– Prowadź – polecił, wbijając w żebra strażnika lufę pistoletu.
Strażnik z ociąganiem poprowadził ich korytarzem i zatrzymał się przed drzwiami otwieranymi kodem cyfrowym. Przez chwilę wahał się, czy nie grać na zwłokę, udając, że nie zna kodu, ale piorunujące spojrzenie Austina ostrzegło go, by lepiej nie próbował. Wystukał kod i drzwi się otworzyły. Pokój był pusty.
– To jej pokój – zapewnił.
Wepchnęli go do środka i rozejrzeli się. To pomieszczenie mogło służyć za więzienie, gdyż drzwi otwierały się tylko z zewnątrz. Zavala podszedł do łóżka, zdjął coś z poduszki i uśmiechnął się.
– Była tutaj – oznajmił.
Ciemnorude pasemko włosów, które trzymał w palcach, należało z pewnością do Gamay.
– Dokąd ją zabrali? – spytał Austin.
– Nie wiem – odparł ponuro strażnik.
– Uważaj, żeby to, co powiesz, nie było twoim ostatnim słowem.
Strażnik nie miał wątpliwości, że Austin zastrzeli go bez wahania.
– Ja nie ochraniam tych kreatur – odparł.
– O kim mówisz?
– O braciach Kradzikach. Zabrali ją do Wielkiej Sali.
– Co to za jedni?
– Para zabójców, załatwiają dla szefowej brudną robotę – odparł strażnik z wyraźną odrazą.
– Powiedz, jak się tam dostać.
Strażnik wyjaśnił im wszystko, co chcieli. Austin zapowiedział, że jeżeli wprowadził ich w błąd, wrócą do niego. Pozostawili go w zamkniętej celi i zaryglowali drzwi na korytarz prowadzący do windy. Nie wiedzieli, kim są bracia Kradzikowie, i nie dbali o to. Jednego byli pewni. W tym miejscu nie czekało Gamay nic dobrego.
38
Pięćdziesięciu mężczyzn zebranych przy stole na pokładzie okrętu z Gokstad nie nosiło opończ i oręża, lecz ciemne garnitury, ale sceneria przypominała pogańską uroczystość sprzed tysiąca lat. Płomienie pochodni odbite od ostrzy wiszącej na ścianach średniowiecznej broni, rzucały chybotliwe cienie i refleksy na ich twarze. Ów teatralny efekt nie był przypadkowy. Całą tę komnatę Brunhilda zaprojektowała jako wielką dekorację do reżyserowanego przez siebie spektaklu.
Zarząd Gokstad tworzyli najwybitniejsi przedstawiciele światowego biznesu. Pochodzili z wielu krajów i wszystkich kontynentów. Do ich grona należeli dyrektorzy międzynarodowych korporacji, przedstawiciele handlowi, którzy, prowadząc tajne negocjacje, uzyskiwali władzę większą od niektórych rządów, oraz byli i aktualni politycy, zawdzięczający kariery plutokratom, stanowiącym autentyczną klasę rządzącą w macierzystych krajach. Tych reprezentujących wszystkie rasy i odcienie skóry ludzi, tak różniących się od siebie wyglądem i karnacją, łączyło wszakże jedno – nienasycona chciwość.
– Witam panów – przemówiła Brunhilda, stojąca u szczytu stołu. – Dziękuję za tak szybkie przybycie. Wielu z was przyjechało z bardzo daleka, lecz zapewniam, że ta podróż wam się opłaci. – Przesunęła oczami po twarzach, rozkoszując się chciwością wyzierającą zza ich wyćwiczonych uśmiechów i ostrych jak noże spojrzeń. – My, zebrani w tej sali, jesteśmy sercem i duszą Gokstad, niewidzialnym rządem, potężniejszym od wszystkich znanych światu. Stanowicie coś więcej niż elitę biznesu, jesteście kapłanami tajnego stowarzyszenia, tak jak templariusze.
– Przepraszam, że na samym początku zakłócam tę porywającą mowę – przerwał jej wyłupiastooki angielski handlarz bronią, Grimley. – Ale nie mówi nam pani nic nowego. Mam nadzieję, że nie przeleciałem dziesięciu tysięcy kilometrów, by usłyszeć, jaka z nas doborowa kompania.
Brunhilda uśmiechnęła się. Członkowie zarządu Gokstad jako jedyni na świecie mogli z nią rozmawiać jak równy z równym.
– Nie, lordzie Grimley – odparła – zwołałam panów, by poinformować, że nasze plany zdecydowanie nabrały tempa.
Anglika to nie przekonało.
