— Sprawdzimy ich później — rzekła Rydra. — Musimy najpierw znaleźć innych ludzi.
— To ma być cała załoga? — spytał Mosiądz.
Rydra pokiwała głową.
— A co z tym Okiem, które z wami wróciło?
Mosiądz potrząsnął głową.
— Stracił Ucho i Nos. To była na’rawdę bliska Trójka, ani ka’itan. Wytrzymał może ’rzez sześć godzin, zanim wrócił do Kostnicy.
— Rozumiem. A możesz mi kogoś polecić?
— Nikogo szczególnego. Trzeba by się ’owłóczyć ’o Sektorze Bezcielesnych i zobaczyć, co się zjawi.
— Jeśli mamy mieć załogę do rana, to lepiej bierzmy się do roboty — mruknął Calli.
— Ruszamy — rzekła Rydra.
Podeszli do stóp rampy.
— Sektor Bezcielesnych? — spytał celnik.
— O co chodzi? — Rydra trzymała się z tyłu grupy.
— Po prostu… nie podoba mi się ten pomysł.
Rydra zaśmiała się.
— Bo to zmarli? Nie zrobią panu krzywdy.
— Poza tym przebywanie osób cielesnych w Sektorze Bezcielesnych jest nielegalne.
— W niektórych miejscach — poprawiła go Rydra, a pozostali roześmiali się. — Będziemy się trzymali z dala od nielegalnych obszarów. W miarę możliwości.
— Chcą państwo ubrania z powrotem? — spytała szatniarka.
Ludzie podchodzili, by pogratulować Mosiądzowi, poklepywali go z aprobatą po udach i pstrykali palcami. Owinął sobie pelerynę konturową wokół głowy. Opadła mu na ramiona, objęła kark, okręciła się wokół ramion i grubych pośladków. Mosiądz pomachał do tłumu i ruszył rampą w górę.
— Naprawdę potrafi pani ocenić pilota, obserwując go podczas zapasów? — zwrócił się do Rydry celnik.
Skinęła głową.
— Na statku układ nerwowy pilota jest podłączony bezpośrednio do sterów. Całe przejście w hiperstazie wymaga dosłownego zmagania się ze zmianami stazy. Można go ocenić, patrząc na jego odruchy, jego zdolność do opanowania sztucznego ciała. Doświadczony transportowiec może dokładnie określić, jak będzie pracował z prądami hiperstazy.
— Oczywiście, słyszałem o tym. Ale po raz pierwszy widzę coś takiego na własne oczy. To… niesamowite.
— Prawda?
Dotarli do szczytu rampy i znów kula rozbłysła światłem. Heban i Kondor zaczęli taniec.
Na chodniku Mosiądz opadł na cztery nogi i zaczął maszerować u boku Rydry.
— A co ze Ślimakiem i ’lutonem?
Pluton składał się z dwunastu osób, które wykonywały wszystkie prace mechaniczne na statku. Do takich prostych prac wystarczały bardzo młode osobniki, więc zwykle potrzebna była niańka; nazywano ją Ślimakiem.
— Chcę znaleźć pluton na jedną podróż, jeśli tylko się uda.
— Dlaczego mają być tacy młodzi?
— Chcę ich wyszkolić po swojemu. Starsze grupy miewają swoje nawyki.
— Z gru’ą na jedną ’odróż mogą być straszne kło’oty. Dyscy’lina. I może też być niewydajna. Tak słyszałem. Nigdy w takiej nie byłem.
— Dopóki nie będzie tam skończonych świrów, nie obchodzi mnie to. Poza tym muszę mieć ją teraz, więc chcę ją sama znaleźć do rana zamiast składać zamówienie w Marynarce.
Mosiądz skinął głową.
— Nie składałaś jeszcze?
— Chciałam najpierw sprawdzić, co z pilotem, i zapytać, czy masz jakieś preferencje.
Mijali budkę telefoniczną, przyczepioną do latarni na rogu. Rydra zanurkowała pod plastikową osłoną. Chwilę później mówiła:
— … pluton na lot do Rozpadliny Specellego, wylot jutro rano. Wiem, że zostało mało czasu, ale nie potrzebuję jakiejś szczególnej grupy. Taka na jedną podróż wystarczy. — Wyjrzała spod osłony i spojrzała na nich. — Doskonale. Zadzwonię później, żeby wysłać ich psychoindeksy do zatwierdzenia przez celników. Tak, jest ze mną celnik. Dziękuję.
