– Co to za misja? – spytałem.
– Przepraszam cię, Lew, ale to tajemnica.
Pani Johnson otworzyła kuchenne drzwi i wyszła na dziedziniec.
– Wynoście się stąd! – zawołała, podnosząc głos, który przypominał teraz wiejący w czasie burzy wiatr. – Nie macie prawa mnie nachodzić. Jestem niewinną kobietą, która trafiła na niewłaściwego mężczyznę. Powinnam była dawno od niego odejść i zrobiłabym to, gdyby nie chłopiec. Żyłam przez dwadzieścia pięć lat z obłąkanym pijakiem. Jeśli myślicie, że to żadna sztuka, to spróbujcie kiedyś sami.
– Niech pani się zamknie! – przerwała jej ostro Betty. – Wczoraj w nocy wiedziała pani, że jestem na waszym strychu. Sama namówiła mnie pani, żebym tam poszła. Zostawiła mnie pani z nim przez całą noc i nie kiwnęła palcem, żeby mi pomóc. Więc niech się pani zamknie.
Twarz pani Johnson zaczęła wykręcać się i poruszać, jak bezkształtne zwierzę morskie, uciekające przed nieprzyjacielem, a może przed realną rzeczywistością. Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni, starannie zamykając drzwi.
Betty ziewnęła głęboko; oczy jej łzawiły.
– Nic ci nie jest? – spytałem, obejmując ją ramieniem.
– Zaraz mi przejdzie. – Ziewnęła ponownie, a po chwili po raz trzeci. – Wygarnęłam tej babie prawdę i od razu poczułam się lepiej. To jedna z tych żon, które mogą patrzeć, jak mężczyzna popełnia morderstwo, i nie czuć absolutnie nic. Nic, prócz własnej wyższości moralnej. Przez całe życie ukrywała prawdę. Uważała, że ocali wszystko, zachowując pozory. Ale nic nie ocaliła. Wszystko się rozsypało, zginęli niewinni ludzie, a ona biernie stała obok. Ja też o mało nie zostałam zabita.
– Przez Chantry’ego? Kiwnęła głową.
– Ta kobieta nie ma dość odwagi, by realizować własne marzenia. Usuwa się w cień i pozwala mężczyźnie robić to za nią, żeby przeżywać swe drobne, brudne, sadystyczne orgazmy.
– Naprawdę jej nienawidzisz, co?
– Tak. Nienawidzę. Bo sama jestem kobietą.
– Ale nie żywisz nienawiści do Chantry’ego, nawet po tym, co ci zrobił?
Potrząsnęła głową i jej krótkie włosy zamigotały w wieczornym świetle.
– Rzecz w tym, że mnie nie zabił. Zamierzał to zrobić. Mówił o tym nawet. Ale potem zmienił zdanie. Zamiast tego namalował mój portret. Więc jestem mu wdzięczna za to, że mnie nie zamordował i że namalował mój portret.
– Ja również.
Próbowałem ją objąć. Ale było na to jeszcze za wcześnie.
– Wiesz, dlaczego się nade mną zlitował? Skąd możesz wiedzieć? Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że mój ojciec zawiózł mnie kiedyś z wizytą do Chantry’ego? Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką?
– Pamiętam.
– No widzisz, on też to pamiętał. Nie musiałam mu przypominać. Rozpoznał mnie, choć byłam wtedy jeszcze dzieckiem. Powiedział, że moje oczy wcale się od tej pory nie zmieniły.
– Ale on się zmienił.
– I to jak. Nie martw się, Lew. Nie czuję sympatii do Chantry’ego. Po prostu cieszę się, że żyję. Bardzo się cieszę.
Powiedziałem, że ja też jestem z tego bardzo zadowolony.
– Przykro mi tylko z jednego powodu – oświadczyła. – Przez cały czas miałam nadzieję, że on jednak nie jest Chantrym. Rozumiesz? Że wszystko okaże się koszmarną pomyłką. Ale nie stało się tak. Człowiek, który namalował te obrazy, jest mordercą.
– Wiem o tym.
42
Zza rogu domu wyłonił się zdenerwowany taksówkarz Betty.
– Długo kazała mi pani czekać, panienko. Będzie pani musiała dopłacić.
Betty dała mu pieniądze. Kiedy jednak wsiadła do własnego auta, okazało się, że nie może go zapalić. Spróbowałem sam. Silnik nadal nie chciał zaskoczyć.
Podniosłem maskę. Akumulator był wyczerpany.
– Co ja teraz zrobię? Muszę coś załatwić.
– Chętnie cię zawiozę.
– Ale muszę jechać sama. Tak obiecałam.
– Komu?
