Выбрать главу

Zerknąłem na jeden z czterech zegarów, umieszczonych na czworokątnej wieży gmachu sądu. Była dziesiąta. Na galeryjce dla turystów stała teraz tylko jakaś siwa kobieta, której niepewne ruchy zwróciły moją uwagę. Mildred. Odwróciła głowę i uchwyciła się żelaznej bariery. Sięgała jej niemal pod brodę. Wyjrzała nad nią na dziedziniec.

Stała zupełnie nieruchomo. Wyglądała, jak kobieta zaglądająca do własnego grobu. Życie miasta zastygło wokół niej; cisza rozchodziła się jak kręgi na wodzie.

Znajdowałem się w odległości kilkuset kroków od niej i sto stóp poniżej galeryjki. Gdybym podniósł alarm, być może przyspieszyłbym akcję, którą najwyraźniej zamierzała podjąć. Doszedłem do najbliższej bramy i wjechałem windą na górę. Kiedy wyszedłem na galeryjkę, spojrzała w moim kierunku, opierając się plecami o żelazną barierę. Potem odwróciła głowę i próbowała wspiąć się na ogrodzenie, by skoczyć w przepaść. Ale była zbyt stara i słaba, i nie udało jej się tego zrobić.

Objąłem ją ramionami i przytrzymałem w bezpiecznej odległości od bariery. Oddychała ciężko, jakby wspięła się na szczyt wieży po linie. Zastygłe życie miasta podjęło swój rytm i do moich uszu znów zaczęły docierać jego odgłosy.

– Proszę mnie puścić – powiedziała, wyrywając się.

– Nie mogę. Te kamienie są daleko pod nami i nie chciałbym, żeby pani na nie upadła. Jest pani zbyt ładna.

– Jestem starą jędzą, starą jak świat. – Ale rzuciła mi spod oka kokieteryjne spojrzenie drobnej, niegdyś pięknej kobiety, która wie, że nadal jest przystojna. – Zrobi pan coś dla mnie?

– Jeśli będę mógł.

– Proszę zwieźć mnie na dół i pozwolić mi odejść. Nie zrobię nic złego – ani sobie, ani nikomu innemu.

– Nie mogę tego ryzykować.

Czułem przez materiał emanujące od niej ciepło. Jej górna warga i zapadłe policzki pokryły się potem.

– Niech mi pani opowie o swoim synu, Williamie. Milczała. Makijaż rozpuszczał się i jej twarz wyzierała spod niego jak śmiertelna maska.

– Czy przehandlowała pani ciało swego syna za ten wielki dom w Kanionie Chantry’ego? Czy może były to zwłoki kogo innego?

Plunęła mi w twarz. Potem wybuchnęła spazmatycznym szlochem. Wreszcie uspokoiła się. Kiedy zwoziłem ją windą na dół i przekazywałem w ręce ludzi prokuratora okręgowego, nie odezwała się ani słowem.

Powiedziałem im, że powinni ją dokładnie przeszukać i zatrzymać pod obserwacją jako potencjalną samobójczynię. I dobrze zrobiłem. Lansing, prokurator okręgowy, powiedział mi potem, że kobieta, która ją przeszukiwała, znalazła wyostrzony starannie sztylet, owinięty w jedwabną pończochę i wsunięty pod pas od podwiązek.

– Czy ustaliliście, po co go przy sobie nosiła? Potrząsnął przecząco głową. – Przypuszczalnie zamierzała użyć go przeciwko Chantry’emu.

– Ale jaki miała motyw?

Lansing pociągnął na przemian za oba końce swych wąsów, jakby były one kierownicą roweru, umożliwiającą jego umysłowi manewrowanie wśród zawiłości śledztwa.

– Nie zostało to podane do wiadomości publicznej i muszę pana prosić, aby zatrzymał pan tę informację dla siebie. To chyba Chantry zamordował trzydzieści lat temu w Arizonie syna panny Mead. Żeby oddać cesarzowi co cesarskie, muszę przyznać, że odkrył to kapitan Mackendrick. Znakomicie poprowadził śledztwo. Myślę, że zostanie naszym następnym szefem policji.

– Z pewnością dobrze mu to zrobi. Ale jak pogodzić tę koncepcję zemsty z próbą samobójstwa?

– Czy jest pan pewny, że próbowała je popełnić?

– Takie miałem wrażenie. Mildred chciała odejść i zatrzymała ją tylko ta żelazna bariera. Oraz zbieg okoliczności, dzięki któremu zobaczyłem ją na tej galeryjce.

