– To dobrze.
– Strasznie się wynudziłam, chociaż prowadziła go bardzo interesująca kobieta, niejaka Dorothy Langley.
– To bardzo ciekawe – ziewnął Mike.
– Dorothy prowadzi dwanaście takich kursów rocznie. W motelach. Ona ich nienawidzi. Mam na myśli motele.
Maggie wiedziała, że nie powinna przedstawiać Mike'owi zupełnie zwariowanego pomysłu, ale wolała to niż rozmowę o prywatnych sprawach.
– Dorothy twierdzi, że szefowie wielkich firm pragną, by ich pracownicy mieli więcej wiadomości niż te, które mogą zdobyć na takim kursie. Wiedzą, że po to, by czegoś się nauczyć, człowiek musi być zrelaksowany, wypoczęty. Że atmosfera, w której taka nauka się odbywa, też powinna być swobodna, sympatyczna. Ludzie wtedy powrócą do pracy nie tylko mądrzejsi, ale w lepszej formie, z większą motywacją, może nawet z poczuciem misji.
– Maggie, ta konwersacja jest fascynująca, ale…
– Słuchaj, ten dom nadaje się idealnie do takiego celu. Można by go nazwać schroniskiem dla menedżerów. Dorothy uczy marketingu, zarządzania, organizacji finansów. Takich kursów, jak jej, są tuziny. Z najrozmaitszych dziedzin. Uczęszczają na nie wysocy urzędnicy i właściciele firm. Potrzebne są do tego odpowiednie pomieszczenia, a ta posiadłość spełnia wszystkie wymogi. Jest tu przestrzeń, spokój, właściwa atmosfera. Kuchnia jest ogromna. Okolica jest niezwykle malownicza, kupimy kilka łódek.
Maggie zatrzymała się dla nabrania oddechu, zaryzykowała szybkie spojrzenie na Mike'a i równie szybko odwróciła od niego wzrok. Trudno się było zorientować, czy aprobuje jej pomysł. Patrzył na nią uważnie z nieprzeniknioną miną, ale z zaciśniętymi ustami.
Podrzucił plastikowy kubek i złapał go zręcznym ruchem.
– Widzę, że wszystko przemyślałaś – odezwał się wreszcie. – Oczywiście na temat domu.
Maggie poczuła, że Mike się do niej zbliża, i ciarki przeszły jej po grzbiecie, dłonie zwilgotniały. Przyspieszyła wypełnianie kufra.
– Wiem, że przystosowanie domu do takiej działalności musi kosztować, ale moglibyśmy sprzedać kilka akrów ziemi. No a banki?… Przecież banki są wyłącznie po to, żeby udzielać ludziom pożyczek…
– Już dobrze, mała.
Mike położył jej delikatnie ręce na ramionach i spojrzał w oczy. Potem przytulił ją do siebie bardzo mocno. Sięgała mu akurat do podbródka. I trzęsła się na całym ciele.
Mówiła dalej.
– Słuchaj, Ianelli, nie musisz brać w tym udziału, jeżeli nie masz ochoty. Może chcesz sprzedać swój udział…
– W tej chwili chciałbym właściwie, żeby ta cała posiadłość nagle zniknęła z powierzchni ziemi.
– Nie mogłabym cię od razu w całości spłacić, chyba to rozumiesz, ale jak sprawa się rozkręci, zrobię to powoli. Jeżeli się obawiasz, że nie mam odpowiednich kwalifikacji, to zapewniam cię, że się mylisz. Wprawdzie pracowałam dotychczas jako kierownik produkcji, ale to także wymaga pewnych wiadomości z dziedziny zarządzania, a także kupna, sprzedaży, reklamy, marketingu i podobnych spraw.
– Maggie, przestań już, dobrze? Później o tym pogadamy.
Była bardzo potargana. Mike zaczął gładzić jej włosy, przeczesywać je palcami. Uspokajała się powoli, cichła.
– Mieliśmy piękną noc – powiedział po chwili cicho.
– Nie zapomnę jej szybko. Może nigdy. Nie powinniśmy uciekać przed tym, cośmy przeżyli. Nie mamy się czego wstydzić. Ja wszystko rozumiem, Maggie.
– Mike…
– To stało się dlatego, że noc była zimna i ciemna, że było nam smutno, że znaleźliśmy się razem w tym dziwnym domu. To wszystko przypominało fantastyczną bajkę. Przez kilka krótkich chwil chciałaś być kimś innym. Czy sądzisz, że tylko tobie się to przytrafiło?
– Przechylił jej głowę, by móc spojrzeć jej w oczy. Tej nocy musiałaś się koniecznie do kogoś przytulić, Maggie. Jestem szczęśliwy, że to byłem ja.
