– Za ten dom – powiedział z powagą.
– Za ten dom zgodziła się Maggie. – No i za naszych dziadków. Przy okazji możemy też wypić za wszystkie grzechy świata, bo było to chyba ich siedlisko.
Mike roześmiał się.
Maggie krzywiła się lekko przy każdym łyku.
– Czy to jest twoja ulubiona trucizna? – zapytał Mike.
– Nienawidzę whisky od siódmego roku życia.
– Wiec po jakie licho przywlokłaś ją ze sobą?
– Bo zazwyczaj cierpię na bezsenność, kiedy tylko jestem poza domem. Mała whisky przed snem zazwyczaj pomaga.
Przez chwilę siedzieli spokojnie i wpatrywali się w ogień.
– Nie martw się z powodu dziadka – odezwał się wreszcie Mike.
Maggie westchnęła.
– Wiedziałam, że dom zbudowano w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku, ale jakoś nie skojarzył mi się z okresem prohibicji. Teraz rozumiem wiele rzeczy. Na przykład to, że nikt w rodzinie nie mówił o istnieniu tej posiadłości. Poza tym trudno mi skojarzyć Dziadziusia z nielegalnym wyszynkiem, hazardem i kobietami lekkich obyczajów.
– Był wtedy bardzo młody – pocieszał ją Mike. Przysiadł obok niej i powoli sączył whisky ze swego kubka.
– Mój dziadek był też jeszcze młody, kiedy w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym rozpoczął się wielki kryzys.
– Kochałeś swojego dziadka? – zainteresowała się Maggie. – Byliście zaprzyjaźnieni?
Może nie powinnam go pytać o jego prywatne sprawy, pomyślała z obawą. Ale po chwili uspokoiła się.
– Owszem, kochałem go – odparł Mike – chociaż bardzo często sprzeczaliśmy się. W końcu rozstaliśmy się z dość zasadniczych względów. Dziadek stawiał rodzinę na pierwszym miejscu. Dla jej dobra nie wahał się kłamać, oszukiwać, a nawet kraść, jeżeli nie mógł postąpić inaczej. Więc nie dziw się swojemu dziadkowi. Takie były wtedy czasy.
– Wciąż nie wiem, jak nasi dziadkowie się poznali… – zastanawiała się Maggie.
– Myślę, że nigdy się tego nie dowiemy.
– … i dlaczego nam przypadł ten spadek. Dziadek miał czworo dzieci, wszystkie jeszcze żyją. Miał też niezliczoną liczbę wnuków…
Pomyślała o jego liście i zamilkła.
– Nie mogę ci pomóc w tej sprawie, Flannery – rzucił Mike, wstał i dołożył polan do ognia.
Gdy zorientował się, czym był ten dom, zrozumiał, dlaczego Joe Ianelli zapisał mu swoją połowę.
Przez wiele lat martwił się z powodu zerwania kontaktów z dziadkiem i po jego śmierci sumienie zaczęło go gryźć na dobre. Joe oskarżał go o to, że jest pruderyjny, pryncypialny, pozbawiony wszelkich rodzinnych uczuć. Uczciwość nie była dla starego Joe'ego rzeczą świętą. Uważał, że gdy statek rodzinny a nie, trzeba ją pierwszą wyrzucić za burtę.
Zakpił sobie z wnuka, zostawiając mu w spadku ten dom, w którym zarabiano pieniądze w sposób ewidentnie nieuczciwy, kłócący się zasadniczo z moralnością Mike'a. Ale przecież właśnie te pieniądze pozwoliły otrzymać dużą rodzinę niezamożnych włoskich emigrantów w czasie kryzysu.
Przypomniał sobie twarz dziadka i serce zabiło mu żywiej. Nigdy cię nie potępiałem, dziadku, myślał teraz, kochałem cię. Po prostu chciałem żyć inaczej, to wszystko.
Maggie przyglądała się Mike'owi z przyjemnością. Jego oczy i włosy lśniły w blasku płomieni kominka. Podobał jej się twardy zarys jego podbródka, lekki zarost na policzkach, śniada cera i wyraz ujarzmionej dzikości w ciemnych oczach. Nigdy nie znała takiego mężczyzny. Nie chciała, by Mike zauważył, że mu się przygląda, ale nie mogła oderwać od niego oczu. Wydał jej się nieosiągalny jak gdyby miał wypisane na czole: „Nie dla kobiet w rodzaju Margaret Mary".