Wynurzyła się spod osłony.
— Najbliższa droga do Sektora Bezcielesnych prowadzi tędy.
Puste ulice zwężały się, wiły jedna przez drugą. Pojawiła się betonowa płaszczyzna, z której sterczały metalowe wieżyczki. Między nimi rozciągała się plątanina skrzyżowanych drutów. Pylony z błękitnego światła rzucały półcienie.
— Czy to jest…? — zaczął celnik i umilkł. Maszerowali coraz wolniej. Na tle ciemności między wieżami wykwitło czerwone światło.
— Co…?
— To tylko transfer. Robią tak przez cała noc — wyjaśnił Calli. Z lewej strony rozbłysło zielone światło.
— Transfer?
— To szybka wymiana energii spowodowana przemieszczaniem stanów bezcielesnych — podsunął gładko Drugi Nawigator.
— Ale nadal nie…
Przemieszczali się teraz między pylonami; migotania połączyły się. Srebro przesycone ognistą czerwienią zalśniło w industrialnym smogu. Uformowały się trzy postacie: kobiece szkielety z cekinów błysnęły, patrząc na nich pustymi oczami.
Kocięta drapały celnika po plecach, podpory pylonów połyskiwały za widmowymi brzuchami.
— Twarze — szepnął. — Kiedy tylko odwrócisz wzrok, nie pamiętasz, jak wyglądali. Kiedy na nich spojrzysz, wyglądają jak ludzie, ale kiedy tyko się odwrócisz… — Wstrzymał oddech, gdy mijał ich kolejny. — Nie pamiętasz…! — Śledził ich wzrokiem. — Martwi? — Potrząsnął głową. — Wiecie, zatwierdzam psychoindeksy transportowców, cielesnych i bezcielesnych, już od dziesięciu lat. I nigdy jeszcze nie byłem tak blisko bezcielesnej duszy. Och, widziałem zdjęcia, czasem mijałem jakąś mniej fantastyczną na ulicy. Ale to…
— Na statku transportowym są pewne prace — głos Callego był ociężały od alkoholu, jak mięśnie na jego ramionach — których nie da się przydzielić nikomu żywemu.
— Wiem, wiem — odparł celnik. — Więc korzysta się ze zmarłych.
— Zgadza się — przytaknął Calli. — Jak Oko, Ucho czy Nos. Żywy człowiek, który musiałby skanować wszystko, co się dzieje na częstotliwościach w hiperstazie, szybko by zwariował albo umarł.
— Znam teorię — odparł ostrym tonem celnik.
Calli nagle złapał go za kark i przyciągnął jego twarz do swojej, upstrzonej bliznami.
— Niczego nie znasz. — Mówił takim samym tonem jak podczas pierwszej wymiany zdań w knajpie. — Ukrywasz się w swojej klatce dla celników, ukrytej w bezpiecznej grawitacji Ziemi, a Ziemię trzyma mocno Słońce, Słońce pędzi w stronę Wegi, wszystko w przewidywalnym przypływie tego ramienia galaktyki. — Machnął w stronę świecącej nad mniej jasnymi partiami miasta Drogi Mlecznej. — I nigdy się nie uwolnisz! — Nagle odepchnął od siebie głowę rudzielca w okularach. — Ech! Nie masz mi nic do powiedzenia!
Pogrążony w żalu nawigator szarpnął linkę rozpiętą między podporą a betonem. Brzdąknęła. Niska nuta uwolniła w gardle celnika coś, co dotarło do jego ust i sprawiło, że poczuł metaliczny smak wściekłości.
Chciał splunąć, ale miedziane oczy Rydry Wong znalazły się nagle tak blisko jego twarzy jak przed chwilą to nieprzyjazne, pełne blizn oblicze.
— Był częścią Trójki — powiedziała, a jej słowa były gładkie, spokojne; patrzyła mu prosto w oczy. — Bliskiego, kruchego, emocjonalnego i seksualnego związku z dwojgiem innych ludzi. I jedna z tych osób niedawno zmarła.
Brzmienie jej tonu wygasiło większość wściekłości celnika, ale wymknęła mu się jedna drzazga:
— Zboczeńcy!
Ron przechylił głowę, a w napięciu jego mięśni widać było smutek i jednocześnie zdumienie.
— Na statku transportowym są pewne prace — rzekł, jakby powtarzał po Callim — których nie da się przydzielić tylko dwóm osobom. Są zbyt skomplikowane.