– No cóż, nie jest to w zasadzie sprzeczne z koncepcją zemsty. Jej zamiar został udaremniony, więc obróciła swój gniew przeciwko sobie.

– Nie całkiem pana rozumiem, panie prokuratorze.

– Doprawdy? Być może nie zna pan tak dobrze jak my ostatnich osiągnięć psychologii kryminalnej. – Uśmiechnął się z lekkim przymusem.

Odpowiedziałem mu łagodnie, bo miałem jeszcze do niego interes. – To prawda, nigdy nie studiowałem prawa.

– Ale mimo to bardzo nam pan pomógł – powiedział, jakby chcąc dodać mi otuchy. – I jesteśmy bardzo wdzięczni za pańskie sugestie. – Wstał i w jego oczach pojawił się wyraz roztargnienia. Ja również podniosłem się. Miałem koszmarne wrażenie, że tracę kontakt z całą sprawą.

– Czy mógłbym spędzić minutę z pańskim więźniem, panie prokuratorze?

– Z którym?

– Z Chantrym. Chcę zadać mu kilka pytań.

– Odmawia odpowiedzi. Tak mu doradził jego obrońca.

– Pytania, które chcę mu zadać, nie dotyczą tych morderstw, w każdym razie nie dotyczą ich bezpośrednio.

– O co więc panu chodzi?

– Chcę go spytać, jak się naprawdę nazywa, i zaobserwować jego reakcję. Poza tym spytać go, dlaczego Mildred Mead próbowała popełnić samobójstwo.

– Nie mamy na to dowodów.

– Wiem, że próbowała, i chcę się dowiedzieć, dlaczego.

– A dlaczego pan sądzi, że on może znać odpowiedź?

– Myślę, że łączy go z Mildred bliski związek. Nawiasem mówiąc jestem pewien, że problem ten zainteresuje też Jacka Biemeyera. Jak pan wie, to on mnie zatrudnił.

– Jeśli pan Biemeyer ma jakieś pytania albo sugestie, to powinien przekazać mi je osobiście – powiedział Lansing tonem człowieka, który chce się upewnić, czy jego głos brzmi dość stanowczo.

– Zakomunikuję mu to.

Dom Biemeyerów wydawał się opuszczony, jak gmach publiczny, ewakuowany z powodu groźby wybuchu bomby. Wyjąłem portret Mildred Mead z bagażnika samochodu i ruszyłem chodnikiem w stronę drzwi frontowych. Zanim doszedłem, ukazała się w nich Ruth Biemeyer. Dotknęła palcem ust. – Mój mąż jest bardzo zmęczony. Namówiłam go, żeby odpoczął.

– Niestety, muszę z nim porozmawiać, proszę pani. Odwróciła się w kierunku drzwi, ale tylko po to, żeby domknąć je za sobą.

– Może pan szczerze rozmawiać ze mną. To ja właściwie pana zatrudniłam w tej sprawie. Ukradziony obraz należy do mnie. Widzę, że ma go pan z sobą, prawda?

– Tak. Ale nie nazywałbym go ukradzionym obrazem. Umówmy się, że Fred wypożyczył go, bo był mu potrzebny do badań naukowych i biograficznych. Chciał ustalić, kto i kiedy go malował i kogo przedstawia. Niewątpliwie odpowiedzi na te pytania są dla Freda ważne ze względów osobistych. Ale to jeszcze nie znaczy, że jest przestępcą.

Przytaknęła ruchem głowy. Wiatr rozwiał jej włosy i stała się nagle ładniejsza, jakby padło na nią światło.

– Mogę zrozumieć motywy postępowania Freda.

– Powinna pani. Pani też kupiła ten obraz z pobudek osobistych. Mildred Mead zjechała do miasta i pani mąż znów się z nią widywał. Czy nie dlatego właśnie powiesiła pani w domu jej portret? Czy nie była to wymówka wobec niego lub może groźba?

Zmarszczyła brwi.

– Nie wiem, dlaczego go kupiłam. Nie zdawałam sobie nawet wtedy sprawy, że przedstawia on Mildred.

– Ale musiał to wiedzieć pani mąż.

Zapadło między nami milczenie. Słyszałem, jak morze odmierza czas daleko, u podnóża góry.

– Mój mąż jest w złej formie. Postarzał się w ciągu tych paru dni. Jeśli wszystko to wyjdzie na jaw, jego reputacja będzie zrujnowana. Może on sam również.

– Podjął to ryzyko już dawno temu, wybierając taką a nie inną drogę postępowania.

– Ale co właściwie zrobił?