Выбрать главу

– Nie wybierałam go. Po prostu był na miejscu. – Przyjrzała mi się dokładnie, jakby zastanawiając się, czy mógłbym zająć w jej życiu miejsce Rica. – Nie miałam wyboru.

– Zawsze jest jakieś wyjście.

Pochyliła swą kształtną głowę i przesunęła dłonią po włosach, gestem, który wyrażał głęboką depresję.

– Łatwo tak mówić. Trudniej wprowadzić tę maksymę w czyn.

– Teraz też może pani wybierać – powiedziałem. – Może pani udzielić mi pomocy…

– Przecież to robię.

– Owszem. Ale ukrywa pani część prawdy. Może pani pomóc mi wyjaśnić tę sprawę. Jeśli pani to zrobi, postaram się maksymalnie pójść pani na rękę.

– Nie potrzebuję pańskiej łaski. – Ale śledziła uważnie moją twarz, próbując z niej odczytać dokładny sens tego, co powiedziałem.

– Popełniłaby pani błąd próbując dalej kryć swego męża. Mogłaby pani zostać oskarżona o udział w morderstwie.

– To nie było morderstwo. To był wypadek. Ten mężczyzna był w fatalnej formie. Mój mąż mógł go popchnąć czy uderzyć. Ale nie miał zamiaru go zabijać.

– Skąd pani wie?

– Sam mi powiedział. Nie kłamał.

– Czy powiedział pani, kim był ten człowiek?

– Tak.

– Jak się nazywał?

Szybko, z roztargnieniem, potrząsnęła głową.

– Nie pamiętam. Po prostu jakiś człowiek, którego mąż poznał w wojsku. Był ranny na Pacyfiku i spędził kilka lat w szpitalu dla inwalidów wojennych. Kiedy go w końcu wypisali, przyjechał tu, żeby zobaczyć się z mężem. Chyba słyszał, że Richard odniósł sukces jako malarz, i przyjechał, chcąc grzać się w blasku jego sławy.

– Kim byli ta kobieta i ten chłopczyk?

– Jego żoną i synem. Przyprowadził ich za drugim razem, żeby poznali mojego męża.

– Czy zdawali sobie sprawę, że pani mąż go zabił?

– Nie wiem. Nie jestem nawet pewna, czy tak naprawdę było.

– Ale przyjęła pani taką wersję?

– Owszem. Musiałam. Czekałam na wiadomość od tej kobiety. Tygodniami nie mogłam spać. Ale nigdy się do mnie nie zgłosiła. Czasem zastanawiam się, czy cały epizod nie rozegrał się w mojej wyobraźni.

– Kości, które wykopał Rico, nie są wytworem wyobraźni.

– Wiem. Mam na myśli tę kobietę i chłopca.

– Co się z nimi stało?

– Po prostu odeszli… nie wiem dokąd. A ja dalej żyłam własnym życiem, najlepiej jak umiałam.

W głosie pani Chantry wyczułem litość nad sobą samą; spojrzenie jej oczu było jednak chłodne i podejrzliwe. Ze względu na moją obecność starała się panować nad sobą, ale poza, w jakiej siedziała, wyrażała przede wszystkim rezygnację.

Morze pod nami jęczało, grzmiało i pełzało jak nieboszczyk, próbujący niezdarnie powrócić do życia. Wzdrygnąłem się. Pani Chantry dotknęła mego kolana ostrymi paznokciami.

– Zimno panu?

– Chyba tak.

– Mogłabym włączyć ogrzewanie.

Towarzyszący temu zdaniu uśmiech zabarwiał je dwuznacznością, ale był wyraźnie wymuszony.

– Będę już szedł, proszę pani.

– A ja zostanę tu zupełnie sama.

Wydała przesadne, żartobliwe westchnienie, którego ostatnie tony nosiły piętno prawdziwej rozpaczy. Zaczynała chyba zdawać sobie sprawę z ogromu swej samotności.

– Niedługo będzie pani miała gości. Zaplotła dłonie i ścisnęła je kurczowo.

– Myśli pan o policjantach, prawda?

– Może pani spodziewać się rano wizyty Mackendricka… chyba żeby przyszedł wcześniej.

– Myślałam, że zamierza mi pan pomóc? – powiedziała cicho.

– Zrobię to, jeśli da mi pani szansę. Nie powiedziała mi pani wszystkiego. A niektóre z pani informacji nie są prawdziwe.

Spojrzała na mnie z oburzeniem, ale jej gniew był kontrolowany i starannie odmierzony.

– Nie kłamałam.

