– Może znajdziesz kogoś, kto pomoże ci dźwigać torbę?
Skinęła głową na znak zgody, chociaż wiedziała, że najlepiej da sobie sama radę. Maggie zwykle sama sobie ze wszystkim radziła.
– No cóż – wyrzuciła z siebie – chyba to już…
– Chyba tak.
Nagle Mike wyrwał jej z ręki torbę, rzucił ją na podłogę i przycisnął dziewczynę do siebie z całej mocy. Jego gorące usta przylgnęły do jej drżących warg. Jakże dobrze znała ten pocałunek. Poddała mu się bez reszty. Poczuła we włosach ręce Mike'a. Poczuła się potrzebna i pożądana.
Gdy wreszcie zwolnił uścisk, stali przez chwilę naprzeciwko siebie, a ich oddechy mieszały się ze sobą. Jego dzikie oczy wpatrywały się w Maggie tak intensywnie, jak gdyby się bal, że już nigdy jej nie zobaczy.
– Nie bądź głupia, Flannery, nie wyobrażaj sobie, że potrafiłbym cię kiedykolwiek zapomnieć – wyszeptał gorąco. – Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkałem.
Jeszcze jeden krótki, zaborczy pocałunek. Potem podał jej torbę, odwrócił się i oddalił szybkim krokiem.
Stewardesa wzywała niecierpliwym ruchem reki.
W kilka minut później Maggie zapinała już pasy i czekała na start. Z kabiny rozległ się zachrypły głos. Pilot powitał pasażerów i przyrzekł im spokojny lot, Maggie przymknęła oczy i oddała się marzeniom.
Zasnęła, a gdy obudziła się, uświadomiła sobie, że prawie nic nie wie o Mike'u. Ani jaki ma zawód, ani gdzie pracuje, gdzie mieszka i czy jest inna kobieta w jego życiu. Był dla niej obcym, ba, tajemniczym człowiekiem. Znała wyłącznie jego imię i nazwisko. Ale wiedziała na pewno, że go kocha.
– Jaka szkoda, dziecinko, że zaraz po kolacji musisz wyjść – powiedziała matka Maggie, podając jej herbatę. – Mam wrażenie, że nie widziałyśmy się od wieków. Nigdy nie opowiedziałaś mi, jak wypadła ta twoja podróż do…
– Indiany – podpowiedziała jej Maggie. Barbara Flannery uśmiechnęła się i objęła najmłodszą córkę ramieniem.
Poszły do bawialni.
– Czy to jest kurort? Nie zdziwiłam się, kiedy się dowiedziałam, że odziedziczyłaś ten dom. Dziadek zawsze kochał cię najbardziej ze wszystkich swoich wnucząt.
Maggie przysiadła na poręczy kanapy. Przez dłuższy czas gawędziły z matką na temat strojów, spraw rodzinnych i amatorskiej grupy teatralnej, do której należała pani Flannery.
W chwili obecnej pasjonowała się średniowieczną muzyką. Z ukrytych głośników płynęły dźwięki fletu i lutni.
Okazało się także, że matka całkowicie przemeblowała bawialnię. Podłogę okrywała czarna wykładzina, meble były lśniąco białe, a ściany zdobiły obrazy kubistów w raczej ostrych kolorach. Rok temu matka szalała za Monetem.
Mike na pewno skrzywiłby się niemiłosiernie na widok tego pokoju, pomyślała Maggie mimochodem.
– Muszę już iść – powiedziała po chwili. – Przyniosłam do domu pełną teczkę papierów do przejrzenia.
– Bardzo ciężko pracujesz, kochanie – zatroskała się Barbara.
Siedziała w fotelu ze skrzyżowanymi długimi smukłymi nogami, których jej córka niestety nie odziedziczyła. Miała gęste rude włosy, a na sobie długą ciemnoczerwoną suknię w kwiatowy wzór. Kontrastowała urodą i sposobem bycia ze swoją córką, której włosy były wprawdzie także gęste, ale ciemnokasztanowe. Maggie ubierała się zupełnie inaczej niż matka. Teraz miała na sobie dobrze skrojony szary flanelowy kostium. Jak przystało na pracującą dziewczynę.
Barbara Flannery przyglądała się swojej najmłodszej córce wzrokiem ciepłym i pełnym aprobaty. Była z niej bardzo zadowolona.
– A nie napiłabyś się strzemiennego? – zapytała.
– Nie, dziękuję.
I znowu wyraz zadowolenia pojawił się oczach pani Flannery. Maggie wiedziała dokładnie, o czym myśli w tej chwili matka. Słyszała te słowa sto razy. Jej brat, Blake, miał „mały problem" z piciem, podobnie jak „mały problem" z piciem miał Justin. Po prostu nie umiał odmówić, kiedy częstowano go alkoholem na przyjęciu. Jakimkolwiek.
