Выбрать главу

Prawym nie trafił, ale lewy hak wylądował na szczęce Brunhildy. Oczy jej zmętniały, lecz tylko na chwilę. Cofnęła się, gdy nacierał, i cepem z góry tak mocno trafiła go w serce, że stracił dech. Kiedy wciągał powietrze do płuc, przebiła się przez jego gardę i rąbnęła w brzuch. Zavala przyjął uderzenie na twarde napięte mięśnie i strzelił ciosami z obu rąk, mierząc w szczękę. Oba chybiły. Kiedy zaskoczona tak szybką i fachową reakcją Brunhilda zrozumiała, z kim ma do czynienia, wykorzystując przewagę wzrostu i zasięgu ramion zaczęła bombardować go ciosami z dystansu.

Przejrzawszy jej strategię, Joe próbował trafić w podbródek olbrzymki hakami z dołu, ale trzymała się w bezpiecznej odległości, okładając go cepami. Lewe oko mu spuchło, z nosa ciekła krew. Szerokim sierpowym ponad ręką Brunhildy trafił ją w szyję, ale w zamian otrzymał kolejny bolesny cios w głowę. Pomimo swojej postury przeciwniczka była tak szybka, jak najlepsi znani mu bokserzy wagi średniej. Starzy kibice bokserscy powiadali, że dobry duży bokser zawsze pokona dobrego, lecz małego. Joe miał jednak nadzieję, że ów truizm nie odnosi się do dużej bokserki.

Nacierał wytrwale, zupełnie nie wyczuwając dystansu, a jego mocne ciosy pruły powietrze. Wiedział, że wytrzyma jeszcze najwyżej minutę, a potem olbrzymka dwoma kopniakami złamie mu kark.

Wtem całkiem niespodziewanie przeciwniczka opuściła ręce i osunęła się bezwładnie na posadzkę. Oszołomiony Joe znieruchomiał, otarł pot z oczu i zobaczył wówczas, że nad leżącą Brunhilda stoi Gamay. W rękach trzymała drewnianą tarczę.

– Są inne sposoby na uziemienie tej skandynawskiej jędzy! – oświadczyła z wściekłością w oczach.

Austin podźwignął się z trudem i, trzymając się za pęknięte żebra, przyjrzał się im.

– Mam nadzieję, że czujemy się lepiej niż wyglądamy – powiedział.

– Poczuję się znacznie lepiej, kiedy się stąd wyniesiemy – wymamrotał przez spuchnięte wargi Zavala.

– Chwileczkę. – Austin szybko rozejrzał się po sali. – Musimy odwrócić uwagę.

Bez wahania podszedł do jednego ze stojących przy okręcie żelaznych kociołków i wysypał rozżarzone węgle na pokład. A potem wszedł na okręt i rzucił na nie stos tarcz. Płomienie objęły maszt i, liznąwszy spód kwadratowego skórzanego żagla, po kilku sekundach zmieniły go w płachtę ognia. Czarny, gryzący, skłębiony dym wzbił się pod sufit.

Dokonawszy dzieła, Austin pierwszy ruszył do drzwi. Stanęli obok nich i czekali. Zaczekali przy nich z boku. Komnatę zaczął z wolna wypełniać dym. Po kilku minutach do środka wpadli strażnicy. Nagły dopływ świeżego powietrza podsycił ogień i przez Wielką Salę potoczyły się czarne kłęby dymu. Strażnicy, którzy pobiegli wprost do okrętu, nie zauważyli trzech postaci, wymykających się przez otwarte drzwi.

40

Pod kopułą podmorskiego laboratorium Francesca uwijała się coraz szybciej. Do sfinalizowania jej planu brakowało już tylko jednego elementu. Ale – zwłaszcza po nagłym wyjściu Brunhildy – nie ośmielała się go dodać, nie mając pewności, że trójce jej przyjaciół nic nie grozi. Rozejrzała się. Technicy nadskakiwali tłumowi dyrektorów, którzy pili słodką wodę, jakby to był szampan. Wkrótce jednak ktoś musiał zauważyć, że doktor Cabral nie odrywa się od pulpitu.

Raptem gwar rozmów ucichł. Francesca odwróciła się i ujrzała, że z windy dla personelu wychodzi troje dziwnych ludzi. Na widok przyjaciół zaparło jej dech. Trudno ich było rozpoznać. Gamay utykała, jej piękne ciemnorude włosy wyglądały jak ubite trzepaczką do piany, a ręce i nogi miała pokryte świeżymi sińcami. Białe uniformy Austina i Zavali były powalane krwią i sadzą. A Joe miał spuchniętą twarz i przymknięte oko niczym marynarz Popeye z komiksu.

