Pierwszy weekend kwietnia wydawał mu się oddalony o całe wieki.
Twarz, patrząca na nią z lusterka, była obojętna i spokojna. Maggie zamknęła puderniczkę i zapięła pasy. Samolot wylądował gładko, bez przykrych podskoków. Toteż uczucie – strachu, które ściskało jej gardło, nie mogło być wynikiem twardego lądowania.
Ludzie wstawali, wyjmowali bagaże ze schowków. Maggie nie mogła się zdobyć na to, by wstać z fotela. Dopóki była w samolocie, czuła się stosunkowo spokojnie i bezpiecznie. Było ciepło. Jedzenie niezłe. Kiedy dwie godziny wcześniej opuszczała dom, myślała, że cieszy się na spotkanie z Mikiem, że jest ono ważne i potrzebne. Chciała mu pokazać swoją niezależność i samej sobie dowieść, że to, co uważała za miłość, było tylko iluzją.
Może powinna po prostu wrócić do domu? Najlepiej schować się w ubikacji i zostać w niej do odlotu.
Jednakże po chwili wstała i wolnym krokiem przeszła do hali przylotów.
Mike obserwował uważnie kłębiący się tłum. Wzrok jego spoczął wreszcie ma bramce, przez którą przechodzili pasażerowie z Filadelfii. Ukazywali się w niej najrozmaitsi ludzie, starzy, młodzi, mężczyźni, kobiety i dzieci, ale rudej dziewczyny ani śladu.
Przestraszył się. Na pewno nie przyjechała. Musiało jej się coś stać. Bał się takiej sytuacji od tygodni. Że nie będzie mogła albo nie będzie chciała go zobaczyć. Że znalazła sobie innego mężczyznę, że zapomniała o nim, człowieku bez pracy, który nie miał jej nic do zaofiarowania.
Serce biło w piersi Mike'a jak młotem.
Wreszcie ukazała mu się sylwetka Maggie. Szła tuż za jakimś jasnowłosym, rozczochranym chłopcem. Wyglądała na osobę zrównoważoną, chłodną, w każdym razie nie na kobietę, która spieszy się, by paść w ramiona kochanka.
Nie spodziewał się, że będzie taka spokojna, obojętna i pewna siebie. Ze zdumieniem obserwował jej staranny makijaż, elegancki, ale skromny kostium, buty na wysokich obcasach, na których poruszała się swobodnie. Tylko oczy miała te same, co wtedy. Zielone, połyskliwe, cudowne. Spojrzały na niego i uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Liczył na ten swój uśmiech, wiedział, że potrafi nim wyprowadzić z równowagi nawet zakonnicę. Liczył na to, że przypomni jej błękitną sypialnię. Maggie odpowiedziała mu chłodnym spojrzeniem.
Zlustrowała go od stóp do głów. Wyglądał wspaniale, przybyło mu kilka kilogramów, ale nadal był smukły i zgrabny, tyle że dżinsy nieco ciaśniej przylegały do jego wąskich bioder.
Był wyraźnie rozluźniony. Szedł pewnym siebie, trochę nawet kogucim krokiem, no i uśmiechał się niemal zaczepnie. Do całego świata, pomyślała Maggie, ale nie do mnie.
– Cześć, Mike – powitała go obojętnym tonem i podała mu rękę.
Zdawał się nie zrażony jej chłodem.
– Cześć, Flannery, nie poznałem cię, jak Boga kocham. Co za elegancja. Gdzie nasz worek, który mnie niemal przyprawił o lumbago?
Słowo „nasz" ukoiło nieco jej napięte nerwy. Mimo to nie poddała się od razu.
– Najwyższy czas, żebym nauczyła się mądrze pakować – oświadczyła. – Praktykuję tę umiejętność. Wnoszę z twoich liścików, że wyprowadziłeś się z Kalifornii? – dodała.
– To prawda – odparł krótko. Nie chciał się teraz wdawać w rozmowę o swojej pracy.
– Już byłem na naszych włościach – oświadczył. – Nie masz pojęcia, jak tam teraz pięknie. Rzeka zrobiła się wąska i potulna, trudno byłoby ją posądzić o lutowe bezeceństwa. Wszystko wokół kwitnie.
Nie odpowiadała, więc ciągnął dalej.
– Nie miałem zbyt wiele czasu, ale naprawiłem niektóre urządzenia. Wyobraź sobie, że mamy ciepłą wodę.
Gdy wyszli na dwór, ogarnął ich ożywczy powiew wiatru. Cały świat pachniał wiosną. A niech to wszyscy diabli!
