Выбрать главу

Była zarumieniona, może częściowo pod wpływem gniewu. Ale jej wypowiedź była chyba podyktowana jeszcze innymi bodźcami.

– Więc pani to nazywa życiem? – spytałem. – Ukrywanie morderstwa dla człowieka, którego nie widziała pani od dwudziestu pięciu lat? Spanie z takim dorosłym dzieckiem jak Rico, byle zapewnić sobie jego milczenie?

Jakby pod wpływem nagłej zmiany oświetlenia jej twarz stała się bezbarwna, a oczy pociemniały gwałtownie.

– Nikt nie ma prawa odzywać się do mnie w ten sposób!

– Niech pani lepiej się do tego przyzwyczai. Kiedy ludzie prokuratora okręgowego poprowadzą sprawę w Sądzie Wyższym, nie będą dobierać słów.

– Ta sprawa nigdy nie trafi do sądu. Nie ma żadnej sprawy. – Ale w jej oczach malował się niepokój i zmieszanie, jakby próbowała wyjrzeć poza ostrą krawędź teraźniejszości.

– Niech pani przestanie udawać. Przed dwudziestu pięciu laty został w tym domu zamordowany człowiek. Nie wiem, kto to był, ale pani zapewne wie. Rico zakopał go w oranżerii. Dziś, przy pani pomocy, wykopał jego kości i włożył je do obciążonego worka. Na nieszczęście dla was obojga złapałem go, zanim zdążył wrzucić je do morza. Czy chce pani wiedzieć, gdzie teraz są?

Odwróciła ode mnie twarz. Nie chciała wiedzieć. Nagle, jakby ugięły się pod nią nogi, usiadła na fotelu. Ukryła twarz w dłoniach i chyba próbowała się rozpłakać.

Stojąc nieruchomo wsłuchiwałem się w odgłosy jej rozpaczy. Była przystojna i bezradna, ale nie mogłem wzbudzić w sobie współczucia dla niej. Zbudowała swe życie na szczątkach umarłego i śmierć opanowała znaczną część jej osobowości.

– Gdzie są teraz te kości? – spytała, jakby nasze myśli biegły po tym samym torze.

– Ma je kapitan Mackendrick. Ma też pani przyjaciela, Rica. A Rico zaczął mówić.

Rozważała tę wiadomość. Usłyszawszy ją, stała się jakby trochę mniejsza. Ale bystrość zdecydowanie nadal lśniły w jej oczach pełnym blaskiem.

– Chyba potrafię poradzić sobie z Mackendrickiem – oświadczyła. – Jest bardzo ambitny. Nie jestem pewna, jak pójdzie mi z panem. Ale przecież pan pracuje dla pieniędzy, prawda?

– Mam tyle pieniędzy, ile mi potrzeba.

Pochyliła się do przodu, opierając na kolanach ozdobione pierścionkami dłonie.

– Mam na myśli duże pieniądze. Sumę, jakiej nie byłby pan w stanie zgromadzić przez całe życie. Nie musiałby pan już pracować.

– Kiedy ja lubię swoją pracę.

Gorycz, odbijająca się na jej twarzy, pozbawiła ją niemal całkowicie urody. Uderzyła zaciśniętymi pięściami o kolana.

– Niech pan nie robi sobie żartów. Mówię poważnie.

– Ja również. Nie potrzebuję pani pieniędzy. Ale może zechcę przyjąć łapówkę w postaci informacji.

– I co uzyskam w zamian za tę łapówkę?

– Szansę wyjścia z tego wszystkiego, o ile okaże się to możliwe.

– Więc chce pan udawać Pana Boga, co?

– Niezupełnie. Chciałbym po prostu zrozumieć, dlaczego taka kobieta jak pani, mająca wszystko, czego można zapragnąć, próbuje ukryć parszywe morderstwo.

– Nie morderstwo. To był wypadek.

– Kto popełnił ten wypadek?

– Nie wierzy mi pan, prawda?

– Nie powiedziała pani jeszcze nic, w co mógłbym uwierzyć lub nie. Wiem tylko, że oboje wykopaliście te kości i że kazała pani Ricowi utopić je w morzu. Zrobiła pani głupstwo. Trzeba było zostawić je pod ziemią, w oranżerii.

– Nie podzielam pańskiego zdania. Popełniłam błąd, zlecając to Ricowi. Powinnam była sama to zrobić.

– Czyje to były zwłoki, pani Chantry? Potrząsnęła głową, jakby przeszłość osaczała ją niczym rój pszczół.

