Jako archeolog morski, którym została przed ukończeniem studiów z biologii morza, Gamay od razu rozpoznała, że jest to statek wikingów lub jego bardzo wierna kopia. Czyżby była w muzeum? Nie, to raczej bogato zdobiona krypta. Może okręt ten – zgodnie z obyczajem średniowiecznych Skandynawów – służył za grobowiec? Po części z ciekawości, lecz głównie dlatego, że nie miała wyboru, ruszyła w jego stronę.
Kiedy szła przez wielką salę, z ciemności obserwowały ją dwie pary zaczerwienionych oczu. Te same oczy obserwowały ją łapczywie wcześniej na ekranie monitora, gdy leżała w celi. Bracia Kradzikowie spędzili przed ekranem wiele godzin, chłonąc wzrokiem szczegóły jej wyglądu, od ciemnorudych włosów po długie, szczupłe nogi. W podglądactwie bliźniaków nie było krzty erotyzmu. Stanowił on bowiem namiętność zbyt ludzką. Ich interesowało wyłącznie zadawanie cierpień. Przypominali psa nauczonego nie ruszać smakołyku dopóki nie pozwoli mu na to jego pan. Mając jednak Gamay tak blisko, ulegli sadystycznym ciągotom. Przyrzeczono im ją i tę drugą. Korzystając z tego, że Brunhilda zajęta była w laboratorium, samowolnie sięgnęli po obiecaną nagrodę.
Polecili przyprowadzić Gamay do Wielkiej Sali, ale strażnicy wykonali ich rozkaz niezbyt chętnie. W małej armii strzegącej Gokstad, dokonującej niekiedy wypadów na zewnątrz, jak w przypadku Alaski, służyli wyłącznie byli wojskowi, wyrzuceni z elitarnych jednostek na całym świecie: dawni żołnierze francuskiej Legii Cudzoziemskiej, amerykańskich oddziałów specjalnych, piechoty morskiej, piechoty rosyjskiej, angielscy komandosi i najróżniejsi najemnicy. W koszarach żartowano, że do zatrudnienia w korporacji wymagane jest co najmniej dyscyplinarne usunięcie z wojska, a robotę zapewnia wyrok i odsiadka. Wprawdzie zabijali na rozkaz, lecz uważali się za zawodowców wykonujących po prostu to, co do nich należy. Kradzikowie byli inni. Wszyscy znali opowieści o masakrach i mordach, których bracia dopuścili się w Bośni, a ponadto krążyły pogłoski o specjalnych zadaniach, jakie wykonują dla firmy. Najemnicy wiedzieli również o ich bliskich związkach z Brunhildą. Dlatego bez szemrania doprowadzili im uwięzioną.
W pół drogi do statku wikingów Gamay usłyszała charakterystyczny dźwięk uruchamianych silników. Odbite od twardych kamiennych ścian echo wzmocniło ich terkot. Na prawo i na lewo od okrętu rozbłysły pojedyncze reflektory i zaczęły wolno sunąć w jej kierunku.
Motocykle!
Na widok sylwetek motocyklistów Gamay poczuła się jak łania przebiegająca przez autostradę. Nagle silniki ryknęły na najwyższych obrotach i motocykle ruszyły w jej kierunku niczym dwie rakiety.
Dostrzegła ostre piki oparte o kierownice.
Motocykliści nacierali na nią niczym karykaturalni rycerze podczas turnieju. Ale gdy piki już miały przebić jej brzuch, motocykle nagle skręciły w bok i znalazły się za Gamay. Obróciła się. Prześladowcy stanęli w miejscu oświetlając ją z dwóch stron reflektorami jarzącymi się jak ślepia wielkiego, mruczącego kota.
Siedzieli na dwóch terenowych yamahach 250, na których strażnicy patrolowali ogrodzenie wokół wielkiej posiadłości. Piki wzięli z kolekcji broni zdobiącej ściany Wielkiej Sali. Natura poskąpiła Kradzikom wyobraźni, dlatego niezależnie od tego, czy ich ofiarą była młoda dziewczyna, czy starzec, działali zawsze wedle jednego schematu: zniewolić, przerazić, zadać ból i zabić.
– Jeżeli pobiegniesz szybko… – doszedł ją z ciemności głos z lewej.
– To może cię nie złapiemy – dopowiedział głos z prawej.
Akurat! Po głosach poznała, że są to ci sami karykaturalni debile, którzy wtargnęli do jej domu. Najwyraźniej pragnęli trochę się z nią pobawić.
– Pokażcie się! – zawołała.
Odpowiedziało jej terkotanie silników pracujących na jałowym biegu. Kradzikowie przywykli, że ich ofiary kulą się ze strachu i błagają o życie. Nie wiedzieli, co począć z takim żądaniem bezbronnej kobiety. Zaciekawieni, podjechali bliżej i zatrzymali kilka metrów od niej.
– Kim jesteście? – spytała.