Zmrużyła oczy. Wydało jej się, że widzi roje eleganckich kobiet w długich sukniach w stylu lat dwudziestych, całych w haftach i falbankach, z długimi sznurami pereł, i mężczyzn w czarnych smokingach siedzących przy karcianych stołach. Słyszała śmiechy i brzęk kieliszków pełnych szampana. Czekała na uczucie zgorszenia, które powinno ją było ogarnąć na myśl o machinacjach dziadka, ale jakoś nie przychodziło. Dom wcale nie promieniował aurą przestępczości. Było w nim raczej coś romantycznego.
Próbowała sobie wyobrazić, co się tu przed laty działo.
Poświata latarni odbijających się w falach rzeki, zapach francuskich perfum, jedwabne pończochy, wysokie obcasy, piękne kobiety i mężczyźni o czujnych oczach.
Spojrzała znowu na Mike'a. Zdawała sobie sprawę, że w wyobraźni usiłuje przemienić coś niezbyt sympatycznego w romantyczną bajkę. Włączyła w nią Mike'a. Wyobraziła go sobie jako szmuglera alkoholu, twardego jak stal, seksownego, żyjącego na krawędzi przestępstwa. Pięknie wyglądałby w smokingu.
– Maggie, powiedz mi coś o swojej rodzinie – usłyszała nagle jego głos. – Jacy są ci twoi krewni?
Oprzytomniała i sięgnęła po suszoną morelę.
– Bardzo zabawni – oświadczyła lekkim tonem. – Wszyscy mają niesforne rude włosy i jedyny w swoim rodzaju styl. Matka żyje wyłącznie dla teatru. Moja najstarsza siostra ma trzeciego męża. Mam ciotkę, która kiedyś uprawiała striptiz. Nie dla pieniędzy, ale dla przyjemności.
Zwariowana rodzina Flannerych wpakowała ją do klasztornej szkoły, wychodząc zapewne z założenia, że Maggie jest ostatnią z możliwych kandydatek z jej grona na świętą. Chciano jej dać szansę na normalne życie. Miała się nauczyć dobrych manier i zasad postępowania. Jednym słowem zrobiono wszystko, by Maggie nie poszła w ślady krewnych. Chodziło o to, żeby była po prostu przeciętna.
– Ale to się nie udało – roześmiał się Mike. – O przeciętności w twoim wypadku nie ma mowy.
– Co ty tam o mnie wiesz. Sięgnęła po następną suszoną morelę.
– Na szczęście miałam Dziadziusia – ciągnęła. – Był moją jedyną deską ratunku. On nie chciał, żebym wyrosła na osobę przeciętną. Sam był równie zwariowany jak oni wszyscy, ale miał jakieś dziwne wewnętrzne światło. Kiedy się go słuchało, można było uwierzyć, że istnieje życie na Księżycu.
Mike słuchał w milczeniu. A ona mówiła, jak gdyby otworzyła się w niej jakaś tama. Opowiadała o swoim dzieciństwie, o członkach swojej zwariowanej rodziny, tak że po pewnym czasie zapomniał o własnych problemach. Słuchał głosu dziewczyny, która chciała być trzeźwa i przyziemna, a była romantyczna i szalona… Nigdy w życiu nie zetknął się z podobną istotą.
W jego życiu nie było teraz kobiety. Był człowiekiem bez pracy, bez przyszłości, nie miał nikomu nic do zaoferowania. Ale gdyby przyszło mu do głowy, żeby związać się z jakąś dziewczyną, to na pewno nie z taką jak Maggie. Była zbyt romantyczna, zbyt naiwna, zbyt podatna na magię słów. Miała dwadzieścia pięć lat i powinna być już mniej egzaltowana. Obawiał się, że w niedalekiej przyszłości ktoś ją skrzywdzi, a co najmniej zawiedzie.
Ale nie będzie to on. W gruncie rzeczy wzruszała go. Była krucha. Jak mało takich kobiet żyje w dzisiejszym świecie. Poczuł, że z głębi podświadomości wyłaniają się dawno zapomniane uczucia. Może należy chronić kobiety, tak jak czynili to jego przodkowie? Nonsens. Przyrzekł sobie jednak, że przez te kilka dni, które mieli spędzić razem, on na pewno jej nie zrani.
Maggie umilkła i ziewnęła jak senny kot. Mike wstał i rozprostował plecy.
– Czy wiesz, że minęła północ? – zapytał. – Trzeba iść spać. Przed nami ciężki i długi dzień… Może chciałabyś się tutaj przespać? Na górze może być bardzo zimno.
– Nie, pójdę na górę. Mam puchowy śpiwór. Wstała i rozejrzała się dookoła.
– Masz do wyboru kilka bardzo ciekawych sypialni. Jest różowa, seledynowa, czerwona… – powiedziała.
– Wszystko mi jedno. Zasnę byle gdzie.