Выбрать главу

Rydra ujęła miękkie, plastyczne palce, przytrzymała je tak długo, jak nakazywała grzeczność, i odwzajemniła uśmiech. Przypomniała sobie, że gdy była małą dziewczynką, nie wolno było jej płakać, kiedy ją karano. Ale przymus uśmiechania się był gorszy. Baronowa sprawiała wrażenie, jakby cała była tłumionym, ogromnym, bezmyślnym milczeniem. Małe drgnięcia mięśni, te sygnały zwrotne, do których Rydra była przyzwyczajona podczas rozmowy, u baronowej skrywały się pod tłuszczem. Nawet głos wydobywał się z ciężkich warg serią ostrych piśnięć, jakby dobiegał przez kilka warstw koca.

— Pani załoga! Zaprosiliśmy ich wszystkich — dwadzieścia jeden osób, z tylu składa się załoga statku. — Potrząsała palcem z protekcjonalną dezaprobatą. — Czytam trochę na ten temat, wie pani. A widzę, że przyszło tylko osiemnaście osób.

— Uznałam, że bezcieleśni członkowie załogi powinni pozostać na statku — wyjaśniła Rydra. — Żeby z nimi rozmawiać, trzeba mieć specjalny sprzęt, i mogliby wprawić w zakłopotanie innych państwa gości. Poza tym wolą własne towarzystwo i nie jedzą.

Jedzą właśnie baraninę z rusztu, a ty pójdziesz do piekła za kłamstwo, powiedziała sobie w duchu po baskijsku.

— Bezcieleśni? — Baronowa dotknęła skomplikowanej, lakierowanej konstrukcji, którą stały się jej włosy. — Ma pani na myśli zmarłych? Ach, oczywiście. O tym nie pomyślałam. Widzi pani, jacy my tu jesteśmy odcięci od wszystkiego? Każę usunąć ich nakrycia.

Rydra zastanawiała się, czy baron włączył sprzęt do wykrywania bezcielesnych, gdy baronowa pochyliła się w jej stronę i szepnęła konfidencjonalnie:

— Pani załoga oczarowała wszystkich! Pani pozwoli?

Z baronem po lewej — jego dłoń służyła za pergaminowy temblak dla jej ramienia — i baronową uczepioną jej boku, dyszącą i wilgotną — wkroczyli z wyłożonego białym kamieniem foyer do hallu.

— Hej, pani kapitan! — zawołał idący w ich stronę Calli, gdy był gdzieś w ćwierci szerokości sali. — Niezłe miejsce, co? — Przebił się łokciami przez zatłoczony hall, po czym uniósł szklankę, by jej pokazać, jakich rozmiarów jest jego drink. Ściągnął wargi i pokiwał głową z aprobatą. — Pozwól, że ci coś zaproponuję. — Podsunął jej garść malutkich kanapek, oliwek nadziewanych wątróbką i śliwek owiniętych bekonem. — Tam gdzieś lata facet z całą tacą czegoś takiego. — Droga baronowo, drogi baronie — przeniósł wzrok najpierw na jedno, potem na drugie — czy mogę państwu także służyć? — Włożył jedną z kanapek do ust, po czym pociągnął łyk ze szklanki. — Pszszsn.

— Poczekam, aż kelner tu podejdzie — odparła baronowa.

Rozbawiona Rydra spojrzała na gospodynię, ale na twarzy tamtej widać było tylko uśmiech, mniej więcej prawidłowych rozmiarów, torujący sobie drogę przez tłuste rysy.

— Mam nadzieję, że panu smakują.

Calli przełknął.

— Pyszne. — Skrzywił się, zazgrzytał zębami, otworzył usta i potrząsnął głową. — Z wyjątkiem tych słonych z rybą. Te mi wcale nie smakowały, pani baronowo. Ale reszta jest w porządku.

— Powiem panu — baronowa pochyliła się, a uśmiech przeszedł w dochodzący z głębi piersi chichot — że tych słonych nigdy tak naprawdę nie lubiłam!

Spojrzała na Rydrę, a potem na barona, wzruszając ramionami w udawanym geście kapitulacji.

— Ale dostawca w tych czasach tak nas tyranizuje, więc cóż robić?

— Gdybym ja ich nie lubił — rzekł Calli, przechylając głowę na bok z determinacją — tobym powiedział, żeby mi ich nie przywoził!

Baronowa odwróciła wzrok, unosząc w górę brwi.

— Wie pan, ma pan rację! Właśnie tak zrobię! — Spojrzała na Rydrę, a następnie znów na męża. — Następnym razem właśnie tak zrobię, Feliksie.

Podszedł kelner z tacą kieliszków.

