– Dobrze, że zostajesz – zauważyła mimochodem. – Będziesz mógł odganiać nietoperze.
Mike uśmiechnął się od ucha do ucha. Maggie ucieszyła się. Pomyślała, że od kilku godzin czeka na to, żeby atmosfera miedzy nimi stała się mniej oficjalna.
– Będę walczył z tymi potworami – roześmiał się Mike. – Wystarczy, że zawołasz, a zaraz przybiegnę.
Maggie przeglądała zaspanymi oczami zawartość swej walizeczki. Przez znajdujące się za jej plecami okno wpadało do pokoju jasne poranne słońce. Ptaki śpiewały jak szalone. Rzeka szumiała. Wszystko pachniało wiosną. Było miło, a byłoby jeszcze milej, gdyby nie to, że zapomniała zapakować mydło, ręcznik i inne przybory toaletowe.
Tym razem postanowiła zabrać jak najmniej bagażu. Worek, jaki taszczyła ze sobą poprzednim razem, ośmieszył ją i nie zamierzała tej sytuacji powtarzać. Inteligentna kobieta powinna zabierać w podróż nie banany, ale kosmetyki. Zrobiła to. Poza tym starannie dobrała garderobę, a więc parę obcisłych białych dżinsów i kamuflujący figurę obszerny zielony sweter. Ubrała się w to wszystko. No dobrze, ale co z pastą do zębów?
Wyszła ostrożnie z błękitnej sypialni, ale z zielonego pokoju nie dochodził najmniejszy dźwięk. Przeszła na palcach przez hol i pchnęła drzwi łazienki.
– Dzień dobry, Maggie. Przestraszyła się.
– Dzień dobry. Nie zamierzałam… to jest, byłam pewna, że jeszcze śpisz, inaczej nie…
– Wstałem godzinę temu. Wejdź, proszę cię. Przez chwilę nie mogła się poruszyć. Policzki Mike'a pokryte były pianą, w ręku trzymał brzytwę. Miał na sobie tylko dżinsy, które opinały mu biodra. Łazienka przesycona była zapachem jego ciała. Włosy miał mokre. Widać wyszedł przed chwilą spod prysznica. Słońce złociło włosy na jego piersi. Przez króciutką chwilę mogła myśleć tylko o tym, że tuliła się do tej piersi, głaskała ją, wchłaniała w siebie jej zapach, choć w ciemnościach jej nie widziała. Poznała nagość Mike'a przez dotyk, nigdy nie widziała jego ciała w świetle dnia.
– Już stąd wychodzę – oświadczył.-Nie krępuj się… Wskazał ręką na drzwi łazienki, na których widniał napis PANIE.
– Dobrze ci się spało? – zapytał z uśmiechem. – Wspaniale.
Nie była to prawda. Maggie przespała tylko część nocy, potem obudziła się. Błękitna sypialnia nie skłaniała do snu.
– No, chodź, jest tu dość miejsca dla dwóch osób – zachęcił ją Mike i przesunął się trochę.
Rzeczywiście, pomyślała, miejsca jest dosyć, pod warunkiem że te dwie osoby to kochankowie lub chociażby byli kochankowie.
Maggie nie wiedziała, jak powinna się zachować w obecności byłego kochanka. Noc zmęczyła ją trochę. Spędziła kilka godzin rozmyślając o tym, że Mike nie imałby nic przeciwko temu, aby go zawołała, że wystarczyłoby, żeby przeszła przez hol i zapukała do jego drzwi. Mężczyźni z reguły reagują pozytywnie na zaloty kobiet, zwłaszcza jeżeli te ofiarowują się za darmo i bez jakichkolwiek warunków czy zobowiązań.
– Dziękuję, ale zaczekam – oświadczyła. – Albo zejdę na dół do drugiej łazienki. Weszłam tu tylko dlatego, że… – W ciemnych oczach Mike'a rozbłysły iskierki rozbawienia.
– Chciałam coś od ciebie pożyczyć. Widzisz, zapomniałam zapakować ręcznik.
– Wielu rzeczy tym razem nie zapakowałaś – roześmiał się.
Zdjął ze stojaka gruby, miękki ręcznik i zarzucił go jej na szyję. Ręcznik pachniał jego ciałem, był jeszcze ciepły i nieco wilgotny.
– Czego jeszcze potrzebujesz?
– Przydałaby mi się gąbka. – I co jeszcze?
– Pasta do zębów i mydło – mruknęła.
– Moja Maggie wybrała się w podróż zupełnie nie przygotowana – ucieszył się Mike. – A wzięłaś przynajmniej szczotkę do zębów?
– Tak!
W małej łazience na dole Maggie rozłożyła swoje kosmetyki oraz mydło Mike'a, jego pastę do zębów i ręcznik. Dotykanie tych przedmiotów sprawiało jej dziwną przyjemność.
