Выбрать главу

Grimes odkrył, że jest to dzieło Chantry’ego, i najwyraźniej wykorzystał tę wiadomość, szantażując panią Johnson i zmuszając ją, by kradła dla niego narkotyki. Zapewne żądał też dalszych obrazów Chantry’ego. Grimes sprzedał portret Mildred Mead pani Ruth Biemeyer, która miała własne powody, by interesować się osobą Mildred. Jak pani zapewne wie, Mildred była kochanką Biemeyera.

– Wiedzieli o tym wszyscy w całej Arizonie – przerwała’ Francine Chantry. – Ale nie wszyscy orientowali się, że Ruth Biemeyer kochała się w Richardzie, kiedy oboje byli jeszcze młodzi. Myślę, że to była główna przyczyna namówienia Jacka na przeprowadzkę do Santa Teresa.

– W każdym razie on tak twierdzi. Doprowadziło to do pewnego napięcia w stosunkach rodzinnych, które skomplikowały się jeszcze bardziej, gdy do miasta zjechała Mildred Mead. Przypuszczam, że Chantry musiał widzieć Mildred w ciągu ostatnich kilku miesięcy i pod wpływem tego spotkania namalował z pamięci jej portret.

– Nic o tym nie wiem.

– Nie widziała go pani ostatnio?

– Oczywiście że nie. – Nie patrzyła mi w oczy. Wpatrywała się w nierówną ciemność za szybą samochodu. – Nie widziałam Richarda i nie miałam od niego wiadomości od dwudziestu pięciu lat. Nie miałam pojęcia, że przebywa w mieście.

– Nawet po tym telefonie od kobiety, z którą mieszkał?

– Nie wspominała o nim. Mówiła tylko coś… o pogrzebie w oranżerii i oznajmiła, że potrzebuje pieniędzy. Obiecała, że jeżeli jej pomogę, zachowa wszystko w tajemnicy. W przeciwnym razie poda do publicznej wiadomości prawdziwą przyczynę zniknięcia mego męża.

– Dała jej pani te pieniądze?

– Nie. Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. I myślę, że lepiej byłoby, gdyby nie namalował tego portretu. Można by pomyśleć, że sam dążył do tego, by go zdemaskowano.

– Chyba nie całkiem świadomie – powiedziałem. – W każdym razie Fred robił, co mógł, by go odszukać. Niewątpliwie pożyczając ten obraz Biemeyerów miał częściowo na uwadze kwestie zawodowe. Chciał ustalić, czy może to być autentyczny Chantry. Ale kierował się też pobudkami osobistymi. Myślę, że mógł skojarzyć go z obrazem, widzianym kiedyś w swoim domu na O1ive Street. Ale nie udało mu się ustalić związku pomiędzy swym rzekomym ojcem, Johnsonem, a malarzem Chantrym. Zanim zdążył to zrobić, Johnson ukradł obraz z jego sypialni. A Biemeyerowie zatrudnili mnie, żebym go odszukał.

Betty nacisnęła lekko klakson. Zjeżdżaliśmy w głąb lądu po długiej pochyłości za Camarillo. Przed nami nie było żadnych samochodów. Zerknąłem na nią i nasze spojrzenia spotkały się.

Zdjęła prawą rękę z kierownicy i dotknęła nią ust. Zrozumiałem ten znak. Powiedziałem już więcej, niż powinienem, więc postanowiłem zamilknąć.

– To nie był jego pierwszy pamięciowy portret Mildred – odezwała się w kilka minut potem pani Chantry. – Namalował sporo innych, dawno temu, kiedy mieszkaliśmy razem. Jeden z nich przedstawiał Pietę.

Milczała przez dłuższy czas, dopóki nie znaleźliśmy się na przedmieściu Santa Teresa. Wtedy usłyszałem jej cichy płacz. Trudno było zgadnąć, czy opłakuje los Chantry’ego czy własny, czy może wreszcie dawno umarły związek, który połączył ich młode życie i zrodził jego dzieła. Spojrzawszy kątem oka na jej twarz, ujrzałem na niej łzy.

– Dokąd teraz jedziemy? – spytała Betty.

– Na komisariat.

Francine Chantry wydała krótki okrzyk, który przerodził się w cichy jęk. – Czy nie mogłabym przynajmniej spędzić tej nocy we własnym domu?

– Wstąpimy tam, jeśli pani chce, żeby pani mogła spakować walizkę. Potem, razem z pani adwokatem, powinniśmy pojechać na policję.

O wiele później obudziłem się w ciemnym łóżku, czując poranny chłód. Czułem bicie serca Betty i słyszałem jej oddech, przypominający cichy szmer letniego oceanu.

