Выбрать главу

-  To prawda... Proszę o wybaczenie!... Zna pan sposób? Jaki, na Boga!

-  Małżeństwo. Bardzo zaszczytne małżeństwo, proszę mi wierzyć, w przeciwnym wypadku nigdy bym go panu nie zaproponował.

Oczy księcia zogromniały ze zdziwienia.

-  Czy dobrze słyszę?

-  Dobrze pan słyszał. Proszę się ożenić, a obiecuję panu wielką fortunę!

-  Tylko tyle? Dobrze, że uprzedził mnie pan, iż propozycja jest zaszczytna. To pozwala wyeliminować wszystkie te damy z wysokich sfer o zimnych sercach i samotne wdowy... ale nie wiekuiste brzydactwa...

-  Czegóż pan chce? W wieku trzydziestu pięciu lat człowiek żeni się z młodą kobietą.

-  Naprawdę? - odparł Aldo sceptycznie. - A więc, proszę mówić dalej! Umiera pan przecież z niecierpliwości, a ja nie będę panu wchodzić w słowo.

-  Sprawy mają się tak: ma dziewiętnaście lat, jest świeża jak pączek róży i ma najpiękniejsze oczy na świecie... to z rzeczy najbardziej oczywistych według pogłosek.

-  To znaczy, że pan jej nigdy nie widział? A skąd pan ją wziął?

-  Ze Szwajcarii!

-  To żart?

-  Oto okrutne słowa w stosunku do Szwajcarek! Myślę, że panu wiadomo, iż nie brakuje tam pięknych kobiet? Ale do rzeczy! Otóż, pewien bankier z Zurychu, Moritz Kleder-mann, ma córkę jedynaczkę, Lizę, której niczego nie od-

mawia. Mówi się o niej, że jest urocza, a jej posag może przyprawić o zawrót głowy niejednego księcia.

-  To o niczym nie świadczy. W obecnych czasach niektórzy z nich nie mogą związać końca z końcem.

-  Co do Lizy, zdaje się, że się zakochała... Morosini wybuchnął wesołym śmiechem.

-  Jakie to romantyczne! Zakochała się we mnie... gdy zobaczyła moje zdjęcie z czasów, kiedy byłem przystojny, w jakimś przedwojennym magazynie dla pań.

A ponieważ teraz nie jestem do siebie podobny...

-  Czy może mi pan wreszcie nie przerywać? Nie chodzi o pana, ale o Wenecję!

-  O Wenecję?... - spytał Morosini z widocznymi oznakami niezadowolenia, że notariusz pozwolił sobie na uśmiech.

-  Właśnie, zakochała się w naszym pięknym mieście! Urzekły ją jego czar, jego wąskie uliczki, kanały, pałace i jego historia - odparł notariusz z rozmarzeniem. - Musi pan przyznać, że nie ma w tym nic dziwnego; pani de Polignac, książę de Bourbon, lady de Grey, malarz Daniel Curtis i jego kuzyn Sargent... nie wspominając o jej piewcach z dawnych czasów: Byronie, Wagnerze, Browningu i wielu innych.

-  Zgoda, ale w takim razie, dlaczego pańska posaż-na panna nie postąpi tak jak oni? Niech kupi lub wynajmie pałac w Wenecji, zamieszka w nim i cieszy się życiem. Marnuje się tu wiele starych, pięknych siedzib, które wołają o pomoc.

-  Ona nie chce zamieszkać w dowolnym pałacu! Poza tym, nie chce być jeszcze jedną turystką. Jej marzeniem jest zintegrowanie się z Wenecją, chciałaby nosić jedno z tych starych, słynnych nazwisk, słowem, stać się wenecjan-ką, i chce, żeby jej dzieci też były wenecjanami. Jedno jest pewne: odpowiada pan w całej rozciągłości wymaganiom panny Kledermann. Jest pan księciem, a w Złotej Księdze Wenecji pańskie nazwisko jest jednym z najznakomitszych, podobnie jak pański pałac. I cieszy się pan doskonałym zdrowiem - co ma swoją wartość dla dziewczyny ze zdrowej Helwecji!

-  Jest pan dla mnie zbyt łaskaw! Lecz istnieje pewien szczegół, na który nie zwrócił pan uwagi: zakładając, że rozważę tę propozycję, nie można zrobić księżniczki Morosini ze szwajcarskiej protestantki.

-  Kledermann jest z pochodzenia Austriakiem i katolikiem. Liza również.

-  Ależ pan ma odpowiedź na wszystko! A jednak nie zamierzam ożenić się z nieznajomą w celu podreperowania fortuny. Gdybym na to przystał, nie mógłbym spojrzeć prosto w twarz doży Francescowi. Proszę uważać mnie za wariata, jeśli pan chce, ale przysiągłem sobie, że nigdy nie upadnę tak nisko.

