Выбрать главу

Jeden z nich przemknął na wprost niej, przekonany, że znajduje się poza zasięgiem piki. Jednak Gamay rzuciła nią jak oszczepem. Pika trafiła w szprychy przedniego koła. Siła jego obrotów wprawdzie strzaskała drzewce, ale jeździec poszybował nad kierownicą, a przewrócony motocykl pojechał po posadzce, ciągnąc za sobą snop iskier. Motocyklista upadł na podłogę i zastygł w bezruchu.

Drugi napastnik przerwał atak i skierował reflektor na leżącego. Zsiadł z motoru. Wiedział, że jego brat zginął. Poczuł jego strach i ból w chwili, gdy skręcił on kark. Kiedy jęk, który z siebie wydał, zamienił się w rozdzierający wrzask, a wreszcie w iście wilcze wycie, Gamay przeszły ciarki. Zaczęła się przesuwać w stronę rufy w nadziei, że jeśli dostanie się na pokład, znajdzie inną broń. Ale napastnik dostrzegł jej ruch i w mgnieniu oka dosiadł motocykla. Wysunęła pikę przed siebie. Kiedy nadjechał z boku, poczuła, że broń drgnęła i zabrzęczał metal. Napastnik odrąbał grot toporem bojowym z krótkim trzonkiem. Zatrzymał motor, uniósł topór nad głową, a potem ruszył, żeby się z nią rozprawić.

Pobiegła w stronę rufy. Natychmiast ją dogonił i powalił uderzeniem motocykla w nogi. Po upadku na twardą posadzkę poczuła ostry ból w łokciach i kolanach. Najgorsze jednak było to, że napastnik stał tuż nad nią.

– Mój brat… nie żyje… – powiedział i urwał, jakby oczekiwał, że bliźniak dokończy zdanie. – Zabiłaś… a teraz ja zabiję ciebie. Najpierw… odetnę nogi. Po kolei… Potem ręce.

W czarnych skórzanych spodniach i bezrękawniku wyglądał jak kat. Obnażył w wyczekującym uśmiechu lśniące metalowe zęby. Gamay spróbowała się odsunąć, ale przygwoździł jej nogę butem. Krzyknęła.

Gdy unosił topór w górę, coś zafurkotało. Napastnik zacharczał, wolną ręką chciał sięgnąć do sterczącego mu z boku głowy bełtu, ale nie zdążył. Jego zaczerwienione oczy zgasły i zwalił się jak kłoda. Gamay przetoczyła się w bok, unikając spadającego topora, który z brzękiem uderzył o posadzkę. Usłyszała szybkie kroki, czyjeś silne ręce podniosły ją z ziemi i ujrzała uśmiechniętą twarz Zavali. A potem zjawił się Austin. Ze starą kuszą w rękach.

– Nic ci nie jest? – spytał.

– Nic, czego by nie naprawił porządny przeszczep skóry – odparła. Widząc w ręku Joego broń, którą pożyczył od strażnika, dodała: – Po co odgrywać Wilhelma Tella, skoro macie to?

– Bo za szeroko pruje – rzekł Zavala. – Świetnie się nadaje do wykoszenia szarżującego oddziału, ale nie do precyzyjnego snajperskiego strzału. Ukląkł przy zabitym bliźniaku. – Miałeś trafić w jabłko na czubku jego głowy.

– Następnym razem wyceluję wyżej – odparł Austin, odrzucając kuszę.

Gamay cmoknęła obu w policzki.

– Tak się cieszę z waszego widoku, że zniosę nawet najgłupsze żarty – powiedziała.

– Widzę, że nieźle sobie radziłaś – pochwalił ją Austin, przyjrzawszy się zwłokom przy motocyklu.

– Niewiele brakowało, a zostałabym poćwiartowana. Gdzie jesteśmy?

– Nad jeziorem Tahoe.

– Tahoe! Jak mnie znaleźliście?

– Wyjaśnimy ci po zabraniu Franceski. Możesz iść?

– Choćby na kolanach, byleby wydostać się z tego lochu. Twarzowe wdzianka – powiedziała, przyglądając się ich białym czapkom i uniformom. – To dzięki nim przepuścili was strażnicy przy drzwiach?

– Nie było żadnych strażników.

– Pewnie nie chcieli brać odpowiedzialności za tę parę klonów.

– Tak naprawdę to zajrzeliśmy tu na chybił trafił. Widząc, że bawisz się w berka ze swoim topornym znajomym, porwałem ze ściany kuszę i czekałem, aż wystawisz mi go na strzał. – Austin wziął pistolet jednego z zabitych. – Osiodłamy konie, zanim nadjedzie pościg?