– Śmiercią – odpowiedzieli jak jeden mąż.
Chwila odroczenia wyroku dobiegła końca. Silniki znów zagrały. Motocykle stanęły na tylnych kołach. A potem ich przednie koła opadły i z piskiem opon maszyny skoczyły przed siebie, przecięły sobie drogę, zaczęły krążyć. Bliźniacy chcieli, by Gamay obracała się w miejscu, aż zakręci się jej w głowie i upadnie bezbronna, dusząc się od płaczu. Lecz ona nie dała się wciągnąć do tej zabawy. Nieustępliwie patrzyła prosto przed siebie, ręce przyciskając do boków. Czuła na twarzy podmuchy duszących spalin. Powstrzymanie się od ucieczki wymagało całej siły woli. Ci dwaj dopadliby ją w jednej sekundzie i podcięli nogi pikami.
Gdy spostrzegli, że nie myśli uciekać, podjechali bliżej. Ostre piki rozdarły jej koszulę. Gamay wciągnęła brzuch i ruszyła naprzód. Szła, wolno odmierzając kroki. Zachwyceni tym nowym wyzwaniem prześladowcy, zaczęli na zmianę przejeżdżać przed nią, w ostatniej chwili cofając piki. Szła dalej, ogłuszona hukiem silników. Ani myślała zwalniać kroku. Dobrze wiedziała, że mogą ją zabić, kiedy im się spodoba.
Z prawej usłyszała odgłos nadjeżdżającego motocykla. Bardzo ryzykując, nagle przystanęła. Zaskoczony tym motocyklista z trudem ją ominął. Zatoczył ciasny krąg, ale manewr ten zakłócił widać tajemniczą łączność pomiędzy jeźdźcami, bo zdezorientowani zaczęli jeździć w kółko. Przebiegła przed zadartym dziobem okrętu, zamierzając wskoczyć na jego pokład, ale natrafiła na przeszkodę z okrągłych tarcz, chroniących burtę ponad otworami na wiosła. Zrozumiała, dlaczego prześladowcy pozwolili jej podejść tak blisko niego. Wiedzieli, że nie będzie łatwo tu się wdrapać.
Na pokład można było wejść tylko po schodni przy rufie. Pewnie liczyli, że pobiegnie do niej. Gdy zrobiła ruch w tamtym kierunku, rzucili się, by odciąć jej drogę. Wtedy pochwyciła tarczę, odwróciła się i osłaniając się nią przywarła plecami do burty okrętu. Motocykliści zawrócili yamahy i natarli na nią z wycelowanymi pikami. Ciężką, wykonaną z grubego, wzmocnionego żelazem drewna tarczę przeznaczono dla krzepkiego wikinga, a nie szczupłej kobiety. Na szczęście Gamay była wysoka i wysportowana. Zawiesiła tarczę na lewej ręce i zasłoniła się nią.
W samą porę.
Bum!
Piki wbiły się w tarczę jednocześnie. Siła uderzenia przygwoździła Gamay do burty i zaparła jej dech w piersiach.
Motocykle odjechały na boki, szybko zawróciły i ponownie ruszyły na nią. Gamay położyła tarczę na ziemi, nadepnęła nogą i wyrwała z niej piki. W przeciwieństwie do tarczy były zaskakująco lekkie – z cienkimi drzewcami i wąskimi grotami z brązu. Widocznie przeznaczono je do rzucania, a nie potyczek turniejowych.
Postawiła je obok i osłoniła się tarczą. Przypuszczała, że po stracie broni bracia zamarkują atak, lecz na tarczę spadła niczym błyskawica kolczasta kula na łańcuchu. Choć mocno stała na nogach, cios odrzucił ją do tyłu i powalił na jedno kolano. Utrzymała jednak tarczę, co ocaliło jej życie. Potężny cios drugiego napastnika odłupał od tarczy zewnętrzną warstwę drewna.
Bracia zamienili piki na “gwiazdy zaranne”, broń wymyśloną po to, aby przebijała zbroje. Motory rzuciły się na nią ponownie, nim zdążyła wstać. I znów kolczaste żelazne kule rąbnęły w tarczę. Po drugim uderzeniu chroniące ją drewno rozpadło się w drzazgi i w ręku Gamay zostały już tylko rzemienie i rama tarczy.
Chwyciła pikę i ustawiła pod kątem. Motocykliści powstrzymali atak, jeżdżąc tam i z powrotem. Kiedy jeden z nich ruszył na nią, ostrze piki powędrowało w jego kierunku jak strzałka kompasu. Gamay wstrzymała oddech. Napastnik w ostatniej chwili zawrócił. Drugi nadjechał z lewej. Gdy obracała się w jego stronę, dostrzegła, że szykuje się atak z prawej. Stosowali klasyczną taktykę oskrzydlającą. Nie byli jeszcze gotowi na pełną ofensywę, więc badali jej reakcję.