– Może nieświadomie. Kiedy żyje się przez dwadzieścia pięć lat nierzeczywistym życiem, można stracić poczucie rzeczywistości.

– Chce pan powiedzieć, że jestem obłąkana?

– Raczej to, że okłamuje pani nie tylko mnie, ale i siebie.

– W czym pana okłamałam?

– Powiedziała pani, że zabity mężczyzna był przyjacielem pani męża z wojska. Przypadkowo wiem, że Chantry nigdy nie służył w armii. Taka nieścisłość stawia całą pani opowieść pod znakiem zapytania.

Zaczerwieniła się, przygryzła dolną wargę i spojrzała na mnie wzrokiem schwytanego na gorącym uczynku złodzieja.

– Wyraziłam się nieściśle. Chciałam powiedzieć, że kiedy się poznali, ten zabity mężczyzna był w wojsku. Ale Richard oczywiście nie.

– Czy chce pani wprowadzić do swej historii jakieś inne poprawki?

– Jeśli pan mi powie, gdzie się pomyliłam.

– To nie jest śmieszne, proszę pani – powiedziałem w nagłym paroksyzmie wściekłości. – Kilka osób straciło już życie. Innym zagraża niebezpieczeństwo.

– Nie z mojej strony. W życiu nie zrobiłam nikomu krzywdy.

– Po prostu stała pani biernie obok.

– Nie z wyboru. – Starała się nadać sobie wyraz pełen godności, ale bez większego powodzenia. – Nie wiem, co zaszło między Richardem a tym zabitym mężczyzną. Nie mam w istocie pojęcia, jak układały się ich stosunki.

– Mówiono mi, że pani mąż miał skłonności biseksualne.

– Naprawdę? Pierwszy raz o tym słyszę.

– Czy chce pani powiedzieć, że ich nie miał?

– Jakoś nigdy nie było o tym mowy. Dlaczego wydaje się to panu takie ważne?

– Może stanowić zasadniczy element całej sprawy.

– Wątpię. Richard nie przywiązywał większej wagi do spraw seksu. Jego malarstwo podniecało go znacznie bardziej niż ja.

Zrobiła żałosną minę, zerkając na mnie równocześnie, by zbadać jej efekt. Nie wiem dlaczego, ale spotęgowała tym jeszcze mój gniew. Miałem już dość tej kobiety i jej kłamstw – może też dość jej prawd. Siedziałem tu i wymieniałem z nią okrągłe zdania, podczas gdy kobieta, na której mi naprawdę zależało, zagubiona była wśród niebezpieczeństw nocy.

– Czy wie pani, gdzie jest Betty Siddon? Potrząsnęła swą srebrną głową.

– Niestety, nie wiem. Czy Betty Jo coś się stało?

– Poszła szukać Mildred Mead i sama gdzieś zaginęła. Może wie pani, gdzie mogę znaleźć Mildred?

– Nie. Nie wiem. Telefonowała do mnie przed kilku miesiącami, zaraz po przyjeździe do miasta. Ale nie chciałam się z nią spotkać. Nie chciałam budzić wszystkich dawnych wspomnień.

– W takim razie nie powinna pani była wykopywać tych kości – powiedziałem.

Zaklęła gwałtownie, posyłając mnie do wszystkich diabłów. Ale życzenie to zabrzmiało fałszywie, jakby kierowała je właściwie pod własnym adresem. Szary cień nienawiści do siebie spadł jak woalka na jej twarz. Zakryła ją dłońmi.

– Po co je pani wykopywała? – spytałem. Milczała przez dłuższą chwilę.

– Po prostu wpadłam w panikę – wyznała wreszcie, nie odejmując rąk od twarzy.

– Dlaczego?

– Bałam się, że przeszukają dom i będę odpowiadać za śmierć tego człowieka.

Obserwowała mnie przez palce, jakby już znajdowała się za kratami.

– Czy ktoś groził, że panią zadenuncjuje?

Nie odpowiedziała. Uznałem to za potwierdzenie.

– Kto to był, pani Chantry?

– Nie jestem pewna. Nie przyszła tutaj. Zatelefonowała ubiegłej nocy, grożąc, że powie policji wszystko, co wie. Myślę, że była to ta kobieta, która przyszła tu z małym chłopczykiem w dniu śmierci tego człowieka.

– Czego od pani chciała?

– Pieniędzy. – Opuściła dłonie; jej usta były skrzywione, w oczach malowała się wrogość.

– Ile?

– Nie określiła dokładnie sumy. Chyba sporo.

– Kiedy ma je pani jej wręczyć?