Nałożyła tusz na rzęsy, trochę błyszczyka na wargi, odrobinę różu na policzki. Jeżeli makijaż ma być zbroją kobiety, pomyślała, powinien być znacznie mocniejszy. „Moja Maggie nie przygotowana", przypomniała sobie słowa Mike'a. Moja Maggie. Moja Maggie! Jak śmiał ją tak nazywać?
Gdy weszła do kuchni, Mike właśnie nalewał kawę do dwóch kubków. Zlustrował ją wzrokiem przenikliwszym niż wzrok policjanta szukającego kontrabandy.
– Nie upięłaś włosów – zauważył z zadowoleniem. Nagle poczuła wielkie zmęczenie. Gdyby zapytał ją wprost, czy pójdzie z nim do łóżka, gdyby jej chociażby przelotnie dotknął, wiedziałaby, co robić. Jeszcze w Filadelfii przygotowała sobie odpowiednie słowa, coś o przyjaźni, uczciwości i o tym, że w lutym uległa zapewne chwilowemu napadowi szaleństwa.
A tymczasem on był taki serdeczny, robił wszystko, żeby czuła się dobrze, bezpiecznie. Czynił to za pomocą spojrzeń, kwiatów, cukierków ślazowych i takich uwag, jak chociażby ta o jej włosach. Maggie wiedziała, że wszystko to wcale nie świadczy o miłości, i nie była pewna, jak się w tej sytuacji zachować. Bezpośredni atak z jego strony ułatwiłby sprawę. To pewne. No cóż, pomyślała, ten człowiek nie atakuje wprost, ale z ukrycia.
– Odwiedzimy Elsę? – zapytał nagle.
– Elsę?
– Elsę Grogan. Mówiłem ci o niej wczoraj. To, że tak powiem, emerytowana królowa nocy.
Gdy Mike zobaczył na twarzy Maggie wyraz skrajnego zaskoczenia, uśmiechnął się ze złośliwą prawie satysfakcją.
– Nie zorientowałaś się, co mam na myśli, kiedy ci mówiłem, że pracowała dla naszych dziadków.
– Słuchaj, Mike, jeżeli… To nie do wiary. Jeżeli ona rzeczywiście pracowała u naszych dziadków, to powinna dziś mieć ponad osiemdziesiątkę.
– Jest rzeczywiście bardzo stara – zgodził się Mike. Maggie już otwierała usta, żeby zaprotestować.
Mieli przecież iść do agencji handlu nieruchomościami. Ale po chwili zmieniła zdanie. Myśl o poznaniu ponad osiemdziesięcioletniej kobiety, która była prostytutką, wydawała się ekscytująca.
Mieszkanie Elsy Grogan znajdowało się w starej, eleganckiej dzielnicy Indianapolis. Urządzone było w odcieniach różu. Na każdym stole i stoliku stały rodzinne fotografie. Po kątach snuły się koty.
Pani Grogan rzeczywiście miała dobrze ponad osiemdziesiątkę. Jej drobną twarz okalały siwe loczki. Twarz miała pomarszczoną jak zwiędłe jabłuszko, ale w niebieskich oczach tliły się iskierki śmiechu.
Podała swoim gościom miętową herbatę i usiadła naprzeciwko nich w głębokim fotelu.
– Tak, moje dziecko – zwróciła się do Maggie. – Pracowałam dla obydwóch waszych dziadków. Jesteście zbyt młodzi, żeby sobie uświadomić, co z ludźmi zrobił wielki kryzys. Wszyscy byli bez pracy, głodowali, rzeczywistość była ponura, a przyszłość rysowała się w bardzo ciemnych barwach. Nie można żyć z dnia na dzień bez nadziei. Pogłaskaj Pittsburga, kochanie, bo nie da ci spokoju.
Maggie zaskoczyła i miętowa herbatka, i puchaty kot, nie mówiąc już o wesołości malutkiej staruszki.
– Mój pokój miał numer dziewięć – oświadczyła nagle Elsa i zachichotała wesoło.
To ten czerwono-biało-niebieski, przypomniała sobie Maggie.
– Nie wiem, co sobie wyobrażacie, ale mogę wam coś niecoś opowiedzieć. Wszystko było związane z położeniem tego domu. Jeżeli w czasie prohibicji ktoś chciał przetransportować alkohol z wybrzeża do Chicago, musiał to robić drogą rzeczną. Innej nie było. Drogi lądowe patrolowała policja, ale nocą rzeka była stosunkowo bezpieczna. Nic więc dziwnego, że wzdłuż jej brzegów meliny wyrosły jak grzyby po deszczu. Dom waszych dziadków był po prostu jedną z nich.