Przepchnęli się przez tłum i podeszli do niej.

– Wybacz, że zajęło nam to tyle czasu – powiedział Austin, siląc się na uśmiech. – Ale natrafiliśmy na kilka… przeszkód.

– Dobrze, że jesteście.

– Ale nie mamy zamiaru tu zostać – odparł, biorąc ją w ramiona. – Pod tym budynkiem czeka na nas taksówka. Podwieźć cię?

– Przedtem muszę coś zrobić – powiedziała. Podeszła do pulpitu i na klawiaturze komputera wystukała szereg cyfr. Przez chwilę przyglądała się przyrządom, a potem, zadowolona, że wszystko idzie zgodnie z planem, odwróciła się i oznajmiła: – Jestem gotowa.

W tym czasie Zavala – na wypadek, gdyby ktoś z obecnych poczuł nagły przypływ odwagi – stał z bronią gotową do strzału. Austin z zaciekawieniem przyjrzał się dyrektorom Gokstad. Zrewanżowali mu się spojrzeniami, ziejącymi czystą nienawiścią. W pewnej chwili z grupy wystąpił Grimley, zbliżył się do niego i oświadczył:

– Chcemy wiedzieć, kim jesteście i czego tu chcecie!

Austin zaśmiał się nieprzyjemnie i odepchnął Anglika.

– Co to za błazen? – spytał Franceski.

– Wraz ze swymi towarzyszami uosabia całe zło naszego świata – odparła.

Austina, jako filozofa amatora, od dawna interesowały kwestie dobra i zła, ale metafizyczne dyskusje musiały poczekać. Nie zwracając uwagi na Anglika, wziął Franceskę pod rękę i powiódł ją w stronę wyjścia do śluzy powietrznej, gdzie zostawili swoją łódź. Za nimi ruszyła Gamay, a na końcu ubezpieczający ich Zavala.

Ledwie jednak zrobili kilka kroków, z rozwartych drzwi windy towarowej wypadło ze dwudziestu strażników, którzy błyskawicznie otoczyli zbiegów i odebrali Joemu broń.

Po chwili szybko się rozstąpili, bo z windy wymaszerowała Brunhilda. Po kontakcie z tarczą Gamay jasne włosy miała rozwichrzone, a bladą twarz powalaną sadzą. Jednak bynajmniej nie osłabiało to wrażenia, jakie wywierała jej imponująca postać i pałające nienawiścią bladoniebieskie oczy. Trzęsąc się z wściekłości, wskazała ręką na ekipę NUMA takim gestem, jakby za chwilę chciała strzelić w nich piorunem.

– Zabić ich! – rozkazała.

Dyrektorzy Gokstad przywitali ten obrót wypadków pomrukami zadowolenia, z błyszczącymi oczami oczekując rzezi bezczelnych intruzów. Kiedy jednak strażnicy podnieśli broń, szykując się do oddania śmiertelnej salwy, Francesca wystąpiła naprzód i takim głosem, jakiego używała, gdy była białą boginią, zawołała:

– Stać!

– Zejdź z drogi, bo i ty zginiesz! – rozkazała Brunhilda.

– Naprawdę? – odparła Francesca, zuchwale wysuwając podbródek.

– A kim ty jesteś, żeby mi się sprzeciwiać?! – warknęła Brunhilda.

Wydawało się, że przybyło jej jeszcze ćwierć metra wzrostu.

W odpowiedzi Francesca podeszła do pulpitu sterowniczego, rozświetlonego jak elektryczny bilard. Przez ekran komputera przesuwały się kolumny cyfr. Działo się coś bardzo niedobrego.

– Co zrobiłaś? – spytała Brunhilda, rzucając się na nią jak anioł zemsty.

– Sama zobacz – odparła Francesca, schodząc jej z drogi.

– Co się dzieje?

Brunhilda wpatrzyła się w kolorowy pulpit.

– Przyrządy szaleją, bo próbują poradzić sobie z reakcją łańcuchową.

– Co to znaczy? Mów, bo…

– Bo mnie zabijesz? Proszę. Tylko ja mogę ją zatrzymać. – Francesca uśmiechnęła się. – Jednego nie wiedziałaś o anasazium – że pozostawione w spokoju jest niegroźne jak żelazo, ale w określonych warunkach jego atomy stają się bardzo niestabilne.

– W jakich warunkach?!

– Dokładnie w takiej temperaturze i przy takim natężeniu mocy i wibracji dźwiękowych, jakim rdzeń jest poddany w tej chwili. Jeżeli nie zmienię poleceń, wybuchnie.