Gamay skinęła głową i utykając ruszyła do drzwi, w opiekuńczej asyście dwóch mężczyzn po bokach. W tym momencie otwarły się drzwi i do komnaty wkroczyła Brunhilda. Była sama, lecz jak zawsze imponująca i wyniosła. Podeszła, ledwie spojrzawszy na trupy, stanęła na szeroko rozstawionych muskularnych nogach i podparła się pod boki.

– Jak rozumiem, to wasza robota – przemówiła.

– Przepraszamy za bałagan – odparł Austin, wzruszając ramionami.

– Debile. Gdybyście ich nie zabili, musiałabym to zrobić sama. Złamali moje rozkazy i skalali to święte miejsce.

– Niemniej współczuję, bo wiem, jak trudno dziś o dobrych pachołków.

– Nie tak trudno, jak się wydaje. Chętnych do zabijania nie brakuje. Jak dostaliście się tutaj?

– Frontowymi drzwiami. Co to za miejsce?

– Serce i dusza mojego imperium.

– A więc to pani jest tą nieuchwytną Brunhildą Sigurd – powiedział Austin.

– Tak, ja też wiem, kim jest pan. Obserwowaliśmy was, panie Austin, odkąd odwiedziliście naszą fabrykę w Meksyku. To ładnie z waszej strony, że zaszczyciliście nas wizytą.

– Ależ nie ma o czym mówić. Musi nam pani zdradzić, kto zaprojektował to wnętrze. Jak myślisz, Joe, w jakim jest stylu, wczesnym rodziny Addamsów czy późnym transylwańskim?

– Chyba bardziej w stylu Wagner modern. Stolik do kawy w kształcie okrętu? Cóż za uroczy detal.

– Czas na naukę – oświadczyła Brunhilda. – Ten okręt symbolizuje przeszłość, teraźniejszość i wspaniałą przyszłość!

– Bardzo stosowny symbol – przyznał ze śmiechem Austin. – Ten okręt płynie donikąd, tak jak pani imperium.

– Stajecie się męczący, panowie z NUMA.

– Nie chcemy nadużyć gościnności. Pozwoli pani, że się pożegnamy.

Zavala ruszył pierwszy i, próbując wyminąć Brunhildę z przyzwyczajenia posłał jej swój firmowy uśmiech. Mimo wszystko była kobietą. Ale nieczuła na jego powszechnie znany męski urok olbrzymka chwyciła go za koszulę i, potrząsnąwszy nim jak terier szczurem, z wielką siłą cisnęła na podłogę. Zavala szybko się pozbierał i – jako niepoprawny dżentelmen wobec wszystkich pań każdej postury i w każdym wieku – posłał jej kolejny uśmiech.

– Wiem, jak pani się czuje – powiedział – ale czy musimy rozstawać się w taki sposób?

W odpowiedzi trzasnęła go na odlew w policzek. Joe zatoczył się, cofnął kilka kroków i otarł krew z kącika ust. Kiedy Brunhilda uniosła pięść do zadania następnego ciosu, w obronie przyjaciela stanął Austin. Ponieważ jednak skoncentrował się na jej rękach, zaskoczyła go klasycznym dla kickboxingu zamachowym kopniakiem lewą nogą, wbijając mu but w pierś. Zanim jeszcze zwalił się na posadzkę z takim impetem, że zadzwoniły mu zęby, poczuł, iż od jej straszliwego ciosu pękają mu żebra.

Na widok padającego Kurta Zavala wyzbył się wszelkich oporów przed uderzeniem kobiety.

– To dwa ciosy bez ostrzeżenia – powiedział cicho.

Swoje studia w nowojorskiej wyższej szkole morskiej opłacił z pieniędzy, które zarobił na ringu jako zawodowy bokser wagi średniej. Większość walk wygrał, często przez nokaut. Wprawdzie po zdobyciu dyplomu przybrał na wadze, ale wciąż potrafił ją zbić do wymaganych osiemdziesięciu kilogramów. Miał metr siedemdziesiąt siedem wzrostu, Brunhilda była więc od niego o trzydzieści pięć centymetrów wyższa i o dwadzieścia kilka kilogramów cięższa.

Olbrzymka wymierzyła Zavali cios, którym mogłaby mu strącić głowę z ramion. Ale Zavala natychmiast przypomniał sobie o starych ringowych nawykach. Zrobił unik, a kiedy prawa pięść Brunhildy musnęła szczyt jego głowy, lewą ręką uderzył ją w żołądek. Omal nie złamał sobie nadgarstka, ale wytrącił przeciwniczkę z rytmu i jej lewy prosty przeszył powietrze. Chowając się za gardą, Zavala spróbował kombinacji trzech ciosów, którymi w czasach studenckich niejednego posłał na deski. Wyprowadził szybki lewy prosty, poprawił krótkim prawym sierpowym i zakończył lewym hakiem.