Jej siostra Andrea miała z kolei „mały problem" z mężczyznami, a ojciec Maggie miał „mały problem" z pieniędzmi. Po prostu nie trzymały się go… Na szczęście potrafił jednak sporo zarobić. W sumie cala liczna rodzina, zarówno ta najbliższa, jak i dalsza, miała „małe problemy". Ale kiedy cały klan zbierał się w jednym z domów w czasie świąt, zabawa była na sto dwa. Lubili się i doskonale rozumieli.
Tylko Maggie miała opinię osoby nieskazitelnej. Toteż spodziewała się następnego pytania matki.
– Jak ci idzie w pracy?
– Dziękuję, bardzo dobrze.
– A propos, zapomniałam cię zapytać, czy chodzisz jeszcze z tym młodym człowiekiem, kory uczęszczał kiedyś do seminarium duchownego?
– To był tylko mój przyjaciel.
– Ale i dobry człowiek – zauważyła matka. – Ale to nieważne. Moja miła Margaret Mary, jesteś taka rozsądna, tak doskonale dajesz sobie w życiu radę. Jestem z ciebie naprawdę dumna. Dawno ci tego nie mówiłam.
Przez chwilę Maggie zastanawiała się, czy nie zwierzyć się matce. Wiedziała, że jeżeli się przyzna, że jej życie beznadziejnie się pogmatwało, Barbara natychmiast spróbuje się z nią utożsamić i pocieszyć ją, Ale nawyk i duma były silniejsze niż potrzeby serca. Nigdy nie obarczała matki swoimi kłopotami i teraz też nie zamierzała tego robić.
Około dziewiątej pożegnała się i pojechała do siebie. Marcowy wieczór był zimny, ale powietrze czyste i rześkie. Zmęczenie Maggie powoli ustępowało, chociaż miała ochotę położyć się do łóżka i czym prędzej zasnąć. Od trzech tygodni bardzo kiepsko spała. W holu swego domu przystanęła przy skrzynkach pocztowych i wyjęła mnóstwo listów, głównie reklamowych. Idąc do drzwi mieszkania otwierała koperty.
Przez pierwszy tydzień po powrocie z Indiany codziennie z drżeniem serca przeglądała pocztę. Próbowała sobie wytłumaczyć, dlaczego Mike nie pisze. Przecież był dopiero od tygodnia u siebie. Przecież widzieli się dopiero tak niedawno.
W drugim tygodniu zaczęła zatrzymywać się na dłuższą chwilę, zanim otwierała skrzynkę. Wmówiła sobie, że jeżeli nie będzie się spieszyła, znajdzie tam upragniony list. Jeżeli najpierw zje kolację, a potem dopiero przejrzy korespondencję, szanse jeszcze się zwiększą. Jeżeli przyłoży się do pracy w biurze jak szalona, na pewno spotka ją nagroda. Ale magia jakoś nie działała.
Unikanie i skracanie do minimum rozmów telefonicznych, by linia była wolna, także nie wyczarowało głosu Mike'a.
Teraz już na nic nie liczyła. Przecież nie przyrzekł mi niczego, mówiła sobie, nie zobowiązał się. To co, że na lotnisku naszeptał mi do ucha słodkich słówek?
Wmawiała sobie, że nie czuje się skrzywdzona. Dała mu wszystko, niczego w zamian nic żądając, i wcale tego nie żałowała.
Pchnęła drzwi swojego mieszkania. Przejrzała koperty. Rachunek za telefon; rachunek za elektryczność, list od Justina, dwa katalogi firm wysyłkowych. Natrafiła na małą kopertę ze znaczkiem z San Francisco. Serce zadrżało jej w piersi.
Mimo to zdjęła najpierw płaszcz i pantofle, wtuliła się w obity koralowym płótnem fotel na biegunach i dopiero wtedy ostrożnie otworzyła kopertę. Wyjęła niewielki kawałek papieru listowego.
Maggie, mam nadzieję, że pierwszy tydzień kwietnia jest dla ciebie wciąż aktualny. Jeżeli chcesz się ze mną porozumieć, pisz na załączony adres (poste restante). Przemyślałem sprawę naszej rudery. Powiem ci o wszystkim, jak się zobaczymy.
Dwukrotnie przeczytała Maggie ten krótki list i opuściła go na kolana. Był treściwy i przyjazny, to wszystko. Mógł go napisać jej szef albo któryś z sąsiadów.
Może najwyższy czas, pomyślała, żeby wybić sobie Mike'a z głowy.
By odwrócić uwagę od tego palącego problemu, rozejrzała się uważnym wzrokiem po pokoju. Na umeblowanie nie wydała wprawdzie fortuny, ale starannie wybrała odcień koralu na obicia i zasłony. Bardzo lubiła ten jakże kobiecy kolor.