Nie wiedziała, co robić, więc po prostu patrzyła na niego. Miał rację, ale był jednocześnie w błędzie. No tak, minionej nocy odczuwała przemożną potrzebę zbliżenia się do kogoś, ale ponieważ miała zakodowane w sobie jeszcze w okresie dzieciństwa poczucie nieufności, mógł to być wyłącznie człowiek, który nie był jej obcy.
Od momentu kiedy poznała Mike'a, reagowała na niego silniej niż na jakiegokolwiek dotąd mężczyznę.
– Wiesz, co ci powiem, Maggie – odezwał się Mike. – Niczego na świecie nie cenię tak bardzo, jak uczciwości. Tej nocy okazałaś mi pełne zaufanie i niczego nie udawałaś. Mam nadzieję, że wiesz, iż ze mną zawsze możesz być sobą. Szanuję cię i rozumiem, i zawsze tak będzie. Miałbym ci za złe, gdybyś udawała uczucie, gdybyś zaczęła stosować wobec mnie nonsensowne konwenanse. Nie kochasz mnie, dziewczyno. Nawet mnie nie znasz. Zdarzyło nam się coś bardzo miłego i cenniejszego niż miłość. Nie bój się. Nie będę z tego wyciągał żadnych konsekwencji. Wiem, że to, co stało się zeszłej nocy, jest dla ciebie po prostu jednorazową przygodą – i niech tak pozostanie.
Maggie starannie unikała jego wzroku. Czuła uścisk w krtani. Co on jej właściwie chciał powiedzieć? Że nie wierzy w miłość, że bardziej niż w miłość wierzy w uczciwość? A uczciwość wskazywała Maggie jasno i wyraźnie, że w trzy i pół sekundy po zetknięciu się po raz pierwszy z Mikiem zakochała się w nim po uszy. Uczciwość mówiła jej także, że nie powinna dopuścić do tego, by od niej odszedł.
Jednocześnie wiedziała, że nie należy mu tego mówić.
– Będziemy przyjaciółmi? – zapytał z uśmiechem i delikatnie pogłaskał ją po policzku.
– Będziemy – Maggie też się uśmiechnęła. Z trudem. Mike cofnął się o kilka kroków i wziął się pod boki.
– No dobrze. Coś mi mówi, że spędzisz resztę dnia na poszukiwaniu skarbów.
Zaniepokojony Mike spojrzał na niebo. Dzień chylił się ku zachodowi, temperatura opadła dobrze poniżej zera, słońce skryło się za chmurami. Prognoza pogody nie zapowiadała ani deszczu, ani śniegu, ale Mike pomyślał, że poczuje się lepiej, gdy już zapadnie noc i skuje lodem wody, zapobiegając tym samym powodzi. Przynajmniej na najbliższy czas.
Rzucona wprawną ręką kula śnieżna wylądowała na plecach Mike'a. Wzdrygnął się.
Maggie zacierała ręce, tradycyjnym ruchem wyrażającym satysfakcję z dobrze wykonanego zadania.
Mike obrócił się ku niej i spojrzał na nią surowo.
– Co to ma znaczyć? – zapytał.
Przedrzeźniała jego sposób stania, z rękami na biodrach i szeroko rozstawionymi nogami.
– Słuchaj, Ianelli, mieliśmy się przejść głównie dla relaksu. Ale widzę, że wciąż jesteś w złym humorze.
– Toteż uznałaś, że rzucenie we mnie kulą ze śniegu poprawi mój nastrój.
Potrząsnęła głową i skrzywiła się.
– Jesteś beznadziejny. Nic ci nie pomoże.
– Dzięki – uśmiechnął się Mike. Pochylił się powoli, z namysłem uformował ze śniegu dużą kulę i wyprostował się.
Maggie znajdowała się o trzy, cztery kroki przed nim. Miała na sobie kurtkę sięgającą do pasa. Dżinsowe spodnie opinały ciasno jej zgrabną pupkę.
Mike zmrużył oczy i spokojnie wymierzył w upatrzony cel.
Maggie stalą na pierwszym stopniu prowadzących na ganek schodków, Kiedy trafił ją śnieżny pocisk, podskoczyła i kilka razy gwałtownie poruszyła biodrami. Jak w tańcu. W mgnieniu oka znalazła się po drugiej stronie drzwi i schroniła w holu. Następna kula śnieżna rozpłaszczyła się o framugę.
– Nie przejmuj się! – krzyknęła pocieszającym tonem. – Wszyscy ponosimy drobne porażki. Mało komu udało się trafić Maggie Flannery, nawet w plecy.
– Chodź i powtórz to, bo nic nie słyszałem. Potrząsnęła głową i roześmiała się.