Выбрать главу

– Jutro. Powiedziała, że zadzwoni jutro i żebym zebrała do tego czasu, ile mogę.

– Zamierza pani to zrobić?

– Zamierzałam. Ale teraz nie miałoby to sensu, prawda? Chyba, że udałoby mi się dogadać jakoś z panem.

Wsunąwszy dłonie we włosy, uniosła podbródek i trzymała oburącz swą głowę, jakby było to dzieło sztuki, które gotowa jest zastawić lub sprzedać.

– Zrobię, co będę mógł – powiedziałem. – Ale nie uda się pani pozbyć Mackendricka. Jeśli pomoże mu pani zamknąć dochodzenie, będzie wdzięczny. Myślę, że powinna się pani z nim zaraz porozumieć.

– Nie. Potrzebuję czasu do namysłu. Poczeka pan do rana?

– Poczekam, pod jednym warunkiem. Niech pani nie robi żadnych nie przemyślanych kroków.

– Chodzi o to, żebym nie uciekła?

– Albo nie popełniła samobójstwa.

Krótkim, gniewnym ruchem potrząsnęła głową.

– Zamierzam zostać na miejscu i walczyć. Mam nadzieję, że będzie pan po mojej stronie.

Nie podjąłem żadnych zobowiązań. Wstając, by ruszyć do wyjścia, miałem wrażenie, że z pokrytych cieniem ścian patrzą na mnie oczy wiszących tam portretów Chantry’ego. Pani Chantry odprowadziła mnie do drzwi.

– Proszę, niech pan nie sądzi mnie zbyt surowo. Wiem, że sprawiam wrażenie osoby do gruntu zepsutej. Ale naprawdę, robiąc różne rzeczy lub powstrzymując się od ich zrobienia, nie miałam właściwie wyboru. Moje życie nie było łatwe, nawet przed zniknięciem męża. A od tego momentu stało się czymś w rodzaju plugawego piekła.

– Z Riciem.

– Tak. Z Riciem. Powiedziałam już, że nie miałam wyboru.

Stała blisko mnie, przysłoniwszy czujne oczy rzęsami, jakby zamierzała dokonać kolejnego niefortunnego wyboru.

– Przeszło trzydzieści lat temu zamordowany został w Arizonie młody żołnierz nazwiskiem William Mead – powiedziałem. – Był nieślubnym synem Felixa Chantry’ego i Mildred Mead, czyli przyrodnim bratem pani męża.

Zareagowała na to w taki sposób, jakbym ją uderzył, a ona zamierzała się rozpłakać. Uniosła brwi i opuściła dolną wargę. Odsłoniła na chwilę twarz. Ale nie powiedziała ani słowa.

– Pani mąż wyjechał z Arizony zaraz potem i istniało podejrzenie, że to on zabił Williama Meada. Czy tak było?

– Ależ skąd? Jaki miałby powód?

– Miałem nadzieję, że pani mi to powie. Czy nie łączył pani kiedyś z Williamem bliższy związek?

– Nie. Oczywiście, że nie.

Ale jej zaprzeczenie nie brzmiało przekonująco.

34

Zostawiłem ją samą i pojechałem wzdłuż nadbrzeża na południe. Nadal panował dosyć duży ruch. Nie było jeszcze tak późno, ale czułem się zmęczony. Długa, właściwie bezprzedmiotowa rozmowa z panią Chantry pozbawiła mnie resztek energii. Wstąpiłem do swego motelu w nadziei, że może zastanę tam jakąś wiadomość od Betty.

Nie było jej. Otrzymałem natomiast informację, że Paola Grimes czeka na mój telefon w hotelu Monte Christo. Nie bez trudności dodzwoniłem się w końcu do centrali i poprosiłem o połączenie z jej pokojem. Podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.

– Halo?

– Mówi Archer.

– Najwyższy czas. – Jej głos był oschły i gniewny. – Matka mówiła, że dała panu dla mnie pieniądze. Pięćdziesiąt dolarów. Są mi potrzebne. Nie mogę się bez nich wyprowadzić z tej zapchlonej dziury, a w dodatku moja furgonetka nie chce zapalić.

– Zaraz ci przyniosę te pieniądze. Próbowałem je doręczyć już wcześniej.

– Trzeba było zostawić w recepcji.

– Nie w tej recepcji. Do zobaczenia, Paola.

Kiedy podjechałem pod hotel, czekała na mnie w hallu. Zauważyłem, że uczesała włosy, umyła twarz i odświeżyła makijaż. Była jednak smutna i nie pasowała do rozkwitających w nocy dziewcząt i ich adoratorów.

Wręczyłem jej pięćdziesiąt dolarów. Policzyła je, zwinęła i wsunęła za stanik.

