Biblioteka, podobnie jak portego, zdradzały morskie tradycje rodziny Morosinich. Prawdziwy skarb złożony z archiwalnych map zamknięty byt w wielkim mapniku. Zawierał on, oprócz katalońskiego atlasu Żyda Cresque'a, zabytkowe mapy żeglarskie, wytyczone na rozkaz księcia Henryka Żeglarza. Przechowywano tu także słynną mapę wenecjanina Andrei Bianco, na której ukazano część Karaibów i fragment Florydy, wytyczonych, zanim jeszcze Krzysztof Kolumb postawił żagle na swoich karawelach. Nie brakowało tu też map genueńskich, bizantyjskich, majorkańskich czy weneckich.
Malowane szafy skrywały księgi pokładowe i stare traktaty nawigacyjne. Jedna z witryn chroniła astrolabia, armilarne kule oraz jeden z pierwszych kompasów. Na genialną mapę półkul ziemskich stojącą na podstawie z brązu przed środkowym oknem padały promienie słońca, a powyżej półek tłoczyły się inne globusy, nadzwyczajne, lecz... bezużyteczne. Do tego lunety, sekstansy, busole i zadziwiająca żelazna namagnesowana ryba, o której powiadano, że służyła wikingom do przebycia tego, co było Oceanem Atlantyckim. Świat, jego historia i najbardziej nieprawdopodobne przygody ludzkości spoczywały wśród tych półek, uginających się od cennych woluminów oprawnych w wielobarwne skóry i błyszczące okucia. W tym miejscu zapach przeszłości mieszał się z dymem cygar...
Morosini palcem wskazującym uniósł pokrywkę wielkiego mahoniowego pudełka, w którym ongiś przechowywał długie hawańskie cygara sprowadzane z Kuby, oznaczone rodowym herbem. Było puste, ale na dnie leżało kilka okruchów tytoniu, do których przysunął nos. Miał nadzieję, że przynajmniej ta przyjemność zostanie mu zwrócona...
Ciche kasłanie sprowadziło go na ziemię. Nieśmiały głos wyszeptał:
- Hm... Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...
Ale książę, wyciągnąwszy ręce, już szedł na spotkanie gościa.
- Co za radość znowu pana widzieć, drogi mecenasie! Jakże się pan miewa?
- Dobrze, dobrze... dziękuję, ale to pana należałoby o to spytać, książę.
Tylko niech mi pan nie mówi, że źle wyglądam - odparł Morosini. - Zajęła się mną już Cecina. Ale, niechże pan siada! - dodał, wskazując stary skórzany fotel, a sam zajął krzesło stojące obok trema. - Nic się pan nie zmienił - zauważył, przyglądając się sympatycznej twarzy z małym nosem ozdobionym monoklem, wystającej ponad nienagannym, sztywnym kołnierzykiem, którego widok musiał ucieszyć Zachariasza. Książę lubił mecenasa Massarię. Jego wąsy i przyprószona siwizną bródka należały może do ubiegłego stulecia, podobnie jak jego zacne serce i skrupulatne sumienie, ale równocześnie był to człowiek uważany za profesjonalistę, doświadczony doradca finansowy oraz stary przyjaciel rodziny. Jego przywiązanie do matki Alda nie było dla nikogo tajemnicą; jednak nikt nie odważyłby się z tego żartować, gdyż uczucie to było szczere.
Pod pretekstem, że najbardziej ceni sobie własną wolność, Piętro Massaria nigdy się nie ożenił, co pozwoliło mu uniknąć kolejnych związków, które ongiś chciał mu narzucić ojciec. Ale tak naprawdę przez całe życie kochał tylko jedną kobietę na świecie: księżnę Izabelę. Pozbawiony nadziei - i to nie bez powodu! - że się z nią ożeni, ani że zostanie jej kochankiem, notariusz stał się jej najwierniejszym i dyskretnym sługą, zachowując w głębi zawsze zamkniętego kuferka, jako jedyny skarb, mały portret księżnej, który sam namalował na podstawie fotografii.
Gwałtowna śmierć tej, którą kochał nad życie, zupełnie go załamała. Aldo zauważył to, bacznie mu się przyglądając. Wbrew temu, co powiedział przed chwilą, mały notariusz dźwigał coś więcej niż swoje sześćdziesiąt dwa lata. Jego przysadziste ciało skurczyło się, a zaczerwienione powieki za szkłami okularów zdradzały zbyt częste łzy.
- A zatem, jakie dobre wiatry pana sprowadzają? - spytał Aldo. - Przypuszczam, że ma mi pan coś ważnego do powiedzenia...