— Czy życzy pani sobie drinka?

— Ona nie chce tych małych — odparł Calli, wskazując gestem Rydrę. — Przynieś jej takiego dużego jak mnie.

Rydra zaśmiała się.

— Calli, obawiam się, że dziś wieczorem muszę zachowywać się jak dama.

— Nonsens! — krzyknęła baronowa. — Ja też chcę dużego drinka. Zaraz, gdzie ja kazałam postawić barek, gdzieś tam, prawda?

— Ostatni raz widziałem go tam — podsunął Calli.

— Dziś wieczorem mamy się dobrze bawić, a przy tym nie da się dobrze bawić. — Złapała Rydrę za ramię i rzuciła do męża: — Feliksie, baw gości. — Po tych słowach oddaliła się, prowadząc Rydrę. — To doktor Keebling. Kobieta z tlenionymi włosami to doktor Crane, a to mój szwagier Albert. Przedstawię panią, jak będziemy wracać. Wszystko to koledzy mojego męża. Pracuje z nimi przy tych potwornych rzeczach, które pokazywał pani w piwnicy. Wolałabym, żeby nie trzymał swojej prywatnej kolekcji w domu. Jest przerażająca. Zawsze się boję, że coś stamtąd wypełznie w nocy i poucina nam głowy. Myślę, że w ten sposób mąż chce sobie zrekompensować śmierć syna. Wie pani, że straciliśmy naszego małego Nylesa. To już osiem lat. Od tego czasu Felix zajmuje się tylko pracą. Tylko że to bardzo proste wyjaśnienie, nie sądzi pani? Nie uważa nas pani za prowincjuszy?

— Ani trochę.

— Powinna pani. Ale z drugiej strony, wcale jeszcze nas pani dobrze nie poznała. Och, ci inteligentni młodzi ludzie mają taką żywą wyobraźnię. Cały dzień nic nie robią, tylko wymyślają nowe metody zabijania. A tak naprawdę jesteśmy taką spokojną społecznością. Czemu nie miałoby tak być? Znajdują upust dla agresji od dziewiątej do siedemnastej. A jednak sądzę, że jakoś im to szkodzi. Nie sądzi pani, że powinno się wykorzystywać wyobraźnię do celów innych niż zabijanie?

— Na pewno. — Współczucie Rydry dla grubej kobiety rosło.

Właśnie w tej chwili zatrzymało ich zagęszczenie gości.

— Co się tu dzieje? — dopytywała się baronowa. — Sam, co oni tu robią?

Sam uśmiechnął się, cofnął, a baronowa wbiła się jak klin w wolną przestrzeń, nadal trzymając Rydrę za ramię.

— Niech ktoś każe im się cofnąć!

Rydra rozpoznała głos Lizzy. Ktoś jeszcze odsunął się, by mogła zobaczyć, co się dzieje. Dzieciaki z obsługi napędu oczyściły z gości powierzchnię o przekątnej kilku metrów i strzegły jej jak młodociana policja. Lizzy przycupnęła tam z trójką chłopców, którzy — sądząc z ubrania — należeli do miejscowej szlachty Armsedge. — Musicie pojąć — tłumaczyła im — że wszystko zależy od ruchu nadgarstka. — Pstryknęła kulkę paznokciem kciuka: kulka uderzyła w inną, potem w drugą, a na końcu jedna z uderzonych trafiła w trzecią.

— Hej, zrób to jeszcze raz!

Lizzy ujęła następną kulkę.

— Opierasz się o podłogę tylko jedną kostką, żeby można było obrócić rękę. Ale najważniejszy jest nadgarstek.

Kulka wyprysła, stuk, stuk, stuk. Pięć albo sześć osób zaczęło bić brawo. Rydra była jedną z nich.

Baronowa dotknęła swej piersi.

— Wspaniały strzał! Wspaniały! — Przypomniała sobie coś i obróciła się. — Musisz to zobaczyć, Sam. W końcu jesteś ekspertem od balistyki. — Z uprzejmym zakłopotaniem wróciła na miejsce i obróciła się do Rydry, gdy szły dalej. — Tak. Bardzo się cieszę, że mogę dziś gościć panią i pani załogę. Wnosicie coś tak nowego i przyjemnego, tak świeżego, tak ciekawego.

— Mówi pani o nas, jakbyśmy byli sałatką — roześmiała się Rydra. W przypadku baronowej „apetyt” nie był niczym groźnym.

— Ośmielę się twierdzić, że gdybyście zostali tu wystarczająco długo, pożarlibyśmy was, gdybyście tylko nam pozwolili. Przywieźliście coś, na co mamy ogromny apetyt.