— Tam siedzimy.
Wiadomość po baskijsku: pani kapitan, na pani transkryberze na statku coś się pojawiło.
Mała eksplozja w umyśle zatrzymała ją.
— Babel-17!
Baron zwrócił się do niej.
— Tak, pani kapitan?
Patrzyła, jak na jego twarzy pojawiają się zmarszczki oznaczające niepewność.
— Czy w Stoczni jest jakieś miejsce, w którym przechowywane są szczególnie ważne materiały albo prowadzone są badania, a które może być teraz niepilnowane?
— To się odbywa automatycznie. A czemu pani pyta?
— Panie baronie, zaraz dojdzie do aktu sabotażu, albo to się już stało.
— Ale skąd pani…
— Nie mogę teraz wytłumaczyć, proszę się upewnić, że wszystko jest w porządku.
Napięcie powróciło.
Baronowa dotknęła ramienia męża i rzekła z nagłym chłodem:
— Feliksie, tam jest twoje miejsce.
Baron odsunął krzesło, usiadł i bezceremonialnie odstawił na bok nakrycie. Pod serwetą był panel sterowania. Gdy ludzie siadali do stołu, Rydra zauważyła o parę metrów od siebie Mosiądza, który zawisł na specjalnym hamaku przygotowanym pod jego wielkie, błyszczące cielsko.
— Proszę tu usiąść. Przyjęcie będzie trwać, jakby nic się nie stało. Tak chyba jest najlepiej.
Rydra usiadła przy baronie, a baronowa ostrożnie opadła na krzesło po lewej. Baron szeptał coś do laryngofonu. Na ekranie o dwudziestocentymetrowej przekątnej, który był ustawiony pod takim kątem, że nie mogła za wiele zobaczyć, pojawiły się jakieś obrazy. Baron wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:
— Jak dotąd nic, pani kapitan.
— Proszę się nie przejmować tym, co on robi — rzekła baronowa. — To, co się tu dzieje, jest o wiele ciekawsze.
Na jej kolanach pojawiła się mała konsola, która zwisała z brzegu stołu.
— Pożyteczne cacko. — Baronowa rozejrzała się dookoła. — Chyba jesteśmy gotowi. Jazda! — Jej pulchny palec wskazujący opadł na jeden z guzików i światła w sali przygasły. — Steruję całym przyjęciem, przyciskając je. Proszę popatrzeć! — Wcisnęła następny.
Na środku stołu, w subtelnym świetle, rozsunęły się panele i przed gośćmi pojawiły się talerze z owocami, kandyzowanymi jabłkami i winogronami w cukrze, przekrojonymi na pół melonami z orzechami w miodzie.
— I wino! — rzekła baronowa, znów sięgając do konsoli.
Wzdłuż stołu o długości setek metrów pojawiły się misy. Włączył się mechanizm fontanny i brzegi otoczyła błyszcząca piana. Popłynął spieniony płyn.
— Nalej sobie, kochana. Pij — zachęcała baronowa, podstawiając kieliszek pod dyszę. Purpura chlapnęła na kryształ.
Baron siedzący po jej prawej stronie mówił:
— W arsenale wszystko w porządku. Włączam alarm dla projektów specjalnych. Jest pani pewna, że ten akt sabotażu ma nastąpić teraz?
— Albo teraz — odparła — albo za jakieś dwie czy trzy minuty. To może być wybuch, ale może też być awaria jakiegoś ważnego elementu wyposażenia.
— Nie mam za dużo czasu, żeby coś zrobić. Nasz system łączności wykrył Babel-17. Ostrzeżono mnie, że to może być sygnał do ataku.
— Spróbuj tego. — Baronowa podała jej ćwiartkę mango, które — jak stwierdziła Rydra, spróbowawszy — było marynowane w wiśniówce.
Prawie wszyscy goście już siedzieli. Patrzyła, jak chłopiec z plutonu, imieniem Mike, szuka wizytówki ze swoim imieniem gdzieś w połowie sali. A daleko od siebie dostrzegła nieznajomego, który zatrzymał ją na schodach: pędził wzdłuż rzędu usadowionych gości.
— Wino nie jest z winogron, lecz ze śliwek — wyjaśniła baronowa. — Trochę ciężkie jak na początek, ale pasuje do owoców. Jestem bardzo dumna z truskawek. Jagody to koszmar w uprawie hydroponicznej, ale w tym roku naprawdę się udały.