...i dlatego zjawiam się skoro świt w dniu pańskiego powrotu? Kiedy się dowiedziałem, że pan wrócił, zależało mi, aby być pierwszym z pańskich przyjaciół, którzy pana powitają. A poza tym pomyślałem, że im wcześniej zostanie pan poinformowany o swych finansach, tym lepiej. Obawiam się jednak, że wiatry, o których pan raczy! wspomnieć, nie należą do najlepszych. Ale pan zawsze był energicznym młodzieńcem i śmiem przypuszczać, że wojna nauczyła pana patrzeć prawdzie prosto w oczy.
- Z pewnością! - odparł Morosini wesołym tonem, ukrywając niepokój zasiany przez tak zagadkowy wstęp. -Ale napijmy się najpierw czegoś. Za naszą starą przyjaźń.
Z zastawy stojącej na stoliku wybrał dwa szklane kieliszki grawerowane złotem i karafkę z kompletu wypełnioną w trzech czwartych napojem w kolorze bursztynu.
- To tokaj mojego ojca - oznajmił. - Można by rzec, że Zachariasz traktował tę karafkę niczym ampułkę z olejami świętymi; nie brakuje ani jednej kropli!
Nalał gościowi, a sam, z kieliszkiem w dłoni, usiadł przy tremie, pozwalając przyjacielowi delektować się węgierskim winem, które przypominało mu wiele sielankowych chwil. Sam też upił łyk i oświadczył:
- A teraz słucham pana! Chociaż... chciałbym, o ile to możliwe, abyśmy nie mówili o mojej matce. Ja... ja ciągle nie mogę się z tym pogodzić...
- Ja również... Jest mi bardzo przykro.
Massaria wychylił duszkiem kieliszek, po czym wyciągnąwszy chusteczkę, przetarł okulary, włożył je z powrotem na nos, wreszcie, drżącymi wargami, nadającymi jego twarzy dziwny grymas niepodobny do uśmiechu, powiedział:
- Niech mi pan wybaczy. W moim wieku emocje mogą wydawać się śmieszne.
- Nie sądzę, ale zajmijmy się interesami. Jaka jest moja sytuacja?
Obawiam się, że nie najlepsza... Kiedy zmarł pański ojciec, pan już o tym wiedział, majątek...
- .. .został nadszarpnięty - przerwał Morosini z odrobiną niecierpliwości. - Wiem, że na początku wojny nasz majątek nie był już taki jak kiedyś i sam jestem za to po części odpowiedzialny. Dlatego, drogi mecenasie, powiedz otwarcie, co mi zostało.
- Szybko się z tym uporam. Trochę pieniędzy... pańskiej matki, willa de Stra, ale jest na niej założona hipoteka aż po odgromnik, no i ten pałac, który na szczęście nie jest obciążony.
- To wszystko?
- Przyznaję to z żalem... ale właśnie dlatego zależało mi żeby widzieć się z panem tak szybko, gdyż chyba mam pewien sposób...
Aldo nie słuchał. Zamyślił się, wziął butelkę tokaju i podszedł z nią do kominka, proponując trunek gościowi, ale ten odmówił.
Starał się robić dobrą minę do złej gry, w rzeczywistości jednak czuł przygnębienie: jego pałac, jeden z największych w Wenecji, wymagał pokaźnych sum na utrzymanie, gdyż poza erozją, na którą cierpiało całe miasto nad laguną, miał jeszcze jedną wadę - niezbędna była liczna służba. Kiedy willa na prowincji, zbudowana przez Palladia, zostanie sprzedana, po spłaceniu hipotek nie zostanie z pewnością wiele, aby utrzymać główny dom. Należało zatem znaleźć, i to jak najszybciej, jakieś intratne zajęcie...
Ale jakie?... Aldo musiał przyznać, że oprócz jazdy konnej, polowania, tańca, gry w golfa, tenisa i polo, żeglarstwa, jazdy samochodem, całowania z elegancją dłoni patrycjuszek i romansowania nie umiał prawie nic. A to za mało, żeby zacząć karierę i odbudować fortunę. Był jeszcze co prawda skarb rodzinny, o którym wiedział tylko on i matka, ale myśl o wystawieniu go na sprzedaż mierziła go. Izabella Morosini zbyt go kochała...
Oparł się łokciami o kominek i utkwiwszy oczy w płomieniach, nalał sobie trzeci kieliszek i wypił go jednym haustem.
- Nie ma pan chyba zamiaru się upić? - rzekł notariusz z nutą surowości w głosie. - Przed chwilą wspomniałem, że znam chyba sposób na pańskie kłopoty, ale pan mnie nie słuchał.