Выбрать главу

— Co takiego?

Podeszły do baru, po czym obróciły się z drinkami w dłoniach. Na twarzy baronowej pojawiła się jakaś hardość.

— Cóż, przylecieliście tu… i natychmiast zaczęliśmy uczyć się nowych rzeczy, związanych z wami, a ostatecznie — z nami samymi.

— Nie rozumiem.

— Weźmy na przykład waszego nawigatora. Lubi duże drinki i zakąski, z wyjątkiem sardeli. To więcej informacji na temat preferencji niż mamy o kimkolwiek znajdującym się w tej sali. Dajesz im szkocką, piją szkocką. Dajesz im tequilę, piją tequilę litrami. A właśnie chwilę temu odkryłam — potrzasnęła głową — że najważniejszy jest nadgarstek. Przedtem o tym nie wiedziałam.

— Lubimy ze sobą rozmawiać.

— Tak, ale mówicie o ważnych rzeczach. O tym, co lubicie, czego nie lubicie, co wolicie. Naprawdę mam panią przedstawiać tym wszystkim sztywniakom, którzy zajmują się zabijaniem?

— Niekoniecznie.

— Tak też myślałam. I nie chce mi się tego robić. Och, są tu ze trzy albo cztery osoby, które się pani spodobają. Przedstawię je, zanim pani odleci. — Ruszyła w tłum.

Przypływy, pomyślała Rydra. Oceany. Prądy hiperstazy. Albo ruchy ludzi w dużym pomieszczeniu. Odpłynęła z najbardziej obiecującym nurtem, który urwał się, gdy ktoś się oddalił, by się komuś przedstawić, by wziąć drinka, by z kimś porozmawiać.

W rogu sali zobaczyła spiralną klatkę schodową. Ruszyła po schodach, zatrzymując się po każdym okrążeniu, by spojrzeć na tłum w dole. Na górze były podwójne otwarte drzwi; poczuła wiatr. Wyszła na zewnątrz.

Fiolet zastąpiła misterna, upstrzona chmurami purpura. Chromokopuła planetoidy wkrótce zacznie symulować noc. Z poręczy zwisały wilgotne rośliny. Na końcu balkonu pnącza całkowicie pokryły biały kamień.

— Pani kapitan?

W kącie balkonu siedział Ron, obejmując kolana rękami, prawie całkowicie zasłonięty liśćmi. Wcale nie ma srebrnej skóry, pomyślała, ale ilekroć go widzę tak zwiniętego, przychodzi mi na myśl węzeł z białego metalu. Uniósł spoczywającą na kolanach brodę i oparł się plecami o bujny zielony żywopłot, a w jego przypominających wąsy kukurydzy włosach pojawiły się liście.

— Co tu robisz?

— Za dużo tam ludzi.

Skinęła głową, patrząc, jak opuszcza ramiona, jak jego triceps podskakuje na kości, aż wreszcie nieruchomieje. Każdy ruch tego poskręcanego młodego ciała śpiewał jej pieśń. Słuchała tej melodii przez prawie pół minuty, a on na nią patrzył, siedząc nieruchomo, ale zawsze pełen drobnych zachwytów. Gdy już posłuchała muzyki mięśni, spytała:

— Jakiś problem między tobą, Mollyą i Callim?

— Nie. To znaczy… tylko…

— Tylko co? — Uśmiechnęła się i przechyliła przez balustradę balkonu.

Znów oparł podbródek na kolanach.

— Oni sobie chyba radzą. Tylko ja jestem najmłodszy… i… — Ramiona nagle powędrowały w górę. — Jak, u licha, miałaby pani to zrozumieć! Pewnie, pani wie o różnych rzeczach, ale to nie jest prawdziwa wiedza. To opisywanie tego, co się widzi, a nie, co się samemu robi. — Brzmiało to jak eksplozja wyszeptana półgłosem. Słyszała słowa i patrzyła, jak mięśnie jego szyi skaczą, strzelają i wynurzają się, mała bestia we wnętrzu policzka. — Zboczeńcy — powiedział. — Wy, celnicy, naprawdę tak o nas myślicie. Baron i baronowa, ci wszyscy ludzie gapiący się na nas, którzy nie potrafią zrozumieć, że można chcieć mieć więcej niż jednego kochanka. I pani też tego nie rozumie.

— Ron?

Zacisnął zęby na liściu i odgryzł go od łodygi.

— Pięć lat temu, Ron… byłam częścią Trójki.

Zwrócił twarz w jej stronę, jakby musiał stawić opór sprężynie, po czym znów się odwrócił. Wypluł liść.

— Pani jest celnikiem, pani kapitan. Kręci się pani po Transporcie, ale tylko na tyle, żeby mogli pożerać panią wzrokiem. Gdy pani przechodzi, oni obracają się i patrzą. Tak, jest pani królową. Ale królową celników. Nie należy pani do Transportu.

— Ron, jestem osobą publiczną. Dlatego tak na mnie patrzą. Piszę książki. Celnicy je czytają, owszem, ale patrzą na mnie, bo chcą się dowiedzieć, kto, u licha, je napisał. Celnicy ich nie napisali. Rozmawiam z celnikami, a celnicy patrzą na mnie i mówią: „Pani jest transportowcem”. — Wzruszyła ramionami. — A nim też nie jestem. Ale jeśli nawet tak, to byłam w Trójce. Wiem, jak to jest.

— Celnicy nie tworzą Trójek.

— Dwóch facetów i ja. Jeśli kiedykolwiek mi się to przydarzy, wolę układ z dziewczyną i facetem. Sądzę, że dla mnie byłoby łatwiej. Byłam w Trójce przez trzy lata. Dwa razy dłużej niż ty.

— W takim razie nie lgnęliście do siebie. My lgnęliśmy. Przynajmniej ja i Cathy.

— Jeden został zabity — powiedziała Rydra. — Drugi tkwi w stanie spowolnienia w Szpitalu Hipokratesa i czeka na lekarstwo na chorobę Cauldera. Nie przypuszczam, żeby zostało odkryte za mojego życia, choć gdyby tak było… — Obrócił się do niej w milczeniu. — O co chodzi? — spytała.

— Kim byli?

— Celnikami czy transportowcami? — Wzruszyła ramionami. — Podobnie jak ja, tak naprawdę ani jednym, ani drugim. Fobo Lombs był kapitanem transportu międzygwiezdnego; to on mnie wszystkiego nauczył i załatwił mi papiery kapitana. Pracował także na planetach przy badaniach nad hydroponiką, chciał opracować metody składowania dla skoków hiperstatycznych. Jaki był? Był smukłym blondynem, bardzo uczuciowym, czasem za dużo pił, lubił wracać z rejsu i pić, bić się i trafiać do więzienia, a my musieliśmy płacić za niego kaucję — no, to się zdarzyło zaledwie dwa razy. Ale przez rok się z nim droczyliśmy, przypominając mu o tym. I nie lubił spać na środku łóżka, bo zawsze chciał, żeby jedna ręka zwisała mu na podłogę.

Ron zaśmiał się, a jego ręce, którymi trzymał się za ramiona, opadły do nadgarstków.

— Zginął, gdy zawaliła się skała w katakumbach na Ganimedesie, podczas drugiego lata naszej wspólnej pracy w Służbie Geologicznej Jowisza.

— Jak Cathy — powiedział po chwili Ron.

— Muels Aranlyde był…

— Gwiazda Imperium? — spytał Ron, otwierając szeroko oczy. — I reszta książek o Komecie Jo? Była pani w Trójce z Muelsem Aranlyde?

Skinęła głową.

— Zabawne te jego książki, prawda?

— Pewnie, przeczytałem je wszystkie. — Ron przestał ściskać kolana. — Jaki on był? Taki jak Kometa Jo?

— Tak naprawdę Kometa Jo to Fobo. Fobo w coś się wplątywał, ja się martwiłam, a Muels zaczynał pisać kolejną książkę.

— Chce pani powiedzieć… że te historie są prawdziwe?

Potrząsnęła głową.

— Większość z tych książek to fantazje na temat tego, co mogłoby się stać — czy raczej, czego się obawialiśmy. Sam Muels? W książkach zawsze przedstawiał siebie jako komputer. Miał ciemne włosy, był zwykle zamyślony, niewiarygodnie cierpliwy i niewiarygodnie uprzejmy. Pokazywał mi wszystkie zdania i akapity — czy wiesz, że jednostką emocjonalną w pisaniu jest akapit? — i jak oddzielać to, co chcesz powiedzieć, od tego, co chcesz zasugerować, i kiedy robić tak, a kiedy inaczej. — Zamilkła. — Dawał mi tekst i mówił: „A teraz powiedz mi, co jest nie tak z tymi słowami”. I zawsze byłam tylko w stanie stwierdzić, że jest ich za dużo. To było zaraz po tym, jak Fobo zginął, a ja zajęłam się poważnie poezją. Muels mawiał, że jeśli kiedykolwiek zacznę, będę świetna, bo już na starcie tak dużo o niej wiem. A ja musiałam się czymś zająć, bo Fobo… Ale o tym już przecież wiesz. Muels zachorował na chorobę Cauldera jakieś cztery miesiące później. Żaden z nich nigdy nie zobaczył mojej pierwszej książki, choć czytali większość z moich wierszy. Może kiedyś Muels je przeczyta. Może nawet napisze jeszcze o następnych przygodach Jo Komety. Może pójdzie do Kostnicy, wywoła mój wzorzec i zagai: „A teraz powiedz mi, co jest nie tak z tymi słowami”. A może ja będę w stanie powiedzieć mu coś więcej, o wiele więcej. Ale nie zostanie już nic ze świadomości… — Poczuła, że dryfuje w kierunku niebezpiecznych emocji; dopuszcza je tak blisko, jak tylko się da. Niebezpieczne czy nie, minęły już trzy lata od czasu, kiedy przerażały ją na tyle, że nie mogła się im przyglądać. — O wiele więcej.