– Jestem gotowa włożyć wiele wysiłku w to, żeby jak najszybciej przygotować tę ruderę dla przyszłego nabywcy – powiedziała Maggie.
– A więc jedźmy – uśmiechnął się znowu Mike, trochę może mniej spontanicznie.
– Słuchaj – powiedział, gdy już siedzieli w samochodzie. – Dobrze wiem, że nie masz ochoty pozbywać się tego domu, zakochałaś się w nim od pierwszego wejrzenia. Wspomniałaś, że można by go wynająć jakiejś instytucji. Rozpatrzyłem tę możliwość…
– To był głupi pomysł – przerwała Maggie. – Nie martw się, jestem rozsądną osobą. Całe moje życie związane jest z Filadelfią. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Oczywiście, że sprzedamy tę ruderę, tak jak tego chciałeś.
Mike wyprostował się i wcisnął sprzęgło. Maggie zerknęła na niego z ukosa. Wyglądał na człowieka bardzo opanowanego, pewnego siebie, gotowego stawić czoło wszelkim wyzwaniom losu.
– Z początku byłem przekonany – mówił teraz – że sprzedaż domu jest czymś koniecznym, ale później zacząłem się zastanawiać nad jakąś alternatywą i twoim pomysłem wynajęcia go jakiejś instytucji. Indianapolis położone jest w niewielkiej odległości od kilku miast różnej wielkości: Louisville, Cincinnati, Dayton, St. Louis, Gary, Cleveland. Z każdego z nich można tu przyjechać samochodem w kilka godzin. Jak mówiłaś, zarówno duże, jak i małe przedsiębiorstwa pragną obecnie kształcić swoich menedżerów. Łączenie nauki z wypoczynkiem jest dziś bardzo modne. Twój pomysł, żeby stworzyć ośrodek szkoleniowy…
– Jest chyba całkiem niezły, więc może ludzie, którzy kupią nasz dom, skorzystają z niego – uśmiechnęła się Maggie.
Mike zamilkł i zapalił motor. Samochód ruszył przez słoneczne ulice Indianapolis. Było piątkowe popołudnie. Szosy były zatłoczone, a na skrzyżowaniach tworzyły się korki.
Mike czuł się fatalnie. Nie znał przyczyny złego humoru Maggie. Może była przemęczona. Miała do tego prawo. A niech to diabli wezmą, pomyślał, dlaczego wyobrażałem sobie, że od razu padnie mi w ramiona? Idiota ze mnie.
Jakże tego pragnął. Jakże chciał móc sobie pożartować na temat worka wypełnionego ogromną ilością najrozmaitszych potrzebnych i niepotrzebnych przedmiotów. Jakże chciał, żeby była beztroska, wesoła, nawet, żeby irytował go trochę jej optymizm, jej wieczne bujanie w obłokach…
Spojrzał ukradkiem na jej ręce i zauważył, że ma poobgryzane paznokcie. Cała Maggie, pomyślał. Na następnym czerwonym świetle spojrzał z ukosa na jej piersi. Jakże były malutkie. To także cała Maggie. Wiosenny wiatr zmierzwił jej włosy, a zielone oczy lśniły jak szmaragdy.
Nagle wszystko zrozumiał. Była dotknięta jego skąpymi liścikami, brakiem zainteresowania.
– Możesz mi wierzyć lub nie – odezwał się po chwili – ale chyba sto razy chwytałem za słuchawkę, żeby do ciebie zadzwonić. Był powód, dla którego…
– Wcale nie spodziewałam się telefonu od ciebie, przecież pisałeś. Nie warto było rozmawiać na temat domu przed następną inspekcją. Doskonale to rozumiem – odparła.
Poczuł, jak wzbiera w nim złość na samego siebie.
Trzeba było zadzwonić do niej, nie tylko zadzwonić, ale pisać długie listy. Ale jak wytłumaczyć dziewczynie motywy postępowania mężczyzny, który nie chce się narzucać? Zresztą, może Maggie wcale nie miała ochoty na długie telefoniczne rozmowy?
Wjechali na autostradę.
Ona cię nigdy na serio nie chciała, Ianelli, powiedział sobie Mike i zwiększył szybkość.
Nigdy nie byłaś zakochana w tym człowieku, mówiła sobie tymczasem w duchu Maggie.
– Tym razem spędzimy weekend znacznie przyjemniej – odezwał się Mike po długim milczeniu. – Pogoda jest wspaniała.
– O tak, na pewno będzie przyjemniej.
Wreszcie wjechali na wąską drogę prowadzącą do domu. Ogarnęły ich wspomnienia wspólnie spędzonych chwil. Maggie poczuła obawę przed ponownym wkroczeniem do starego domu.