— Mój raport, który powinien być dla pana wystarczający, został przesłany wczoraj w nocy i powinien być już na pańskim biurku w Kwaterze Głównej Sojuszu. Albo znajdzie się tam za godzinę.
— Och, rozumiem.
Uśmiechnęła się.
— Zaraz będzie pan musiał wyjść. Startujemy za parę minut.
— Tak. Zaraz ruszam do Kwatery Głównej Sojuszu, więc odwiedziłem kosmodrom i kilka minut temu dostałem przez gwiazdofon streszczenie pani raportu, i chciałem tylko powiedzieć… — Zamilkł.
— Panie generale, właśnie przypomniał mi się wiersz, który kiedyś napisałam. Jego tytuł brzmi: Porada dla tych, którzy kochają poetów.
Generał chciał otworzyć usta, ale jego wargi nie rozdzieliły się.
— Zaczynał się mniej więcej tak:
Młody człowieku, ona odgryzie ci język.
Droga pani, on ukradnie twoje dłonie.
Resztę może pan przeczytać w moim drugim tomiku. Jeśli nie chce pan tracić poetki siedem razy dziennie, jest to diabelnie frustrujące.
— Pani wiedziała, że ja… — powiedział po prostu.
— Wiedziałam i wiem. I bardzo się cieszę.
Stracony oddech wrócił i na jego twarzy pojawiło się coś nieznanego: uśmiech.
— Panno Wong, kiedy byłem szeregowcem i siedzieliśmy cały czas w koszarach, gadaliśmy w kółko tylko o dziewczynach. I ktoś powiedział o jednej z nich: „Była tak piękna, że nie musiała mi niczego dawać, wystarczy, że obiecała”. — Poczuł, że opuszcza go sztywność ramion, i pomyślał, że opadły może o centymetr, wskutek czego wydały się szersze o pięć. — Właśnie tak się poczułem.
— Dziękuję, że mi pan o tym powiedział — odparła. — Lubię pana, generale. I obiecuję, że będę pana nadal lubić, kiedy się jeszcze kiedyś spotkamy.
— Dziękuję pani. To chyba wszystko. Po prostu chciałem podziękować… za to, że pani wie, i za obietnicę. — Po czym dodał: — Muszę już iść, prawda?
— Startujemy za dziesięć minut.
— Pani list — rzekł. — Mogę go wysłać.
— Dziękuję.
Podała mu list. Ujął jej dłoń i przez bardzo krótki moment bardzo delikatnie ją przytrzymał. Potem odwrócił się i wyszedł. Minutę później patrzyła, jak jego spodek ślizgacz pędzi nad betonem i odbija światło słońca, które wykwitło na wschodzie.
CZĘŚĆ DRUGA
VER DORCO
1.
Zapisany materiał przesuwał się po ekranie sortującym. Przy konsoli komputera leżały cztery strony definicji, które udało jej się zebrać, i cuaderno pełen spekulacji gramatycznych. Zagryzając dolną wargę, przyjrzała się częstotliwości występowania obniżonych dwugłosek. Na ścianie przyczepiła trzy tabele, oznaczone:
Możliwa struktura fonemiczna
Możliwa struktura fonetyczna
Niejasności semiotyczne, semantyczne i składniowe
Ostatnia zawierała problemy do rozwiązania. Pytania, które zostały sformułowane i na które znalazła odpowiedzi, były przenoszone do pierwszych dwóch.
— Pani kapitan?
Odwróciła się na nadmuchiwanym fotelu.
Po kolanach zwisających z włazu poznała, że to Diavalo.
— Tak?
— Co by pani chciała na kolację?
Mały kucharz, należący do plutonu, miał siedemnaście lat. Dwa kosmetochirurgiczne rogi wystawały z jego zmierzwionych białych włosów. Drapał się za uchem końcem ogona.
Rydra wzruszyła ramionami.
— Wszystko mi jedno. Spytaj resztę plutonu.
— Oni by jedli płynne odpady organiczne, gdybym im je dał. Nie mają wyobraźni, pani kapitan. Może bażant pod szkłem albo kornwalijska dzika kura?
— Masz ochotę na drób?
— Cóż… — Wysunął kolano z uchwytu, odepchnął się od ściany i zakołysał. — Coś ptasiego bym zrobił.
— Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, niech będzie kura w winie, pieczone ziemniaki z Idaho i prażone stekowe pomidory.
— To mi się podoba!
— Na deser kruche ciasto z truskawkami?
Diavalo pstryknął palcami i zakołysał się w stronę włazu.
— Burgund do kury, majowe wino do posiłku!
Twarz o różowych oczach znikła.
Rydra odkryła właśnie trzeci przykład czegoś, co mogło być synkopą, gdy nadmuchiwany fotel zapadł się. Cuaderno uderzył o brzeg biurka. Poczuła szarpnięcie za ramiona. Za nią skóra nadmuchiwanego fotela rozdarła się i wysypał się silikon.
Po chwili w kajucie zapanował spokój. Rydra obróciła się i zobaczyła, jak Diavalo przeciska się przez właz i uderza w biodro, wspinając się na przezroczystą ścianę.
Szarpnięcie.
Poślizgnęła się na mokrej, zapadniętej skórze nadmuchiwanego fotela. Na ekranie interkomu pojawiła się twarz Ślimaka.
— Pani kapitan!
— Co się dzieje, u licha? — spytała.
Migała kontrolka konserwacji napędu. Coś znów wstrząsnęło statkiem.
— Jak z oddychaniem?
— To tylko… — Na otoczonej czarną brodą twarzy o ciężkich rysach, należącej do Ślimaka, pojawił się nieprzyjemny wyraz. — Tak. Powietrze: w porządku. Konserwacja napędu ma problem.
— Jeśli te przeklęte dzieciaki… — Przełączyła interkom.
Odezwał się Flop, brygadzista konserwacji:
— Jezu, pani kapitan, coś wybuchło.
— Co?
— Nie wiem.
— Zmieniacze A i B są sprawne. C świeci jak sztuczne ognie na czwartego lipca. A tak poza tym to gdzie jesteśmy?
— Na pierwszej godzinie zmiany między Ziemią a Luną. Jeszcze nawet nie uwolniliśmy się od centrum gwiazdowego 9. Nawigacja? — Kolejne kliknięcie.
Pojawiła się ciemna twarz Mollyi.
— Wie gehts? — spytała Rydra.
Pierwsza Nawigator rozwinęła krzywą prawdopodobieństwa i umiejscowiła ich między dwoma niewyraźnie zarysowanymi spiralami logarytmicznymi.
— Na razie orbitujemy wokół Ziemi — odezwał się Ron. — Coś zepchnęło nas z kursu. Nie mamy mocy i dryfujemy.
— Jak daleko i jak szybko?
— Calli próbuje to ustalić.
— Rozejrzę się na zewnątrz. — Wywołała Organ Czuciowy. — Nosie, co tam zwęszyłeś?
— Cuchnie. Nic w zasięgu. Trafiliśmy w zupę.
— Ucho, słyszysz coś?
— Ani piśnięcia, pani kapitan. Wszystkie prądy stazy w tym regionie są martwe. Znajdujemy się za blisko ciał o dużej masie. Jest delikatny eteryczny prąd powierzchniowy jakieś pięćdziesiąt widm na osi K. Ale nie sądzę, żeby nas gdzieś zniósł, chyba tylko będziemy kręcić się w kółko. Wykorzystujemy pęd ostatniego solidnego podmuchu magnetosfery Ziemi.
— Oko, jak to wygląda?
— Jak w wagonie z węglem. Nie wiem, co się stało, ale przytrafiło się to nam w martwym punkcie. U mnie ten prąd jest trochę silniejszy i może zniesie nas we właściwą stronę.
— Ale ja muszę wiedzieć, dokąd on biegnie, zanim w niego wskoczymy — wtrącił Mosiądz. — A to znaczy, że ’rzede wszystkim muszę wiedzieć, gdzie jesteśmy.
— Nawigacja?
Chwila ciszy. Pojawiły się trzy twarze.
— Nie wiemy, pani kapitan. — To Calli.
Pole grawitacyjne ustabilizowało się z kilkustopniowym odchyleniem. Silikon z fotela ustabilizował się w jednym z rogów. Mały Diavalo potrząsnął głową. Pokonując grymas bólu na twarzy, wyszeptał: