– Zimno ci, mała?
– Nie.
– Widzę, że drżysz.
Naciągnął jej sweterek przez głowę i przytulił do siebie z uśmiechem. Przeczesała palcami gęste włosy na jego piersi.
– Nie łaskocz mnie.
Objął ją i połaskotał w plecy. Musnął zarośniętym policzkiem jej szyję.
– Z tym malowaniem słabo nam idzie – zauważył ze śmiechem.
– To prawda – zgodziła się.
Nie mogła sobie wyobrazić dnia bez jego pocałunków. Ale może potrafi stawić czoło mniej ważnym sprawom. Może? Musi przecież zachować choć odrobinę szacunku dla samej.siebie, choć trochę dumy.
– Możemy teraz pogadać? – zapytała.
– Naturalnie.
– Skoro już dostałam ten kredyt, będę mogła płacić komorne za twoją połowę domu i terenu…
– Już o tym mówiliśmy, Maggie. Wiesz przecież, że nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy.
– Nie masz racji. Odziedziczyliśmy wszystko po połowie. Wpakowałeś w ten dom straszną forsę. A czeki, które ci dałam na pokrycie połowy wydatków… Mike, ja wiem, że ich nie zrealizowałeś.
– Mam bardzo przyzwoitą pensję i nie potrzebuję twoich pieniędzy. Zwłaszcza że próbujesz tu zorganizować bardzo śmiałe przedsięwzięcie. Naprawdę, nic ci się nie stanie, jak przyjmiesz ode mnie skromną pomoc. Zakładam, że rozmawiamy o pieniądzach.
Maggie potrząsnęła głową. Bała się, że serce wyskoczy jej z piersi. Mike mówił tonem zimnym jak głaz. Był stanowczy i nieprzejednany.
– Po części – przyznała po chwili wahania. – A zresztą, może i nie. Ale słuchaj, nie mogę ciągle przyjmować od ciebie pieniędzy. To ja zdecydowałam się na niesprzedawanie tego domu i ja powinnam ponosić tego konsekwencje.
– Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby nasza rozmowa rzeczywiście dotyczyła wyłącznie pieniędzy – powiedział Mike zirytowanym tonem. – Mów jasno, o co Cl chodzi, Maggie.
– Nie bądź taki zły.
– Nie jestem zły. Ale wiem, że chcesz porozmawiać o nas, nie tylko o forsie. Przyznaj się.
– No tak. Będę z tobą szczera. To przecież ty od samego początku kładłeś nacisk na szczerość. Wiem, że myślałeś, że ja… no, że ja wcale o ciebie nie dbam. Wciąż mówiłeś, że powinniśmy pamiętać o tym, że jesteśmy sobie potrzebni, ale że się nie kochamy. Może tak i było. Przynajmniej jeżeli chodzi o mnie, przylgnęłam do ciebie z potrzeby, a nie z miłości. Ale to się zmieniło. Ja się zmieniłam.
– No tak, już mnie nie potrzebujesz. Mike wstał i szybko się ubrał.
– Kilka miesięcy temu poczułaś nagle, że musisz mieć kochanka. Zawsze byłaś silna, silniejsza niż ci się zdawało. Zawsze brałaś z życia to, na co miałaś ochotę. A ja zawsze wiedziałem, że jestem dla ciebie nikim.
– Mylisz się, kochanie.
– Ależ nie! Statki mijające się nocą. To my. Potrzebny ci był ktoś na krótki czas po to, by się pozbierać i stanąć na nogi. Mnie zresztą też. Ale teraz nasze życie ułożyło się. Więc ty pierwsza składasz deklarację niepodległości. Przecież właśnie to chciałaś mi dać do zrozumienia. Że mnie nie kochasz. Przyznaj się, Maggie?
Potrząsnęła głową w milczeniu. Ból ściskał jej gardło. Duma ogarnęła ją jak zimna szara mgła. Przyznać mu się teraz do tego, że jest w nim zakochana? Teraz, kiedy dał jej do zrozumienia, że nigdy nie żywił do niej żadnych głębszych uczuć?
– Skoro jesteśmy w stosunku do siebie tacy, to przyznaj się wreszcie, że nigdy nic do mnie nie czułeś. A zresztą, gdybyśmy się przypadkiem w sobie zakochali, byłby to straszny błąd. Pochodzimy z tak różnych środowisk, z tak różnych światów.
– Miłość jest zawsze niebezpieczną iluzją.
– O, tak.
Tego nie musiał jej mówić.
– Uczciwość jest lepsza – mruknął Mike. – To jedyna rzecz, na jaką można liczyć, nawet kiedy wszystko dokoła się rozpada.
– O, tak! – głos jej brzmiał jak trzask bicza.
Ale Mike już tego nie słyszał. Wypadł jak szalony z pokoju. Gdy do Maggie doszedł stukot jego obcasów na schodach, zalała się łzami. Statki mijające się nocą? Och, Ianelli, czy rzeczywiście byłam dla ciebie tylko krótką przygodą?
Rozdział 10
Zajechał kolejny samochód, rozległ się trzask zamykanych drzwi. Maggie wybiegła na ganek. Po dwóch dniach deszczu wyłoniło się znowu sierpniowe słońce. Małe strzępiaste chmurki snuły się po błękitnym niebie. Ale Maggie nie zwracała dziś uwagi na pogodę. Ilekroć słyszała zgrzyt kół na żwirze, wpadała w panikę. Mógł to być przecież Mike, a ona jeszcze nie była gotowa na to spotkanie.
Ale to nie był Mike. Z samochodu wysiadły cztery osoby. Trzej mężczyźni i kobieta. Maggie podbiegła do nich ze sztucznym uśmiechem na ustach.
Trzej mężczyźni należeli ponad wszelką wątpliwość do rodziny Ianellich, chociaż nie byli podobni do Mike'a, Najstarszy miał na sobie jaskrawą kraciastą marynarkę. Drugi pociągał z metalowej piersiówki. Dla niego zabawa widać już dawno się zaczęła. Trzeci, najmłodszy, stał z rozkraczonymi nogami i rękami na biodrach, w pozie sugerującej, że cały świat należy do niego. Kobieta była jasnowłosa, mocno opalona i wysoka. W uszach miała brylanty, a na sobie biały jedwabny kostium.
– Margaret Mary Flannery? – zapytała z szerokim uśmiechem.
– Nazywam się Maggie. Jestem osobą, która was tu zaprosiła. Cieszę się, że państwo przyjechali.
– To najzabawniejsza rzecz, jaka nam się od dawna zdarzyła. Kiedy napisała nam pani o tej spelunce Josepha, ukrytym skarbie, hazardzie i pijaństwie, jakie tu uprawiano, bardzo nas to zainteresowało. Nasz klan lubi podróże, no i przyjęcia. Dla dobrej zabawy gotowi jesteśmy przejechać wiele kilometrów. A szczególnie lubimy spędy rodzinne. Ale to nieważne, muszę pani wszystkich przedstawić. Ja jestem Julia, a to Gordon, mój mąż. Warto, żeby pani wiedziała, że jest jednym z synów Josepha Ianellego i wujem Mike'a. Rafę jest bratem Mike'a, Tony jego kuzynem.
Maggie uścisnęła wszystkie ręce, ale nawet nie usiłowała zapamiętać imion. Do południa zjechało się do niej ponad trzydzieści osób.
– Proszę za mną – wołała. – Stoliki są nad rzeką, w salonie drinki…
– Pani rodzina też się zjawi? – zainteresowała się Julia.
– Owszem, po to urządziłam ten spęd, żeby rodziny Ianellich i Flannerych obejrzały sobie dawną siedzibę swoich przodków. Za kilka tygodni byłoby to już niemożliwe, bo jak wspomniałam w listach, mam zamiar wynajmować dom na seminaria. Jesteście dla mnie w pewnym sensie królikami doświadczalnymi. Chcę sprawdzić, czy dam sobie radę z dużą grupą ludzi… Jeszcze nie wszyscy się zjawili.
Spojrzała niespokojnym wzrokiem na podjazd. Mike pracował do piątej, więc nie należało się go o tej porze spodziewać. Zjazd rodzinny miał być dla niego niespodzianką. Prosiła go, żeby przyjechał. Powiedziała, że zdarzyła się awaria rur wodociągowych.
Był to podstęp, bo żadnej awarii nie było. Od dobrych sześciu tygodni Maggie żyła sama i to według ścisłych reguł postępowania głoszonych przez Mike'a. Czuła się fatalnie i miała tego dość. Tego i całej tej swojej dumy, szacunku do samej siebie i przede wszystkim braku Mike'a.
Wymyśliła sobie zjazd rodzinny, żeby mu uprzytomnić, że ich dwa klany potrafiły niegdyś doskonale współżyć.
Pomysł był idiotyczny. Jak idiotyczny, uświadomiła sobie dopiero, kiedy zaczęli się zjeżdżać goście.