– Wystarczy na rachunek hotelowy? – spytałem.

– Chyba do dziś wystarczy. Nie wiem, co będzie jutro. Policja nie pozwoliła mi opuszczać miasta, ale nie chce wypłacić mi nawet części pieniędzy ojca. Miał przy sobie sporo gotówki.

– Odzyskasz ją… albo twoja matka.

– A może moje prawnuki? – powiedziała z goryczą. – Nie ufam glinom i nie lubię tego miasta. Nie lubię tutejszych ludzi. Zabili mojego ojca i boję się, że teraz zabiją mnie.

Jej lęk był zaraźliwy. Idąc za spojrzeniem Paoli zacząłem widzieć wnętrze hallu tak, jak widziała je ona – jako poczekalnię, w której przetrzymywano zagubione dusze przez jedną, nigdy nie kończącą się noc.

– Kto zabił twojego ojca?

Potrząsnęła głową i czarne włosy opadły na jej twarz jak wieczorny zmierzch.

– Nie chcę o tym rozmawiać. Nie tutaj.

– Moglibyśmy pomówić w twoim pokoju.

– Nie, mowy nie ma. – Rzuciła mi pełne obsesyjnego lęku spojrzenie, wyglądając spod swych włosów jak zaszczute zwierzę. – W pokoju może być podsłuch. To jeden z powodów, dla których nie mogę w nim wytrzymać.

– Któż by go założył?

– Może policja. Może mordercy. Co za różnica? Wszyscy są siebie warci.

– Więc wyjdźmy i usiądźmy w moim wozie.

– Nie, dziękuję.

– No, to chodźmy się przejść, Paola.

Ku memu zaskoczeniu wyraziła zgodę. Wyszliśmy z hotelu i wmieszaliśmy się w tłum przechodniów. Stojące rzędem po drugiej stronie ulicy palmy potrząsały liśćmi nad pustymi kioskami, w których odbywały się co tydzień kiermasze sztuki. Poza nimi załamywały się, wznosiły i cofały fosforyzujące, białe fale, jakby powierzono im niewykonalne zadanie polegające na odmierzaniu czasu i przestrzeni.

Szliśmy dalej po chodniku i napięcie Paoli zaczęło stopniowo słabnąć. Nasze kroki zdawały się dostosowywać do naturalnego rytmu morza. Nad nami otwarło się niebo, skąpo oświetlone światłem nisko zawieszonego nad horyzontem księżyca. Paola dotknęła mojego ramienia.

– Pytałeś, kto zabił mojego ojca.

– Owszem.

– Chcesz się dowiedzieć, co o tym myślę?

– Tak.

– No, więc powtarzałam sobie w myślach wszystko, co mówił mój ojciec. On wierzył, że Richard Chantry żyje i mieszka tu, w Santa Teresa, pod zmienionym nazwiskiem. Był też przekonany, że to Chantry malował ten portret Mildred Mead. Ja też tak sądziłam, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. Nie twierdzę, że znam się ha tym równie dobrze, jak ojciec, ale miałam wrażenie, że to Chantry.

– Czy jesteś pewna, że ojciec mówił szczerze, Paola? Za obraz Chantry’ego mógł wziąć przecież o wiele więcej.

– Wiem o tym i on też zdawał sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego starał się dowieść jego autentyczności. W ciągu ostatnich dni swego życia usiłował odszukać Chantry’ego i udowodnić, że to jego obraz. Odnalazł nawet Mildred Mead, która mieszka teraz w tym mieście. Była ulubioną modelką Chantry’ego, choć oczywiście nie pozowała do tego portretu. Jest już starą kobietą.

– Widziałaś ją? Kiwnęła głową.

– Ojciec zaprowadził mnie do niej na kilka dni przed śmiercią. Przyjaźniła się w Arizonie z moją matką i znałam ją, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Ojciec myślał pewnie, że moja obecność rozwiąże jej język. Ąle Mildred nie powiedziała tego dnia wiele.

– Gdzie ona mieszka?

– W osiedlu takich małych domków. Właśnie się wprowadzała. Zdaje się, że nazywa się to Magnolia Court. W środku rośnie wielka magnolia.

– Tu, w Santa Teresa?

– Tak, w samym centrum. Twierdzi, że wynajęła ten domek, bo nie może już dużo chodzić. Nie chciała też dużo mówić.

– Dlaczego?

– Chyba się bała. Mój ojciec wypytywał ją o Richarda Chantry. Czy żyje, czy nie. I czy to on namalował ten portret. Ale nie chciała o nim rozmawiać. Oświadczyła, że nie widziała go od przeszło trzydziestu lat i ma nadzieję, że dawno nie żyje. Wydawała się bardzo rozgoryczona.