-  Czy nisko upaść to ożenić się z panną ładną, inteligentną, łagodnego usposobienia i szlachetną? Ostatnimi czasy opiekowała się rannymi w szpitalu...

Morosini oddalił się od kominka, przy którym zrobiło się za gorąco, podszedł do gościa i położył swą wielką dłoń na jego ramieniu.

-  Drogi przyjacielu, jestem panu niezmiernie wdzięczny za pańskie starania, ale sytuacja nie zmusza mnie jeszcze do tego typu kupczenia. Chciałbym, jeśli kiedyś się ożenię, wziąć przykład z moich rodziców i zawrzeć prawdziwe małżeństwo z miłości, choćby narzeczona była biedna jak mysz kościelna. Wystaw sobie pan, że ja mam być może lepszy sposób, żeby wywinąć się cało z opresji.

-  Wizygocki szafir pańskiej matki? - spytał Massaria bez zmrużenia oka. - Czy nie sądzi pan, że szkoda go sprzedawać? Tak bardzo była do niego przywiązana...

-  Mówiła panu o nim? - spytał Aldo, nie kryjąc zdziwienia.

We wzroku starego człowieka pojawiła się melancholia.

-  Donna Izabela raczyła mi go pokazać pewnego wieczoru, który był chyba najpiękniejszym w moim życiu, gdyż ten gest zaufania upewnił mnie, że traktowany jestem jak prawdziwy przyjaciel. Równocześnie byłem zdruzgotany. Proszę sobie wyobrazić, że pańska matka właśnie sprzedała większość klejnotów, aby utrzymać pałac, i myśl o pozbyciu się tego rodzinnego cudeńka była dla niej bolesna.

-  Sprzedała swoją biżuterię? - krzyknął Aldo przybity tą wiadomością.

-  Owszem, i na dodatek to mnie, pomimo mojej odrazy do tego typu posunięć, przypadło dokonanie transakcji. Ale szafir Receswinthe'a*1 nadal do niej należy. Został panu przekazany w depozycie i ma go dostać pański najstarszy syn, jeśli Bóg da panu dzieci. Oto dlaczego powinien pan zastanowić się naprawdę poważnie nad moją propozycją.

-  Po to, aby pozwolić wnukom jakiegoś szwajcarskiego bankiera, by zostały powiernikami ponadtysiącletniego królewskiego klejnotu?

-  A dlaczego nie? Niech się pan tak nie zżyma! Pan, który kocha kamienie, musi wiedzieć, że Kledermann posiada wspaniałą kolekcję klejnotów, a wśród nich znajduje się kolia z ametystów, która należała do Katarzyny Wielkiej, szmaragd przywieziony z Meksyku przez Corteza i dwa diamenty Mazarina*2.

-  Niech pan przestanie! Jeszcze mogłoby się okazać, że kolekcja ojca pociąga mnie bardziej niż posag jego córki. Zna pan moją pasję i pociąg do kamieni, które zawdzięczam poczciwemu panu Buteau. Ale nie uda się panu wpędzić mnie w zasadzkę. Na razie zapomnijmy o tym wszystkim i zjedzmy razem obiad.

-  Nie, dziękuję. Czeka na mnie prokurator Alfonsi, lecz przyjdę chętnie innym razem skosztować potraw wyczarowanych przez Cecinę.

Notariusz wstał, uścisnął dłoń Morosiniemu, a następnie wraz z nim skierował się do drzwi biblioteki, przy których się zatrzymał.

-  Niech mi pan obieca, że zastanowi się nad moją propozycją. Jest bardzo poważna.

-  Nie wątpię i obiecuję, że o niej pomyślę... ale tylko po to, by zrobić panu przyjemność.

Kiedy Aldo został sam, zapalił papierosa, opierając się chęci nalania sobie jeszcze jednego kieliszka. Zazwyczaj nigdy nie pił i sam był zdziwiony tą nagłą pokusą. Być może było to spowodowane tym, że od powrotu został zbyt szybko przeniesiony z jednego świata do drugiego. Jeszcze wczoraj więzień, dzisiaj wracał do dawnego życia i dawnej osobowości. Tak bardzo pragnął znaleźć się pośród znajomego otoczenia i kochanych twarzy! Ledwo jednak zdołał wysiąść z pociągu, już musiał stawić czoło przyziemnym problemom życia codziennego. W głębi serca miał żal do mecenasa Massarii, że nie dał mu trochę więcej czasu, nawet jeśli jego wizyta była spowodowana wyłącznie względami przyjaźni.

Doszło do tego, że nieomal zaczął żałować zimnej więziennej pryczy, na której grzały go przynajmniej marzenia, podczas gdy teraz, wróciwszy do rodowej siedziby, czuł się w niej obco. Jaki związek mógł istnieć pomiędzy książęcym amantem Dianory Vendramin a powracającym z wojny, zrujnowanym Aldem?