– Powiedziała nam pani, że na zdobycie światowego monopolu nad zasobami wody trzeba lat – rzekł, węsząc długim nosem w powietrzu tak, jakby czuł nieprzyjemny zapach. – Czyżby z lat zrobiły się miesiące?
– Nie, lordzie Grimley. Dni!
– A zatem cofam, co powiedziałem. – Po twarzy Grimleya przemknął obłudny uśmiech. – Proszę kontynuować.
– Z przyjemnością. Jak wiecie z moich comiesięcznych sprawozdań, nasze plany realizowaliśmy bez przeszkód, aczkolwiek wolno. Codziennie przejmowaliśmy jakieś źródło wody, ale zbudowanie floty tankowców wymagało czasu. Problem stanowiły wielkie pojemniki do transportu wody przez oceany. Dopiero od niedawna technologia pozwala je skonstruować. Ostatnio naszym projektem zainteresowała się Narodowa Agencja Badań Morskich i Podwodnych.
Jako pierwszy znaczenie tych słów pojął Howes amerykański magnat rynku nieruchomości.
– NUMA?! Skąd się o nas dowiedzieli?
– To skomplikowana historia. Dostaniecie, panowie, szczegółowe raporty na ten temat. Na razie powiem tylko, że ich agenci są bardzo wytrwali i dopisuje im szczęście.
– Sprawa jest poważna – orzekł Amerykanin. – Najpierw to gazetowe śledztwo, a teraz to.
– Ta gazeta nie opublikuje artykułów na nasz temat. Ani żadna inna. Zniszczyliśmy całą ich dokumentację. A co do NUMA, to też ich unieszkodliwiliśmy.
– Mimo wszystko bardzo mnie to martwi – odparł Howes. – Na zachowanie naszych działań w tajemnicy wydaliśmy miliony. A sprawa w każdej chwili może się wydać.
– W pełni się z panem zgadzam. Zrobiliśmy, co tylko możliwe, by zachować anonimowość, ale operacji tak długofalowej i na taką skalę nie da się ukrywać w nieskończoność. Skrywająca naszą działalność przed opinią publiczną fasada zaczyna się kruszyć. Musiało kiedyś do tego dojść, niemniej jest to sygnał, że trzeba się śpieszyć.
– Chce pani przez to powiedzieć, że do przyśpieszenia planów zmusiła nas NUMA?
– Nie. Tylko to, że nastąpił szczęśliwy zbieg okoliczności.
Pierwszy zrozumiał w czym rzecz niemiecki bankier Heimmler.
– Tak nagle mogło przyśpieszyć ten plan tylko jedno – powiedział z miną boa dusiciela, któremu dostarczono żywego królika. – Opanowała pani metodę odsalania doktor Cabral.
Brunhilda odczekała, aż umilknie rozgwar.
– Znalazłam lepsze rozwiązanie – oznajmiła z triumfem. – Zatrudniłam do tego ją samą.
– Cabral?! – zdziwił się Niemiec. – Czytałem doniesienia w gazetach, że żyje, ale…
– Żyje i ma się dobrze. Zgodziła się pracować dla Gokstad, ponieważ przejęliśmy cały zapas anasazium. Jest teraz w naszym laboratorium i szykuje się do pokazu. Niebawem zademonstruję panom ten cud. Rozmawiałam z nią przed tym zebraniem. Obiecała, że będzie gotowa za godzinę. A tymczasem zapraszam do stołu, który przygotowaliśmy w jadalni. Muszę sprawdzić, co z transportem. Zobaczymy się wkrótce.
Po opuszczeniu przez członków zarządu Wielkiej Sali, Brunhilda udała się do głównego wejścia Walhalli. Przed gankiem stało kilka ciemnozielonych terenówek. Przy każdej z nich warowali kierowca i uzbrojony strażnik.
– Wszystko gotowe? – spytała pierwszego strażnika.
– Tak, proszę pani, możemy przewieźć gości w każdej chwili.
Do laboratorium najszybciej zjeżdżało się podziemnym wagonikiem, ale zbudowano go głównie z myślą o transporcie małych grup techników. Większą grupę łatwiej było tam dostarczyć samochodami. Brunhilda niczego nie pozostawiała przypadkowi. Usiadła w fotelu obok kierowcy i kazała się zawieźć nad jezioro. Kilka minut później terenówka zatrzymała się na skraju niskiego wzgórza nad wodą. Brunhilda zeszła po schodach na przystań i wkroczyła do hangaru dla łodzi. Były tam ukryte windy, obsługujące laboratorium. Minęła szybką windę w kształcie jaja, wsiadła do dużej towarowej i kilka chwil potem znalazła się w laboratorium, gdzie panowało wyraźne podniecenie.