. Zamiast tego wybiegł z pokoju.

Przypuszczałem, że to już koniec naszej wymiany zdań. Ale wrócił z drinkiem w ręku i znów zasiadł naprzeciw mnie. Na twarzy wystąpiły mu tymczasem blade plamy.

– Czy pan prowadził dochodzenie na mój temat?

– Nie.

– Nie wierzę panu. Skąd pan wie o Mildred Mead?

– Jej nazwisko było wymieniane w Arizonie razem z pańskim.

– Nienawidzą mnie tam – westchnął. – Musiałem kiedyś zamknąć hutę i połowa Copper City została bez pracy.1 Wiem, jak się musieli czuć… sam pochodzę z Copper City. Przed wojną moja rodzina nie miała ani centa. Pracowałem, żeby zarobić na naukę w szkole średniej, a potem ukończyłem studia dzięki grze w futbol. Ale pewnie pan to? już wszystko wie?

Spojrzałem na niego znacząco, jakbym istotnie był o tymi poinformowany, i przyszło mi to bez trudu. Teraz już byłem.

– Czy rozmawiał pan z Mildred? – spytał.

– Nie. Nie widziałem jej.

– Jest już starą kobietą. Ale kiedyś warto było ją widzieć. Piękna dziewczyna. – Otworzył, a potem zacisnął pustą dłoń i wypił łyk cocktailu. – Kiedy wreszcie ją zdobyłem, wszystko nabrało na jakiś czas sensu – i praca, i przeklęte mecze futbolowe, w czasie których o mało nie połamano mi kości. Ale teraz jest już stara. W końcu się zestarzała.

– Czy przebywa w tym mieście?

– Wie pan, że tak, bo inaczej nie zadawałby mi pan tego pytania. W każdym razie była tu. – Wyciągnął wolną rękę i objął nią moje ramię. – Tylko niech pan nie mówi Ruth. Jest obłąkańczo zazdrosna. Wie pan, jakie są kobiety.

Dostrzegłem ruch światła za otwartymi drzwiami gabinetu. Ruth Biemeyer, idąc za własnym cieniem, stanęła w progu.

– To nieprawda, że jestem obłąkańczo zazdrosna – oświadczyła. – Być może okazywałam czasem zazdrość. Ale nie masz prawa mówić o mnie w ten sposób.

Biemeyer wstał i zwrócił się ku żonie, która dzięki swym wysokim obcasom była od niego odrobinę wyższa. Jego twarz zastygła w skurczu pogardliwej nienawiści, nabierając przez to określonego wyrazu, którego dotąd na niej nie dostrzegłem.

– Pożerała cię zazdrość – powiedział. – Przez całe życie. Nie chciałaś mi stworzyć normalnego życia erotycznego, ale nie mogłaś znieść, że zapewniła mi je inna kobieta. Cholernie się starałaś, żebym z nią zerwał. A kiedy to się nie udało, wygryzłaś ją z miasta.

– Było mi wstyd za ciebie – powiedziała z kwaśną słodyczą. – Uganiałeś się za tą biedną, starą kobietą, która była tak chora i zmęczona, że ledwie trzymała się na nogach.

– Mildred nie jest taka stara. Ma więcej seksu w małym palcu niż ty w całym ciele.

– Co ty możesz wiedzieć o seksie. Potrzebowałeś matki, a nie żony.

– Żony? – Ostentacyjnie rozejrzał się po pokoju. – Nie widzę tu żadnej żony. Widzę kobietę, która zatruła mi najlepsze lata życia.

– Bo wolałeś tę starą wiedźmę.

– Nie mów o niej w ten sposób! Ich spór od samego początku był żenująco teatralny.

Mówiąc, patrzyli na mnie kątem oczu, jakbym był sędzią mającym ich oceniać. Pomyślałem o Doris i zacząłem się zastanawiać, czy i ona stanowiła widownię ich sporów.

Przypomniałem sobie jej opowieść o scenie, podczas której ukryła się w łazience, w pojemniku na brudną bieliznę, i na nowo poczułem się wściekły. Tym razem ukryłem swój gniew. Rodzice Doris dostarczali mi wielu potrzebnych informacji. W tej chwili oboje patrzyli jednak na mnie, jakby w obawie, że stracili widownię.

– Dlaczego kupiła pani ten obraz i powiesiła go na ścianie? – spytałem Ruth Biemeyer.

– Nie wiedziałam, że przedstawia Mildred Mead. Jest to dość wyidealizowany portret, a ona jest teraz pomarszczoną, starą babą. Dlaczego miałabym skojarzyć ją z tym obrazem?

– A jednak to zrobiłaś – wtrącił się Biemeyer. – Zresztą ona jeszcze wtedy była ładniejsza, niż ty w swoich najlep szych czasach. Tego właśnie nie mogłaś znieść.

– To ciebie nie mogłam znieść.

– Przynajmniej teraz otwarcie to przyznajesz. Dawniej twierdziłaś, że wszystkie konflikty wynikają z mojej winy. Ja byłem King Kongiem z Copper City, a ty delikatnym dziewczątkiem. Nie jesteś wcale taka cholernie delikatna ani zresztą dziewczęca.

– Nie – przyznała. – Stałam się gruboskórna. Inaczej nie mogłabym z tobą wytrzymać.