Mike znalazł swoje miejsce i sięgnął obiema rękami do misy z owocami. Nieznajomy pokonał ostatni zakręt stołu. Calli trzymał kielichy z winem w obu rękach i patrzył to na jeden, to na drugi. Próbował określić, w którym jest więcej?
— Jak myślisz, moja droga — zwróciła się do Rydry baronowa — mam sobie zażartować i podać najpierw sorbet, czy jednak portugalską zieloną zupę? Robimy bardzo lekką. Nigdy nie wiem…
Nieznajomy dotarł do barona, pochylił się nad nim, by rzucić okiem na ekran, i coś mu szepnął. Baron odwrócił się do niego. Obracał się wolno, trzymając obie ręce na stole… i upadł! Po twarzy spływała mu strużka krwi.
Rydra cofnęła się gwałtownie. Mozaika układała się w jej głowie, by wreszcie obwieścić: morderstwo! Zerwała się z krzesła.
Baronowa sapnęła chrapliwie i wstała, przewracając krzesło. Machała histerycznie rękami nad mężem i potrząsała głową.
Rydra obróciła się gwałtownie i zobaczyła, jak nieznajomy wyciąga spod marynarki wibropistolet. Odepchnęła baronową na bok. Strzał padł nisko i trafił w konsolę.
Wprawiona w ruch baronowa przypadła do swego męża i objęła go. Jej chrapliwe jęczenie przeszło w wycie. Potężne cielsko, jak kurczący się sterowiec, opadło i zwlokło ciało Feliksa Ver Dorco ze stołu: klęczała na podłodze, trzymając go w ramionach, kołysząc delikatnie i krzycząc.
Goście wstawali, a szum rozmów przeszedł w ryk.
Konsola została strzaskana; na całym stole misy z owocami były spychane przez wynurzające się od spodu pawie, upieczone, przybrane i udekorowane cukrowymi głowami, z powiewającymi piórami ogonów. Mechanizmy sprzątające przestały działać. Wazy z zieloną zupą napierały na fontanny z winem, aż i jedne, i drugie przewracały się, rozchlapując zawartość na stół. Owoce spadały na podłogę.
Przez szum głosów przebił się syk wibropistoletu: z lewej strony, znów z lewej, potem z prawej. Ludzie uciekali od stołu, zasłaniali widok. Usłyszała ponowne syknięcie pistoletu i zobaczyła, jak doktor Crane zgina się wpół, a jasne włosy opadają jej na twarz.
Baranina z rożna zaczynała wypierać pawie. Pióra opadały na podłogę. Wino z fontann chlapało na przypieczoną rumianą skórkę, która syczała i parowała. Jedzenie wpadało z powrotem do otworu, na rozżarzone spirale grzejne. Rydra poczuła dym.
Pobiegła, złapała za rękę tłustego mężczyznę z czarną brodą.
— Ślimaku, zabierz stąd dzieciaki!
— A jak pani myśli, co robię?
Odbiegła, podeszła do stołu i przeskoczyła przez dymiącą otchłań. Gdy skakała, właśnie wynurzał się skomplikowany egzotyczny deser: smażone banany, najpierw zanurzone w miodzie, a potem rzucone na kruszony lód. Połyskujące ciastka wyskakiwały i spadały na podłogę, miód krystalizował się na błyszczących kolcach. Wpadały między gości, trzaskały pod butami na podłodze. Ludzie ślizgali się, przewracali, upadali.
— Odlotowy sposób pośliźnięcia się na bananie, prawda, pani kapitan? — zauważył Calli. — Co się dzieje?
— Zabierz Mollyę i Rona na statek!
Teraz wynurzyły się termosy, wypierały dekorację z rożnami, przewróciły się i zaczęła się wylewać wrząca kawa. Jakaś kobieta wrzasnęła, trzymając się za oparzone ramię.
— Koniec imprezy — rzekł Calli. — Zabieram ich.
Ruszył, spotykając pędzącego Ślimaka.
— Ślimaku, co to jest jamraj?
Rydra znów złapała go za ramię.
— Złośliwe małe zwierzę. Chyba torbacz. A czemu pytasz?
— Zgadza się. Teraz sobie przypomniałam. A talasemia?
— Też sobie znalazłaś moment na takie pytania. Jakiś rodzaj anemii.