Przypomniałem sobie znacznie mniej sielankową scenę, również rozgrywającą się w sypialni. Kiedy widziałem po raz ostatni Francine Chantry, przebywała w szpitalnym pokoju z zakratowanymi oknami, pilnowana przez siedzącego za drzwiami uzbrojonego strażnika. I w uchylonych do połowy drzwiach mojej częściowo uśpionej wyobraźni ukazała się wizja innej czekającej na coś kobiety; drobnej, wątłej, siwej kobiety, która była kiedyś piękna.

Przypomniałem sobie słowo: „Pieta”. Obudziłem Betty, dotykając dłonią jej biodra. Z westchnieniem odwróciła się na drugi bok.

– Lew?

– Co to jest Pieta? Ziewnęła głęboko.

– Zadajesz najdziwniejsze pytania o najdziwniejszych porach.

– Czy to znaczy, że nie wiesz?

– Oczywiście, że wiem. Jest to tradycyjny wizerunek Matki Boskiej płaczącej nad ciałem ukrzyżowanego Syna. Dlaczego pytasz?

– Francine Chantry mówiła, że jej mąż namalował taki portret Mildred Mead. Przypuszczam, że ona była Marią?

– Tak. Widziałam ten obraz. Jest w tutejszym muzeum, ale nie wystawiają go publicznie. Uważają, że jest trochę niesmaczny, tak przynajmniej sądzą. Postać umarłego mężczyzny to autoportret Chantry’ego.

Betty ziewnęła i znów zapadła w sen. Leżałem obok patrząc, jak jej twarz wyłania się wolno w świetle brzasku. Po chwili dostrzegłem na jej skroni błękitną, pulsującą rytmicznie żyłkę, młoteczek, którego bezdźwięczne uderzenia były symbolem życia. Miałem nadzieję, że ten błękitny młoteczek nigdy się nie zatrzyma.

43

Kiedy obudziłem się drugi raz, Betty już nie było. Na stole w kuchni zostawiła mi cztery przedmioty: pudełko płatków kukurydzianych, butelkę mleka, maszynkę do golenia i tajemniczy list, który brzmiał: „Miałam dziwny sen – że Mildred Mead jest matką Chantry’ego – czy to możliwe?”

Zjadłem śniadanie i pojechałem na drugi koniec miasta do Magnolia Court. Kilkakrotnie pukałem do drzwi, ale Mildred Mead nie reagowała. Z sąsiedniego domku wyszedł jakiś stary mężczyzna i przyjrzał mi się z odległości dzielącej nasze pokolenia. W końcu sam poinformował mnie, że pani Mead – jak ją nazwał – pojechała do miasta.

– Czy nie wie pan dokąd?

– Kazała kierowcy taksówki odwieźć się do sądu. Pojechałem w ślad za nią, ale niełatwo było ją znaleźć.

Gmach sądów wraz z przyległym do niego ogrodem obejmował cały odcinek ulicy. Wkrótce doszedłem do wniosku, że przemierzając żwirowane alejki i wyłożone flizami korytarze w poszukiwaniu drobnej, starej, słabej kobiety tracę tylko czas. Wstąpiłem do biura koronera i zastałem tam Henry Purvisa. Okazało się, że Mildred odwiedziła go pół godziny wcześniej.

– Czego od ciebie chciała?

– Informacji na temat Williama Meada. Był chyba jej nieślubnym synem. Powiedziałem jej, że został pochowany na cmentarzu miejskim w Santa Teresa, i obiecałem zawieźć ją na jego grób. Ale chyba nie zainteresowała się moją propozycją. Zaczęła mówić o Richardzie Chantrym.

Twierdziła, że była kiedyś jego modelką, i koniecznie, chciała się z nim zobaczyć. Powiedziałem jej, że to niestety niemożliwe.

– Gdzie siedzi Chantry?

– Prokurator okręgowy, Lansing, kazał go zamknąć tutaj, w specjalnej celi, strzeżonej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Sam nie mógłbym do niego wejść… co nie znaczy, że miałbym na to szczególną ochotę. Podobno kompletnie zbzikował. Musieli dać mu jakieś środki uspokajające, żeby nie rozrabiał.

– A co z Mildred?

– Wyszła. Z wielką niechęcią pozwoliłem jej odejść. Wydawała się ogromnie przygnębiona i była trochę pijana… Ale nie miałem podstaw, żeby ją zatrzymywać.

Opuściłem budynek i raz jeszcze obszedłem przyległy tereń oraz wszystkie dziedzińce. Nie znalazłem jej. Zaczynałem się denerwować. Czułem, że bez względu na to, czy w śnie Betty była odrobina prawdy, czy nie, Mildred jest centralną postacią dramatu. Ale straciłem ją z oczu i teraz traciłem poranek.