– Nie mogę ci powiedzieć. Bardzo mi przykro. Miałem wrażenie, że odsuwa się ode mnie. Podszedłem bliżej i spojrzałem jej w twarz. Była teraz tylko bladym owalem, na tle którego odcinały się ciemne oczy i usta. Noc płynęła wśród wysokich, starych domów jak mętna rzeka. Bałem się, że Betty zostanie porwana przez prąd i tym razem znajdzie się poza moim zasięgiem. Dotknęła mego ramienia.
– Pożyczysz mi samochód, Lew?
– Na jak długo?
– Do jutra rana.
– Po co?
– Nie musisz mnie przesłuchiwać. Odpowiedz po prostu tak albo nie.
– Dobrze. A więc odpowiedź brzmi: nie.
– Proszę cię. To dla mnie ważne.
– Nadal odmawiam. Nie chcę przeżyć jeszcze jednej takiej nocy jak wczoraj i zgadywać, co się z tobą stało.
– W porządku. Znajdę kogoś, kto zechce mi pomóc. Ruszyła w kierunku ulicy, potykając się o krzewy. Podążyłem za nią, przerażony, że zniknie z mego pola widzenia. Na trotuarze odwróciła się do mnie.
– Czy masz zamiar pożyczyć mi ten samochód?
– Nie. Nie spuszczę cię z oczu. Jeśli wynajmiesz lub pożyczysz wóz, pojadę za tobą.
– Nie potrafisz znieść myśli, że mogłabym cię wyprzedzić, co?
– Nie. Wyprzedziłaś mnie wyraźnie wczorajszej nocy. Naraziłaś się na niebezpieczeństwo. Nie chcę, żeby się to powtórzyło. Istnieje taka cecha jak nadmiar odwagi. – Odetchnąłem głęboko. – Czy odpoczęłaś dziś trochę?
– Nie pamiętam – odpowiedziała wymijająco.
– To znaczy, że nie odpoczywałaś. Nie możesz prowadzić po nocy, kiedy jesteś niewyspana. Bóg raczy wiedzieć, na co w końcu wpadniesz.
– Bóg i Archer – powiedziała z ironią – wiedzą wszystko. Czy wy obaj nigdy się nie mylicie?
– Bóg zrobił raz błąd. Zostawił kobiecie jaja.
Betty wydała gniewny okrzyk urażonej kobiecości, który przeobraził się nagle w wybuch śmiechu. Zgodziła się w końcu wziąć, i samochód, i mnie, pod warunkiem, że pozwolę jej prowadzić wóz co najmniej przez połowę drogi. Wybrałem pierwszą zmianę.
– Dokąd jedziemy? – spytałem, zapaliwszy silnik.
– Do Long Beach. Wiesz chyba, gdzie to jest?
– Powinienem. Urodziłem się tam. Co ma się wydarzyć w Long Beach?
– Obiecałam, że nikomu nie powiem.
– Komu obiecałaś? – spytałem. – Pani Chantry?
– Skoro wszystko wiesz – wyrecytowała wyraźnie i starannie Betty – odpowiadanie na którekolwiek z twych pytań byłoby zbędne.
– A zatem chodzi o Francine Chantry. Co ona robi w Long Beach?
– Miała wypadek samochodowy.
– Jest w szpitalu?
– Nie. W lokalu o nazwie „Gilded Galleon”.
– To taki bar na nadbrzeżu. Co ona tam robi?
– Pewnie pije. Nigdy nie widziałam, żeby piła dużo, ale mam wrażenie, że jest bliska załamania.
– Dlaczego do ciebie zadzwoniła?
– Mówiła, że potrzebuje mojej rady i pomocy. Nie jesteśmy właściwie bliskimi przyjaciółkami, ale chyba nie ma nikogo, z kim byłaby bardziej zżyta. Mówiła, że chce, abym wystąpiła jako radca prawny. Zapewne, by jej pomóc wydostać się z bigosu, którego narobiła uciekając.
– Czy mówiła, dlaczego to zrobiła?
– Po prostu wpadła w panikę.
Wjeżdżając na autostradę pomyślałem, że Francine Chantry ma powody do wpadania w panikę. Mogła być pociągnięta do odpowiedzialności za ukrywanie mordercy Gerarda Johnsona, a być może również Williama Meada.
Jechałem szybko. Betty drzemała na moim ramieniu. Siedząc w pędzącym samochodzie obok śpiącej kobiety poczułem się niemal młody, jakby moje życie mogło jednak zacząć się od nowa.
Był wczesny wieczór, ale mimo sporego o tej porze ruchu, po dwóch godzinach znaleźliśmy się w Long Beach. Jak powiedziałem Betty, były to moje rodzinne strony i blask jaśniejących wzdłuż nadbrzeża świateł skojarzył mi się z dawnymi nadziejami, choć wiedziałem już, że spełniły się one tylko częściowo.