– Nie znałam tego człowieka. Przyszedł mówiąc, że chce się zobaczyć z moim mężem. Richard nie powinien był go przyjmować i w normalnych warunkach nie zrobiłby tego. Ale nazwisko tego człowieka najwyraźniej coś mu mówiło. Kazał Ricowi wpuścić go do pracowni. Kiedy zobaczyłam go ponownie, już nie żył.

– Jak się nazywał?

– Nie pamiętam.

– Czy była pani obecna, kiedy Rico z nim rozmawiał?

– Tak, w każdym razie przez jakiś czas.

– A potem, kiedy Rico zakopywał ciało?

– Owszem, wiedziałam o tym. Ale nie byłam przy tym obecna.

– Rico twierdzi, że pani wydała mu to polecenie.

– Chyba w pewnym sensie to zrobiłam. Przekazałam mu życzenie męża.

– Gdzie znajdował się pani mąż podczas tego pogrzebu?

– Pisał w pracowni swój pożegnalny list. To dziwne – dodała po chwili. – Często zapowiadał, że odejdzie w taki sposób. Zostawiając za sobą wszystko, zaczynając nowe, nieskrępowane życie. I kiedy nadarzyła się okazja, tak właśnie postąpił.

– Czy wie pani, dokąd odszedł?

– Nie. Nie komunikował się ze mną od tej pory. Ani z nikim innym, o ile wiem.

– Myśli pani, że żyje?

– Mam nadzieję, że tak. Był… jest w końcu wielkim człowiekiem.

Pozwoliła sobie na kilka łez. Próbowała odzyskać stracony teren, odbudowując czuły mit Chantry’ego z nowych i starych elementów, które akurat miała pod ręką.

– Dlaczego zabił tego mężczyznę w brązowym ubraniu?

– Nie wiem, czy go zabił. Mógł to być wypadek.

– Czy tak utrzymywał pani mąż?

– Nie wiem. Nie mówiliśmy o tym. Napisał ten list i odszedł.

– Więc nie orientuje się pani, jak i dlaczego zabity został ten mężczyzna?

– Nie mam pojęcia.

– I mąż niczego pani nie wyjaśniał?

– Nie. Richard opuścił dom w takim pośpiechu, że nie było czasu na wyjaśnienia.

– Ja słyszałem co innego, proszę pani. Rico twierdzi, że oboje z mężem rozmawialiście przez jakiś czas z tym człowiekiem w brązowym ubraniu w pracowni. O czym rozmawialiście?

– Nie przypominam sobie, żebym uczestniczyła w rozmowie.

– Ale Rico pamięta.

– On kłamie.

– Większość mężczyzn ucieka się do kłamstwa w krytycznej sytuacji. Podobnie zresztą jak większość kobiet.

Zaczynała tracić pewność siebie, której miejsce zajmował znów stopniowo gniew.

– Czy mógłby mi pan zaoszczędzić tych swoich uogólnień? Sporo przeżyłam w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin i wysłuchiwanie moralnych maksym miernego prywatnego detektywa przekracza moje siły.

Mówiła podniesionym głosem i wyglądała na osobę udręczoną.

– Przeżyła pani sporo w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat – powiedziałem. – Sytuacja będzie się pogarszać, o ile nie zrobi pani czegoś, co zakończy tę sprawę.

Przez chwilę siedziała pogrążona w milczeniu, wpatrując się w nie pogrzebaną przeszłość.

– Jak ją zakończyć? – spytała wreszcie.

– Niech mi pani powie, co naprawdę się wydarzyło i dlaczego?

– Już to zrobiłam.

– Nie, proszę pani. Opuściła pani niektóre najważniejsze szczegóły. Kim był mężczyzna w brązowym ubraniu i dlaczego się tu zjawił. To, że przyszedł tu dwukrotnie i że za drugim razem – wtedy kiedy został zabity – przyprowadził z sobą kobietę i małego chłopczyka. Również informację, jaką przekazała pani Ricowi – że mężczyzna przeszedł wylew i umarł właściwie przypadkowo.

Znów siedziała, przeżuwając te informacje, jak ktoś, kto przechodzi skrócony proces starzenia się. Nie próbowała zamykać na nie oczu czy odpychać je od siebie. W pewnym sensie miałem wrażenie, że oczekiwała na tę chwilę.

– Więc Rico sporo wam powiedział – stwierdziła.

– Gadał przez cały czas. Wybrała pani sobie kiepskiego partnera do spisku.